34.

2.2K 135 37
                                    

Hej skarby. Mała notka na początku rozdziału w razie, gdyby ktoś nie dotrwał do jego końca XD
Wpadłam na pewien pomysł. Chciałabym, aby każdy kto to czyta, właśnie teraz, wpisał w komentarzu swój ulubiony ship z mojej książki. Ten parring, który zyska najwięcej komentarzy mam zamiar narysować i wstawić w następnej części.
Liczę na Was.
Zapraszam do czytania ❤️

---------------------------------------------------------

W powietrzu wyczuwało się strach. Streferzy wyglądali na naprawdę zmęczonych, a wielu z nich odreagowywało stres poniżając swoich kolegów. Nieustanne kłótnie i drobne bójki były ich codziennością.

Newt zerwał się z łóżka o świcie. Rwący ból nogi nie pozwolił mu dalej spać. Z resztą, nawet zasypianie sprawiało mu ogromne trudności. Właściwie, on wręcz bał się spać. Co nocy nawiedzały go koszmary, w których musiał oglądać śmierć najbliższych. Tym razem śniło mu się, że ktoś przykładał pistolet do głowy Victorii. Patrzyła na niego pustym wzrokiem, czekając na śmierć, jakby była jej odwieczną przyjaciółką. Gdy postać zbliżyła broń do jej skroni tak, że dotykała skóry, uśmiechnęła się. Obudził się razem z dźwiękiem oddanego strzału.

Potrząsnął głową. Miał już serdecznie dosyć tego wszystkiego. Już sen, w którym umierał Alby nadszarpnął jego psychiką.

Związał swoje długie włosy recepturką. Spojrzał w lustro i zaklął pod nosem. Nienawidził swojego odbicia. W zwierciadle widział tylko wstrętnego tchórza. Był nim. Przypominał sobie o tym codziennie, licząc, że może w końcu coś się zmieni.
Naprawdę pragnął zmiany. Chciał znaleźć w sobie nadzieję, wyjść i zapewnić przyjaciół, że wszystko będzie dobrze, że wszystko dobrze się skończy, nawet jeśli sam w to nie wierzył. Chciał wypuścić Victorię, porozmawiać z nią. Zależało mu na jego bliskich i nawet dziewczyna stanowiła cząstkę jego samego, była częścią jego rodziny.
Ale był draniem. Okropnym, zimnym draniem, który tylko krzywdził tych, których kochał. Jak miał pomóc innym, gdy nie potrafił pomóc samemu sobie?

Ktoś nacisnął klamkę drzwi jego pokoju, a tylko jedna osoba mogła wchodzić do niego bez pukania.

- Idziemy na śniadanie? - zapytał Alby.

Pokiwał głową. Wyszedł z pomieszczenia, nie kwapiąc się nawet by je zamknąć. Nie miał nic, co stanowiło dla niego jakąkolwiek wartość.

Alby patrzył na przyjaciela ze smutkiem. Tęsknił za czasem, kiedy mieli powody do radości, kiedy bawili się przy ogniskach, ciesząc się z obleśnych koktajli Gally'iego. Jak mógł być taki głupi, by pozwolić Newtowi tak się zmienić? Gdzie podział się ten wiecznie uśmiechnięty i energiczny chłopak? Gdzie podział się jego najlepszy przyjaciel, który zawsze odnajdywał pozytywy, nawet w najciemniejszych chwilach?

Wyszli z parnego budynku, by wpaść w objęcia promieni słonecznych.

- Ciekawe co tym razem wymyślił Patelniak - przerwał ciszę Alby.

- Za dużo wymyślić nie mógł. Już niedługo nie będzie miał z czego gotować.

- Alby!

Odwrócili głowę w stronę wołającego.

- O wilku mowa - skomentował czarnoskóry. - On biegnie? - zmrużył oczy, jakby nie mógł uwierzyć, że chłopak jest skłonny do wysiłku fizycznego.

Newt zmarszczył brwi. Ich kucharz wyglądał na mocno wystraszonego.

- Coś jest nie tak - mruknął Newt. Ruszyli mu naprzeciw.

Spotkali się w połowie drogi. Chłopak ciężko oddychał.

- Co jest? - zapytał Alby.

Patelniak zaczerpnął wielki haust powietrza. Wyprostował się.

|THE INDESTRUCTIBLE|  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz