- Victoria?
Odwróciła zmęczony wzrok w stronę krat. Na jej spoconej i bladej twarzy wykwitł delikatny uśmiech.
- Cześć, Chuck.
- Przyniosłem ci twój ulubiony koc i trochę świeżych jagód. Tylko nie mów chłopakom, bo mnie ukatrupią - przewrócił oczami. - Jak się czujesz?
- Dobrze - starała się zabrzmieć przekonująco i chyba jej się udało.
Chuck był jedyną osobą, której nie obarczała winą za swoje położenie. W Strefie od zawsze niewiele znaczył a mimo to nie użalał się nad sobą. Wręcz przeciwnie - pracował ciężko każdego dnia, by inni w końcu zaczęli go dostrzegać. Był mądrym chłopcem, który wciąż potrzebował odrobiny uwagi, jakichś ludzkich uczuć i opieki. Inni go nie rozumieli. Nie pamiętali, jak to jest być dzieckiem.
Victoria pamiętała.
Wspomnienia pozwoliły jej zrozumieć, czego potrzebuje Chuck.A potrzebował jedynie ciepła.
- To się cieszę - usiadł na ziemi, krzyżując nogi. - Przykro mi, że musisz tu siedzieć. Nigdy nie zostałem zamknięty w Ciapie, ale podobno nie jest to zbyt fajne.
- Do najlepszych nie należy - rozwinęła drugi koc i opatuliła się nim szczelnie.
- Na pewno dobrze się czujesz? Może zawołam Clinta?
- Strasznie tu zimno, a jestem przeziębiona. Nic mi nie będzie.
Uśmiechnęła się, starając ukryć drżenie szczęki.
- Ogay... - spojrzał na nią badawczo, ale w końcu dał się przekonać. - Słuchaj, mam do ciebie pewną sprawę.
- Mam nadzieję, że owa sprawa nie wymaga opuszczenia mojego lokum - parsknęła.
- W sumie i tak i nie - odchylił się, by sięgnąć do tylnej kieszeni spodni. Wyjął z niej mały przedmiot. - Zrobiłem to jakiś czas temu. Chyba trochę ze strachu, wiesz, ten liścik i takie tam - podał jej figurkę, która przypominała psa z klapniętym uchem. Uśmiechnęła się, obracając ją w palcach. - Ciągle śni mi się para dorosłych. Nie wiem, jak wyglądają moi rodzice, dlatego kiedyś próbowałem ich sobie wyobrazić. Teraz ci ludzie ciągle nawiedzają mnie w snach. Za każdym razem powtarzają, że tęsknią za mną, czasem obwiniają, że tak zniknąłem i zostawiłem ich samych. I ja też za nimi tęsknię. O ile można tęsknić za kimś, kogo się nie pamięta - zwiesił smutno głowę. - Nawet...nawet nie wiem czy choć trochę przypominają moich rodziców - pociągnął nosem, choć udawał, że nie płakał. - Ale lubię sobie mówić, że tak. Lubię w snach mówić do nich mamo i tato. Chociaż znam chłopaków już tak długo i w myślach nazywam ich rodziną, to czasem czuję, że nie pasuje tutaj.
Westchnął, zagłębiając się w myślach.
- Kiedy nie ma się nikogo bliskiego, każdy obcy wydaje ci się odpowiedni na jego stanowisko - zaczęła. - Ciężko jest mi nazywać chłopaków rodziną, kiedy wydaje mi się, że mnie nienawidzą. A jednak zrobiłabym dla nich wszystko. Dla każdego z nich. Mimo, że się na nich zawiodłam, nie przestałam ich kochać. Dlaczego? - spytała nie tyle jego, co samą siebie.
- Może dlatego, że tego potrzebujemy. Potrzebujemy kochać - wzruszył ramionami.
Między nimi zapanowała cisza. Victoria wciąż przekręcała w palcach drewnianą figurkę.
- To jaką masz do mnie sprawę?
Wzdrygnął się na dźwięk jej głosu.
- A, no tak - nieco się ożywił. - Jeśli nie zdołam wydostać się z labiryntu, chciałbym, żebyś odnalazła moich rodziców i im to dała - wskazał na przedmiot w jej dłoni. - Wierzę, że tobie uda się stąd uciec. Jesteś moim wielkim autorytetem i przyjaciółką. Ufam ci bezgranicznie, dlatego cię wybrałem - zamyślił się. - Nie jestem silny tak jak ty i reszta. Mam świadomość tego, że mogę nie wyjść z tego klumpu cało, a bardzo mi zależy, żeby mama dostała ode mnie jakiś znak. Żeby wiedziała, że zawsze ją kochałem.
CZYTASZ
|THE INDESTRUCTIBLE|
FanficŚwiat oszalał. Trawi go susza, głód i choroba, która zabija. Choroba, która zdaje się być niezwyciężona. Tylko nieliczni są w stanie wyrwać się z jej szponów, balansować na krawędzi. Są nadzieją, kołem ratunkowym ludzkości, towarem pożądanym w sfera...