Rozdział 11

353 15 0
                                    

– Legilimens!

Przez chwilę nie widział nic. Otaczała go ciemność. Poczuł ból w lewej piersi, tam gdzie jest serce. Powstrzymał jęk bólu. Trwało to tylko chwilę. Tak krótką, że przez moment pomyślał, że to się wcale nie wydarzyło. Lecz nie... Było to jak ukłucie igłą przez jedną, bolesną sekundę.

Nagle zrobiło się jasno. Za jasno. Był jakby w białym pokoju, bez okien i drzwi. Same białe ściany. Najciekawsze, że widział siebie. Czarną, ponurą postać w otaczającej go bieli. Był pewny, że już nic go nie zaskoczy, a jednak nie... Przed nim pojawiło się wielkie okno. Podszedł bliżej wiedziony ciekawością. Widział wszystko to co widziało szkło. To było niesamowite. Był to krótki film z tego, co przeżyła Granger. Widział jej uśmiech na twarzy. Samozadowolenie. Widział jak co noc opłakuje bliskich. To niewidoczne cierpienie na każdym kroku. Widział jak zmieszana odpowiada na zaczepki Maca, Draco. Widział siebie. Troskę, zaniepokojenie. Zdziwił się, że wygląda aż tak ponuro, lecz pojawił się nowy obraz. Był bardzo wyrazisty. W pewnym momencie pomyślał, że dzieję się to naprawdę. Czas zwolnił. Widział jak Granger idzie ulicą. Poczuł jej zaniepokojenie związane z teleportacją osoby przed nią. Jednak w tym samym czasie szkło jakby wiedzione własnym impulsem skierowało obraz na to, czego nie dostrzegała jego właścicielka.

Kilkanaście metrów za nią stał bardzo pulchny chłopak mniej więcej dwudziestoletni. Miał ciemne włosy i wielkie okulary na nosie. Jego twarz wyrażała bardzo duże zdenerwowanie. Widział kilka kropli potu lecących przez szerokie czoło. Powoli poniósł różdżkę. Jego ręka drżała z przerażenia. Wymówił zaklęcie. Snape go nie usłyszał. Chwilę potem znalazł się znowu w ciemności. Zdenerwowany zawołał:

– Pokaż mi ostatnie wydarzenie!

Wszystko się powtórzyło. Zadziwiające. Znowu zrobiło się jasno i zobaczył tylko tego chłopaka jak podnosi różdżkę. I znów nie dosłyszał zaklęcia.

– Chcę usłyszeć co on mówi!

Można by powiedzieć, że znalazł się w Pokoju Życzeń pewnego szkiełka. Absurdalne, lecz jak widać możliwe. Teraz gdy znowu zrobiło się jasno w oknie było ciemno. Usłyszał głośny, przerażony szept, kogoś kogo nie widział ani nie znał.

– Nie... Bella mnie zabije jak tego nie zrobię... Merlinie... pomóż mi... Bella... nie ta kara... nie... – nastała chwila milczenia, a potem stanowcze słowa – Findo Pellis Sanguis*!

Wtedy się wycofał.

Zdał sobie sprawę, że klęczy przed fotelem, trzymając się jeszcze za serce.

– Profesorze...? – usłyszał zaniepokojony głos dziewczyny.

Podniósł dłoń by ją uciszyć. Nic go nie bolało, lecz miał lekkie zawroty głowy i natłok myśli.

– Zobaczył coś pan, prawda...? Widziałam jak pan otwiera usta, nie wydobywając z siebie słów. Na samym początku pan upadł, wydając syk bólu. Na pewno nic panu nie jest? Może zawołam Tippi...

– Nic mi nie jest, Granger. Muszę to przemyśleć – warknął. Podniósł się z ziemi z łatwością. Tak jak mówił, nic mu nie było.

– Czy... Czy ty Granger czułaś moją obecność w umyśle?

– Nie profesorze... lecz... jakby to powiedzieć... Pamięta pan, że zawsze, gdy trzymałam różdżkę w ręku mój breloczek się świecił? Teraz też.

– Faktycznie. Świecił się. Może tym samym budziłaś go do życia albo coś takiego?

– Nie wiem. Ale co pan zobaczył?

– Wszystkie sytuacje, gdy trzymasz w ręku różdżkę.

– Wszystkie? – zapytała nieco zmieszana.

– Owszem. Widziałem te nieprzespane noce, ale o tym wiedziałem już wcześniej – powiedział, nie patrząc na nią. – Aczkolwiek w dniu ataku twój koleżka zamiast patrzeć tam gdzie ty, odwrócił się i widział atakującego.

– Poznał go pan?

– Nie. Wymusiłem na szkle usłyszenia zaklęcia.

– Co to za zaklęcie? – zapytała już bardzo podniecona myślą, że są już o krok dalej w rozwiązaniu zagadki niegojącej się rany.

Westchnął, wiedział, że powiedzenie tego zaklęcia na głos z pewnością wywoła u dziewczyny przerażenie.

– Findo Pellis Sanguis.

Tak jak się spodziewał wydała z siebie zduszony okrzyk przerażenia.

– Ale profesorze... to jedno z najczarniejszych zaklęć na świecie... Na nie, nie znaleziono przeciwzaklęcia

– I mi to mówisz? To zaklęcie znają tylko ludzie, którzy przeczytali Czarną Księgę. Tylko oni wiedzą, jak użyć tego piekielnego zaklęcia, a ja znam tylko troje ludzi, którzy tego dokonali. Voldemort, Bellatriks i ja. Tyle, że to był człowiek Belli. Ale... skąd ona wytrząsnęłaby Czarną Księgę? – zamyślił się na chwilę. – Są tylko dwa egzemplarze na całym świecie. Jeden w Hogwarcie pod okiem dyrektora i drugi w Świętym Mungu, gdyż jest tam wiele przeciwzaklęć, lecz... nikt ot tak nie czyta w Mungu Czarnej Księgi!

– Pan czytał Czarną Księgę? Może znajdzie pan przeciwzaklęcie?

– Granger, już wielu głupców tego próbowało i nikomu się nie udało.

– Owszem tyle, że trzeba przytoczyć fakt, że pan do głupców nie należy.

– Nie pora na żarty, Granger. Człowiek Belli wydał na ciebie wyrok śmierci.

– Czy... czy pan rzucił kiedyś to zaklęcie?

– Nie.

– A Bellatriks?

– Oczywiście. Było to jej drugie po Crucio ulubione zaklęcie.

– Wie pan, kiedyś czytałam w jednej z książek, że niektóre przeciwzaklęcia znają tylko ci, którzy rzucili dane zaklęcie. Przecież to zaklęcie rzucano niewiele razy i wszystkie były rzucone, by ta osoba umarła, więc nikt nie wyjawiał przeciwzaklęcia.

– Ciekawa hipoteza, Granger. Tylko, gdzie znajdziemy tego chłopaka?

– Niech go pan narysuje. Może ja go znam.

– Pewnie. Zaraz polecę po ołówek i go narysuję! – zakpił.

– Ech... profesorze... Nie może pan przelać obrazu ze wspomnienia na kartkę? Nawet piąta klasa to potrafi.

Miała teraz minę á la Minerwa McGonagall. Niedowierzanie mieszające się z zniecierpliwieniem, jakby przemawiała do niesfornego ucznia.

Nie dopowiedział na tę docinki. Posłał jej tylko wzrok bazyliszka.

– Accio Kartka!

Przyłożył końcówkę różdżki do czoła. Skupił się na obrazie zdenerwowanego mężczyzny. Po chwili przeciągał srebrną myśl na kartkę. Na papierze przez chwilę formował się niewyraźny obraz. Gdy już wspomnienie nabrało odpowiednich kolorów i kształtów na papierze podał go bez słowa Gryfonce.

Dziewczyna wzięła kartkę do ręki, lecz po chwili opadła na podłogę.

– I tak szanujesz moje wspomnienie, Granger? – warknął, pochylając się po obraz chłopaka.
– Merlinie... przecież to Chris. Christopher LobMischance!


(*Ciąć Skórę Krwawiąc – łacina.)

ObietnicaWhere stories live. Discover now