Rozdział 10

364 16 0
                                    

– Granger! – usłyszała gniewny syk przy uchu.
– Co... Jeszcze pięć minutek – powiedziała nierozbudzona, przewracając się na bok.
– Granger! – było już słychać nutkę złości i zniecierpliwienia w głosie Snape'a. – Głupia Gryfonka – szepnął.
Otworzyła mimowolnie oczy. Ku swojemu zdziwieniu, przed sobą zobaczyła czarne tęczówki, błyskająco groźnie.
– Witam, profesorze. – Ziewnęła krótko, próbując się podnieść na łokciach, lecz ostry ból w prawej ręce jej na to nie pozwolił. – Dlaczego to nie jest jeszcze uleczone? Przecież to zwykłe zaklęcie tnące – powiedziała bezsilnie, opadając na poduszki.
– Jakby to było zwykłe zaklęcie, nawet bym cię nie budził i już wczoraj byłabyś zdrowa. W tym zaklęciu jest coś, czego nie mogę zidentyfikować. Gdy rozwijam bandaże rany się otwierają. A ty nadal jesteś słaba, Granger. Straciłaś za dużo krwi.
– Mung...? – szepnęła przerażona.
– Gdzie tam! – machnął ręką w ramach protestu. – Ci idioci nie pomogą. Masz tydzień zwolnienia.
– Gdzie Bill? – zapytała głucho. Tyle informacji na raz nie było dobrym pomysłem.
– Weasley? Poszedł sobie. Powiedział, że masz do niego napisać kiedy wyzdrowiejesz.
Skinęła głową.
– Nie jesteś głodna czasem? Nie jadłaś od dwudziestu czterech godzin. – Przyjrzał się jej podejrzliwie.
– Nie bardzo.
– Przykro mi i tak coś zjesz – powiedział. – A, Granger. Jeszcze coś zanim dostaniesz zawału. Mamy skrzata domowego. Nie będę robił domowych obiadków. Nie mam na to czasu. Oczywiście, możesz się tym skrzatem posługiwać, ale jeżeli go uwolnisz gorzko pożałujesz.
– Skrzata...? Ale to biedne stworzenie...
– Tak, wiem – przerwał jej – wszyscy wiedzą o tej całej głupiej WSZY. Ale naprawdę trudno znaleźć wolnego skrzata. Tippi!
Chciała mu się odgryźć, ale usłyszała głośny trzask i małego skrzata, który pojawił się w pokoju z powietrza. A tak właściwie to skrzatkę. Ubrana była w brudną, szarą, w kilku miejscach porwaną sukienkę jak dla lalek małych dzieci.
– Pan mnie wzywał, sir! – zaskrzeczała, kłaniając się nisko.
– Tak – warknął – to Hermiona Granger. Masz jej słuchać kiedy mnie nie ma. Teraz zrób jej porządne śniadanie i dopilnuj, żeby zjadła wszystko co jej nałożysz na talerz. Skrzatka pokłoniła się swojej nowej pani i szybko wymknęła się z pokoju.
– Granger mam... kilka spraw do załatwienia. Wrócę przed południem. Wiesz dobrze, że to głupie stworzenie powie mi wszystko, co zapragnę wiedzieć. Nawet nie próbuj oszukiwać. Wychodzę.
– Profesorze... – zaczęła nieco skołowana. Spojrzał na nią wyczekująco. Hermiono, zaczęłaś to dokończ, jesteś Gryfonką! – Mam nadzieję, że wróci pan w lepszym stanie niż wczoraj - powiedziała spokojnie, nie spuszczając z niego oczu.
– Bynajmniej – warknął i trzasnął drzwiami.

***

Gdy wrócił, dziewczyna znów spała. Zadziwiające, że można tyle spać... Wypytał skrzata o śniadanie, gdy dostał rzetelne i dobre nowiny poszedł już drugi raz tego samego dnia obudzić Granger.
– Granger! – warknął jej do ucha.
Nie miał pojęcia kiedy to się stało, że usłyszał świst powietrza, plask od uderzenia o twarz poczuł piekący ból na policzku.
– Co to do cholery było?!
– Już rano sobie pan na to zasłużył. Tyle, że zapomniałam.
„Już rano sobie pan na to zasłużył." Te słowa były powtarzane jak echo w jego głowie. Niestety, nie pamiętał niczego z wczorajszego dnia. Niczego. Dlatego też rano wyszedł bez słowa, kierując się do rezydencji Malfoy'ów. Całe szczęście Lucjusz wszystko pamiętał. Wszystko. Nawet to, że nazwał go kupą smoczego łajna. Tak... Żałuję, że akurat tego nie zapamiętałem. Był inny problem. Wie co robił z Lucjuszem, aczkolwiek nie miał pojęcia co robił, gdy wrócił do domu.
Bardzo ciekawy jest fakt, że ta dziewczyna uderzyła go z liścia. Był naprawdę zaciekawiony co też takiego zrobił. Z drugiej strony nie mógł jej się przyznać, że niczego nie pamięta. Wypominałaby mu to przez wieki. Zresztą byłby też to wielki uszczerbek na jego niepohamowanej dumie.  Nie będę grał. W końcu i tak nic nie wiem.
– Czym też takim naraziłem się na twoje gniewne oblicze, panno Granger?
– Czyżby pan zapomniał o pańskim wczorajszym... hmm... małym zapomnieniu...?
– Skądże znowu – skłamał gładko. Chyba naprawdę musiał wczoraj coś nabroić... – Jednakże myślę, że to nic takiego. – W myślach przeklinał Lucjusza i jego Ognistego Feniksa.
– Nic takiego?! – warknęła. – Pańskim zdaniem pocałunek ze swoją byłą uczennicą w podtekście wymuszenia na niej zgody na Bal jest „niczym"? – zapytała spokojnie, mierząc go groźno wzrokiem.
Znakomicie. - Przeszło mu przez myśl. Po prostu cudownie. Całował się z Granger i tego nie pamięta. A najlepsze, że przy tym zmusił ją do pójścia na Bal ze sobą. Zachował stoicki spokój, mimo iż w środku gotowało się od innych emocji niż spokój. Największe było rozżalenie wojujące ze złością na samego siebie i Lucjusza.
– Och, czyli idziesz ze mną na Bal?
– Nie wiem. Zarobił pan na minus.
Teraz to już w nim kipiała złość.
– Wycofaj to – warknął głośno, zrywając się na nogi. – Pójdziesz ze mną czy tego chcesz czy nie – powiedział, ponownie nachylając się, by lepiej poczuć jej strach. Niestety strach nie czaił się nawet w jej wielkich brązowych oczach. A czuł jedynie słodki zapach róży ekwadorskiej.
– Jestem odporna na Imperiusa – powiedziała odważnie. – Od szóstej klasy ćwiczyliśmy na sobie w trójkę.
Zobaczył jak w kącikach jej oczu zbierają się łzy. Pewnie na wspomnienie swoich przyjaciół.
– Mam to wypróbować Granger? – jego słowa były nasączone jadem, a wzrok wręcz zabijał. W pewnym momencie dziewczyna drgnęła, nadal wpatrując się w niego hardo.
– Czarny... – szepnęła.
Zdziwiony wyprostował się i podniósł lewą brew.
– Słucham?
– Czarny. Mój breloczek jest czarny.
– Co to do cholery ma za znaczenie?!
– Ma profesorze. – Podniosła prawą rękę na której był cienki rzemyczek i czarny kryształek. – Pamięta pan skąd on jest?
Zamyślił się. Po chwili przyszło oświecenie. Było to pierwszego dnia, kiedy się obudziła. Chciała się zabić odłamkiem stłuczonej szklanki. Uparła się wtedy, że chce mieć kawałek szkła ze sobą. W razie obawy o jej zdrowie oszlifował zaklęciem jego krańce, by nie mogły zrobić jej krzywdy. Tyle, że wtedy szkło było przezroczyste.
– Czarny... Od jak dawna? – zapytał, zapominając o poprzedniej sprzeczce.
– Nie wiem. Dopiero dzisiaj to zauważyłam.
Dlaczego czarny? Dlaczego teraz, gdy dostała mocnym zaklęciem w prawą rękę. Zaklęciem którego nie rozpoznał. Zaklęciem z typu...
– Czarna magia – powiedzieli jednocześnie, spoglądając to na zawinięte ramię, to na kawałek czarnego szkiełka.
– Ciekawe... zaiste... ciekawe... – mruczał, chodząc w kółko po pokoju, trzymając się za nos i intensywnie myśląc.
Czyżby w trakcie nakładania zaklęcia zabezpieczającego zrobił coś przez przypadek? Czyżby to szkło reagowało na rodzaj magii? Może magazynowało w sobie moc? A może i nawet samo zaklęcie którym dostała od przeciwnika? Jeżeli tak byłoby łatwiej znaleźć przeciw zaklęcie bądź odtrutkę. Tyle, że to nadal jest niesamowicie niejasne.
Bądź co bądź trzeba było działać. Może i to wyglądało dziwnie, ale teraz w przypływie ludzkiej ciekawości nie dbał o konsekwencje. Uklęknął przy łóżku i wziął jej rękę. Opuszkiem palca, delikatnie dotknął struktury szkła. Była zadziwiająco ciepła, można by nawet powiedzieć, że drżała. Tak, jakby żyła własnym życiem. Życiem zaklęcia.
– Granger, czy ty też to czujesz?
– Ale co...? – zapytała zdezorientowana nagłym zachowaniem profesora. – Ja nic nie poczułam, tylko zobaczyłam, że zmienił kolor.
– W tym kawałku szkła jest to zaklęcie.
– Ale jak to możliwe? Ktoś specjalnie je tam umieścił? Przesłał energię?
– Możliwe, że nie specjalnie. Przypadkiem. Tylko jak się dowiedzieć co to za zaklęcie...?
– Ale profesorze – przerwała z błyskiem w oku. – Przecież to zaklęcie jest we szkle, tak? To można by dalej przesłać tę energię.
– Sam bym na to nie wpadł – zakpił. – Wiesz może jak, co Granger?
– No, nie wiem – zarumieniła się zmieszana. – Ale mam pomysł.
– To nie strzęp języka i mnie łaskawie oświeć.
– Niech pan użyje legilimencjii.
– Przecież to nie żywa isto... – zaciął się na chwilę. Tak jakby żyła własnym życiem. Życiem zaklęcia. – Przemknęło mu przez myśl. Może jednak dziewczyna ma rację. – Tyle, że na co mi wspomnienia kawałka szkła?
– Może, żeby usłyszeć to zaklęcie? – zakpiła dziewczyna.
– No cóż mogę spróbować. Niczego nie obiecuję.
Usiadł wygodnie w czerwonym fotelu. Skupił się całkowicie na czarnym kształcie.
– Legilimens!

ObietnicaWhere stories live. Discover now