Rozdział 19

327 16 0
                                    

Było ciemno i duszno. W dodatku nie wiedziała gdzie ma iść. Ale to nie było najgorsze. Najgorsze było, że błąkali się po tych ciemnościach już od kilku godzin. Przed sobą widziała zarys pochylonej postaci. Naokoło wyczuwała obecność miliona zwierząt i ta myśl wcale jej nie pocieszała. Czuła się cała spocona tym ciągłym strachem. Wiedziała tylko jedno, że ma być cicho i iść krok w krok za nim.

Chodzenie po ciemnej dżungli z zakazem odzywania się nie wpływało dobrze na jej psychikę. Każda złamana gałązka wywoływała u niej paniczny strach. Strach brał górę nad wyobraźnią, która nie szczędziła przerażających scen z nią w roli głównej. Zaczynała nawet rozumieć ten paniczny lęk Rona przed pająkami. Oh, Ron. Gdybyś żył... Wszystko byłoby inne, prostsze. Łza rozpaczy i straty przecięła powietrze, upadając bezdźwięcznie na ziemię.

Hermiona postąpiła kolejny krótki krok przed siebie, lecz coś zwróciło jej uwagę. Na ziemi coś się iskrzyło. To coś rosło i nabierało blasku. Dziewczyna z przerażeniem skoczyła do przodu, łapiąc się ramienia Snape'a.

– Co do chole...? – urwał, odwracając wzrok w kierunku światła.

Owe coś rosło z niemożliwą prędkością. Stawało się coraz wyższe i wyraziste. Nabierało kształtów... paproci? Można było wyróżnić kolejne liście owiane złotawą poświatą. Ze środka wyrosła dłuższa od liści łodyga. Na łodydze kwitnął kwiat. Gdy tylko otworzył się całkowicie oślepiło ich złote światło, oświetlające wszystko wokół nich. Gdy tylko blask nieco zmalał, a ich wzrok się przyzwyczaił, mężczyzna wyjął z torby przewieszonej przez ramię srebrny sierp.

– Utnij go, Granger. Teraz! – Popchnął ją lekko w kierunku kwiatu.

Była gryfonka z wahaniem podeszła do paproci. Nie miała pojęcia czy jest to niebezpieczne, czy też i nie. Działała w amoku. Lewą ręką przytrzymała łodygę. Wzięła głęboki wdech i krótkim, zdecydowanym ruchem odcięła złoty kwiat.

Wrzask rośliny rozniósł się echem przez las. Hermiona przez chwilę nie słyszała nic poza rozbrzmiewającym w jej głowie krzyku rozpaczy, straty i żałości. Z niedowierzaniem widziała jak paproć gaśnie. Maleje coraz szybciej i szybciej, aż znika, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Stała zdezorientowana tą całą sytuacją. Zamroczona bólem jaki zadała żywej postaci. Dopiero uścisk na ramieniu pozwolił jej wrócić do tego, co ją otacza.

– Nie wiem jak to zrobiłaś Granger, ale jedną zdobycz już mamy. – Podniósł wzrok w pewnym kierunku. – Za dwie godziny będzie wschód. Już nic nie znajdziemy. Wracamy.

Nie odpowiedziała. Nie była pewna własnego głosu. Na początku nie miała pojęcia co się stało. Po chwili wydostała się z szoku i zaczęła wszystko układać w spójne wspomnienie. Szła przecież powoli, normalnie i cicho. Nagle coś na ziemi zaczęło się świecić i z tego światełka wyrosła paproć. Na paproci zakwitł kwiat, który ona odcięła. Zaczęła szukać w pamięci wzmianki o paprociach magicznych.

„Naturalnie pojawiają się w wilgotnym klimacie. Ich rzadkie kwiaty kwitną w pobliżu wanilii. Cechą charakterystyczną takiego miejsca jest dopływ światła księżyca."

Nic dziwnego, że szukali w nizinie Amazonki, ale to nie był naturalny kwiat. Wysiliła pamięć, wiedząc że czytała coś na temat kwiatów rosnących w blasku własnego światła.

Robiło się coraz jaśniej, coraz cieplej. Słyszała znajomy szum wody, wiedziała, że są już coraz bliżej. Niesamowite, że w ciągu całej nocy oddalili się od obozu tylko o dwie godziny marszu. Nie czuła teraz zmęczenia. Czuła ekscytację. Szok minął, chciała teraz dowiedzieć się dlaczego paproć wyrosła pod jej stopą. No i chciała się umyć, bo czuła, że nie zaśnie dopóki nie wykona tej czynności. Wiedziała też, że musi zrobić śniadanie zanim zacznie wypytywać Snape'a o to zdarzenie z paprocią. Zrównała z nim krok bo tą drogą już raz szli i wiedziała, że się nie zgubi.

ObietnicaWhere stories live. Discover now