Włożyłam świeczke w lampion. Miałam go kłaść na grobie, zbliżała się noc. Zawachałam się. Przypomniały mi się wszystkie wspaniałe chwile, wspomnienia.
Po chwili położyłam lampion na grobie.
Wstałam, ostatni raz spojrzałam na grób. Odeszłam z łazmi.Wstałam. Na moim policzku były jeszcze zaschnięte łzy. Czułam w sobie pustkę. Poczułam się tak jakby... Jakbym była niezniszczalna. Wstałam z łóżka. Ogarnęłam się jakoś. Zeszłam na dół, do kuchni. Otworzyłam lodówkę i przez tysiąc lat zastanawiałam się co moge wziąć. Po namyśle wzięłam jabłka.
Usłyszałam głośne rżenie, wyjrzałam za okno. Kasztanowata klacz stała przy ogrodzeniu, wolno było zauważyć, że chce być wolna, lecz nikt nie mógł jej pomóc.
Wyszłam z domu, klacz spojrzała na mnie przez chwile złowrogo a później łagodniej.
Podeszłam do klaczy, a ta zrobiła się nerwowa.-Wybacz, nie potrafię Ci pomóc.
Dostrzegłam w jej oczach chęć wolności.
Nagle klacz zaczęła nerwowo biegać po padoku. Po chwili przybiegła do mnie.
Nie wiedziałam o co jej chodzi.
Nie potrafiłam jej zrozumieć, a odziwo chciałam.
W oczach klaczy dostrzegłam cierpienie, chęć wolności, strate...-Też nie masz rodziny? - klacz prychnęła.
-Uhuhu! Mari lubi konie! - Wykrzyczała z entuzjazmem dziewczyna.
Na co ja wzdrygnęłam. Spojrzałam na nią.-Nie strasz mnie, ja nienawidze koni..
-Tak, wmawiaj sobie tak. Zauważyłaś, że Kasztanka się Ciebie nie boi?
-Kasztanka?
-Tak, każdy ją tak tutaj nazywa, pasuje do niej to imie.
-No chyba jednak nie, tylko do maści jej pasuje, ale nie do charakteru. -Spojrzałam z irytacją na Ashley.
-To jakbyś ją nazwała?
-C- Nie wiem, to nie mój koń. -Mówiąc odeszłam od Ashley i tej całej Kasztanki.
Przechodziłam dróżką z niepewnością. Wszędzie były konie. Szczęśliwi ludzie z końmi. Zwróciłam uwagę na dziewczynkę, która dosiadała konia, bała się Go. Ale jednocześnie była szczęśliwa... Przypomniała mi wtedy Siebie samą.
Powiem Wam o czymś.. O historii... związaną z koniem.
Więc pewnego dnia... Kiedy żyli moi rodzice, kiedy byłam szczęśliwa, miałam... Miałam swojego konia. Clever, Clever tak się nazywał. Zwykle mówiłam na niego Clev, a jeszcze niektórzy gąbka. Nie pytajcie czemu. Clev był karym ogierem. Z czarną długą grzywą i ogonem. Kochałam go całym życiem.
Raz z moimi rodzicami jechaliśmy w stronę rzeczki. Otaczał nas spokój, natura.
Jechaliśmy coraz szybciej przed nami był klif. Pewnie myślicie, że spadłam z tego klifu, otóż macie racje. Stała się ciemność.
Kiedy się ocknęłam zauważyłam Clevera...
Nic mi się stety lub niestety nie stało.
Wstałam i podeszłam do niego.
Położyłam ręke na jego pysku. Wtedy krążyły po mojej głowie różne myśli.
Usłyszałam jak rodzice przyjechali.
Po moich policzkach spływały łzy.
Clever ostatkiem sił spojrzał na mnie i położył pysk na mojej ręce.
Pamiętam jak Clev zamknął oczy, mój świat stanął. Pamiętam doskonale słowa mojej mamy: Skarbie... Clever będzie z tobą zawsze, w twoim sercu. Po tych słowach ostatni raz spojrzałam na ogiera i już nigdy go nie widziałam. Z tego powodu nie chciałam mieć za bardzo kontaktu z końmi. Chociaż chciałam mieć jakiegoś konia, ale nie potrafiłam się przełamać.Poczułam zapach dawnych lat.
-Chciałabym, żeby było jak kiedyś... Kiedyś szczęście biło od każdego, nawet ode mnie.
Szłam dalej, w końcu doszłam do Zielonej Doliny.
Spacerowałam tak dobre pare godzin.
Spojrzałam na chwilę w telefon, żeby zobaczyć, która była godzina. Była już 15.32.
Postanowiłam wrócić ale coś mnie zatrzymało. Usłyszałam pusty dzwięk nadepnięcia na gałązke.
Zlękłam się, odwróciłam się w stronę hałasu.
W krzakach... coś się poruszyło. Moje serce zaczęło szybciej bić.
Najgorszy był fakt, że to był las, że każdy mógł tam być. Podeszłam krok bliżej, po przybliżeniu zdziwiłam się moją reakcją. Po chwili zobaczyłam... Faceta.-K-Kim Pan jest? - Zapytałam jąkając się.
-Twoim lękiem, Marika.
Mężczyzna wyłonił się z krzewów. Teraz wiedziałam kim on był. To był... Sands. Pan Sands. Człowiek, który dopiąłby swego za wszelką cenę.
-Czego chcesz? Chcesz znowu straszyć mieszkańców Jorvik?
-Nie, Nie Marika. Tylko Ciebie chce nastraszyć.
-Czemu?
-Oj.. Nie znasz prawdy? Wkrótce się jej dowiesz. Zapytaj swojej Ciotki zanim będzie za późno. Ojć.. Już jest za późno!
-Jakiej praw-
Sands wyjął broń. Nie wiedziałam co robić.
Momentalnie serce mi stanęło.-Miło było Cię poznać Marika, twoich rodziców też. - Powiedział złowieszczo.
Przez chwilę stałam jak słup, ale kiedy przygotowywał się do strzału ocknęłam się.
Zaczęłam biec w stronę Stajni Jorvik.
Usłyszałam strzał. O co chodziło? Jaka prawda? Czemu nikt nie mówił mi prawdy?
Dobiegłam do Stajni. Byłam roztrzęsiona. Zobaczyłam moją ciocię Johannę. Podeszłam do niej. Starałam się trzymać emocje, ale nie udało się.-Co mi nie powiedziałaś? O co chodzi z Sandsem?!
-CO? Sands wrócił!?
-Tak! Powiedział mi, że wkrótce dowiem się prawdy!
-On klepie bzdury.
-Tak? To powiem Ci coś. Chciał mnie zastrzelić!
Moja ciocia osłupiała. Chciałam dowiedzieć się tylko tej przeklętej prawdy..
-Błagam od początku każdy mnie okłamuje! Nie daje rady.. Błagam powiedz o co mu chodziło! Nie chce żyć dłużej w niepewności!
-Spokojnie Marika, nie krzycz ja... Ja ci to wyjaśnię, obiecuję.
-Dobrze, będe spokojna, tylko powiedz prawdę.
-Marika... Ta prawda będzie bolesna...
Nie wiem czy chcesz to usłyszeć.-Chcę.
***
Witam was! :3 Podoba się rozdział? Możecie zgadywać jaka może być prawda w komentarzach.⭐=motywacja = Nowy rozdział
Ps. Z góry przepraszam za wszystkie popełnione błędy.
Rozdział został poprawiony 03.11.2019r. ✔
CZYTASZ
Strata Więzi | Star Stable | Korekta ✔| Zakończone ✔
FanfictionStrata Więzi Rozpoczęcie książki: 30.05.2019r. Zakończenie książki: 30.12.2019r. Uprzedzam, że pierwsze rozdziały, a może nawet cała książka nie jest pisana w moim obecnym stylu pisania.