Szłam przez korytarz. Było ciemno, nie wiedziałam co gdzie jest. Szukałam po ścianach jakiegokolwiek przycisku do zapalenia światła. Niestety nic nie znalazłam. Kiedy przeszłam przez cały korytarz weszłam w jakąś czarną otchłań.
Nagle widziałam prawie wszystkich, moich rozdziców, Maxa, Laurę, Ashley, Johanę, Amandę, Oreo, Sandsa, Strażników Dark Core, Lisę, Annę, Lindę, Alex, Elizabeth, Katję, Wszystkich Jeźdźców Morku, ale nie widziałam kogoś a mianowicie Wild. Z każdą osobą widziałam jedno wspomnienie.
Kiedy Szłam tak przez ten "korytarz" na końcu zobaczyłam Wild.
Zaczęłam biec w jej stronę.-Wild!
Kiedy dobiegłam, zobaczyłam... Mnie i Wild leżące na jakimś kamiennym podłożu, Wild leżała we krwi. Ja leżałam na niej, mam dużo ran na twarzy i rękach.
Po moich policzkach spływały łzy.
-Chce się obudzić! Już! -krzyczałam rozpaczliwie łykając łzy. -Proszę.. Nie chce tu być! Chce wrócić..!
Upadłam ma ziemie. Siedziałam obok niewidzialnej ściany za którą była ta okropna wizja.
Nie słuchałam, nie chciałam już nic widzieć. Chciałam się obudzić. Płakałam bezgłośnie, starałam się nie płakać, lecz to było odemnie silniejsze.
Położyłam delikatnie dłoń na "ścianie". Po chwili walnęłam z całej siły pięścią w niewidzialną barierę
Nic się nie stało, nie czułam nic, żadnego bólu.
Spojrzałam ponownie na tę wizję, Wild ani ja się nie ruszałam.
Patrzyłam na tę sytuację tępo. Patrzyłam się tylko w jeden punkt. Łzy dalej spływały po policzkach.-Obudź się.. Obudź się Marika! -krzyczałam w głos.
Złapałam się za głowę, chciałam się tak strasznie ocknąć.
Po krótkim upływie czasu poczułam jak ktoś dotyka moje ramie. Czułam w śnie..
Szybko się obróciłam. Zobaczyłam Sandsa.
Starałam się wstać, ale nie potrafiłam. Byłam przestraszona, pierwszy raz od długiego czasu bałam się Sandsa.-Witaj Marika, Niedługo Cię znajdę i rozprawię się z Tobą. -mówił szeptem.
-O co chodzi z tym? -zapytałam wskazując na niewidzialną ścianę.
-To się wydzarzy już niedługo. -rzekł, wyjmując nóż. Natychmiast wstałam, nagle zobaczyłam moich rodziców.
Szybko podbiegłam i chciałam ich przytulić, ale przenikłam przez nich.
Odwróciłam się do nich ponownie.-O co tutaj chodzi? -mówiłam przez łzy.
-Marika, skarbie.. Dowiesz się niedługo o czymś co zmieni towje życie na zawsze.. -ciągnąła moja mama- Ale nie możesz się.. Poddać. -mówiąc położyła swoją rękę na moim policzku, złapałam jej rękę.
-Kocham Was... -rzekłam łykając łzy.
Po chwili rodzice zniknęli, a ja błąkałam się po czarnej niekończącej się płaszczyźnie.Błysło gdzieś światło, raz tu raz tu. Rozglądałam się nerwowo. Miałam w głowie milion myśli, a może nawet miliard. O czym się miałam dowiedzieć?
Nagle ktoś przyłożył do mojej szyji nóż. Od razu uwolniłam się z uchwytu, zaczęłam się cofać. Nagle trafiłam na jakąś ścianę.-Żegnaj Mariko, witaj wkrótce, a może nie. -powiedział groźnie.
Nagle przyłożył nóż do mojego serca. Ciemność.
Ciemność, jednocześnie światło oślepiające. Rozejrzałam się po.. Sali?
Leżałam na łóżku, obok mnie stał stoliczek z kubkiem wody i jakimiś mniejszymi kubkami.
Cały pokój był biało-błękitny.
Zrozumiałam po chwili, że byłam w..-Marika obudziłaś się! -wykrzyczał entuzjastycznie jakiś znajomy głos.
Od razu skierowałam głowę w miejsce dochodzącego głosu.
Zobaczyłam Larę i Maxa.-Czemu tu jestem? -zapytałam zachrypniętym głosem. Po czym chwyciłam za kubek wody. Łapczywym ruchem wypiłam cały kubek.
-Zemdlałaś, Więc Cię tutaj przywieźliśmy.
-Gdzie Wild? -mówiłam rozglądając się.
-Wild jest przed szpitalem.
-Sama?
-Tak, sama.
-A jeśli ktoś ją porwie? -pytałam nerwowo.
-Nie przesadzaj.
Dobrze wiedziałam co widziałam przed chwilą. Przez to zrobiłam się bardziej wrażliwa i czujna na wszystko.
Po chwili wszedł jakiś mężczyzna w białym fartuchu, zapewne to był lekarz.-Dobrze, że się Pani obudziła. Musimy wykonać parę badań.
-Dobrze, ale kiedy mogę stąd wyjść?
-Po wynikach badań. -odpowiedział.
Westchnęłam, dobrze wiedziałam, że wyniki mogą być nawet za dwa tygodnie.
Przewieziono mnie na jakąś sale, pokoik, nie wiadomo co. Nie interesowało mnie co się ze mną działo. Patrzyłam w sufit.
Nagle poczułam w sercu coś dziwnego, coś jakby... Nie umiem powiedzieć co dokładnie. To było takie mieszane uczucie.Po badaniach przewieziono mnie na mniejszą salę, dziwiło mnie czemu normalnie nie mogłam przejść. Nawet się nie zapytałam.
Max i Lara stali przy oknie w tej samej sali do której mnie przewieziono.Kiedy pielęgniarki zostawiły mnie w spokoju, zmieniłam pozycję na siedzącą.
Nienawidziłam od dziecka szpitali, przychodni, lekarzy i wszystkich tych kroplówek.
Max i Lara wyszli na chwilę z sali, zapytać się kiedy przyjdą wyniki badań.Ja wstałam z łóżka, zaczęłam rozglądać się po salce. Dopiero jak wstałam poczułam się strasznie słabo. Na ręce miałam parę siniaków, podobnie jak na lewej nodze.
Wyniki badań przyszły zadziwiająco szybko, już po 5 godzinach męczeniu się w szpitalu.
Lekarz przyszedł do mojego łóżka, Max i Lara siedzieli na krzesełkach obok łóżka.
Mężczyzna kaszlnął po czym zaczął mówić.-Nie wiem jak to Pani powiedzieć.. Wy-
-Prosto z mostu, nie mam zamiaru się domyślać o co chodzi.
-Ma Pani raka.
W moich oczach stanęły łzy, czas się zatrzymał. Wydawało mi się, że przestałam oddychać. Słyszałam szumienie w uszach.
-To żart?! Prawda? -zapytałam mając nadzieję, że to kłamstwo.
-Ja.. ja muszę iść, wrócić do Jorviku.. Ja nie mogę mieć Raka! -krzyczałam przez łzy.
-Wyjdzicie stąd wszyscy! -krzyknęłam na całe gardło.
Położyłam się i płakałam dusząc się. Nie chciałam w to wierzyć. Zrozumiałam znaczenie słów : Dowiesz się niedługo o czymś co zmieni towje życie na zawsze.
***
Niedługo koniec książki.Mam do Was małą prośbę, możecie zadawać tu pytania w komentarzach.
Jak będzie tylko 2 pytanka to odpowiem na nie w komentarzach, a jeżeli ok. 5, 4 to odpowiem na nie w oddzielnym rozdziale.
Oczywiście pytanka na temat książki :3Ps. Z góry przepraszam za błędy.
CZYTASZ
Strata Więzi | Star Stable | Korekta ✔| Zakończone ✔
FanfictionStrata Więzi Rozpoczęcie książki: 30.05.2019r. Zakończenie książki: 30.12.2019r. Uprzedzam, że pierwsze rozdziały, a może nawet cała książka nie jest pisana w moim obecnym stylu pisania.