41.

1.8K 102 30
                                    

Dosyć niechętnie podnosiła łyżkę do ust. Jedzenie, mimo, że dosyć skromne, było naprawdę pyszne, ale zwyczajnie nie miała siły przełknąć choćby odrobiny. Zmęczona nieustannym lękiem, pogardliwymi spojrzeniami i bezsilnością pragnęła tylko zapaść się pod ziemię i czekać, aż to piekło się skończy. Przed oczami ciągle widziała twarz Gally'iego, budzącą okropne poczucie winy w klatce piersiowej. Nie powinna jej czuć, a może powinna? Gubiła się już w swoich osądach.

Oparła głowę o krawędź jednej z drewnianych półek. Miała czas, by przyjrzeć się swojemu ciału. Rany i opatrunki przypominały najstraszniejsze chwile jej życia. Sama myśl o nich wstrząsnęła jej żołądkiem, więc musiała użyć silnej woli, by nie zwymiotować. Dreszcze przebiegły jej po plecach.

Odsunęła nogawkę spodni, obejrzała opatrunek, który całe szczęście nie przesiąkł krwią. Zweryfikowała każdą ranę, każde najmniejsze zadrapanie. Odwijała warstwy białego materiału, sprawdzała czy nie zebrała się nigdzie ropa, czy wszystko goi się jak należy. Nie wiedziała, czy robiła to z nudów, a może z dziwnego przyzwyczajenia. Możliwe, że po prostu się bała o to, czy podoła temu, co jeszcze ich czeka. Czy żadna ze słabości nie powstrzyma jej przed działaniem.

- Hej - Thomas zjawił się we framudze. Oparł się o nią, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Przed kim się tak chowasz?

- Przed sobą - prychnęła pod nosem. - Przed tymi, którzy najchętniej zamordowaliby mnie widelcem.

- Masz na myśli Minho? - zachichotał jak mały chłopiec. Lubił dogryzać Azjacie, jakoby ten potrafił zjeść całego Titanica i jeszcze pytać o szalupy na deser.

- Być może - udała, że się zastanawia. Thomas uśmiechnął się, a ona zdała sobie sprawę, że zbyt rzadko spędzała z nim czas. Jego szczery, jasny uśmiech podniósł ją na duchu.

- Jak się czujesz? - przybrał poważną minę, która niezbyt do niego pasowała, ale dawała poczucie bezpieczeństwa, ciepłe uczucie troski.

- Wyśmienicie.

Pokręcił głową, udając załamanego tą sprytną blondynką skuloną w kącie pomieszczenia.

- Super, a tak naprawdę?

- Tak naprawdę nie ma tragedii - zmieniła pozycję w jakiej siedziała na nieco wygodniejszą.

- Vicka, możesz mi zaufać. Pewnie nie jestem ci tak bliski, jak reszta, ale zależy mi na tobie. Rodzina trzyma się razem - uśmiechnął się wesoło.

Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale huk dochodzący z przedniej części budynku sprawił, że oboje zapomnieli o czym rozmawiali. Thomas gwałtownie odwrócił głowę w lewo, a jego ciało, dotąd rozluźnione, mocno się spięło. Victoria zerwała się na równe nogi i natychmiast podążyła w stronę dźwięków, mających źródło w stołówce. Pchnęła drzwi, a Thomas w odruchu, stanął przed nią.

Wokół panował chaos. Alby, Newt, Minho i Hal wpadli tuż za nimi. Dowódca bezskutecznie usiłował ogarnąć harmider. Bystry wzrok dziewczyny od razu wyłapał sprawców nieporozumienia. Dwóch Streferów, przytrzymywanych przez kolegów, wrzeszczało do siebie wyzwiska i liczne, barwne wulgaryzmy. Na ich twarzach dostrzegła plamy krwi, z nosa jednego z nich ciekła brunatna strużka. Społeczność podzieliła się na dwa obozy, z których każdy sądził, że ma rację.

- Bruce, Duncan, co się tu do cholery dzieje?! - Alby złapał się pod boki, jego oczy płonęły gniewem, choć sprawiał wrażenie opanowanego.

- Ten chłoptaś zapomniał kto tu jest wyżej w hierarchii! - wrzasnął rudy, patrząc z mordem w oczach na drugiego.

- Hierarchii? - wyszeptała, marszcząc brwi.

|THE INDESTRUCTIBLE|  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz