Rozdział 23

369 14 0
                                        

Hermiona siedziała w niskim fotelu, od niechcenia wymachując różdżką. Przed nią w powietrzu powoli kształtowała się suknia. Od pół godziny próbowała wyczarować coś, co by jej się podobało. Zawsze wolała prawdziwe kupione suknie, ale nie zawsze była okazja na zakupy. Nie ze Snape' em jako towarzystwem. W końcu zdecydowała się na długą suknię do kostek koloru ciemnej zieleni, bardzo wysokie buty, bo na płaskich była beznadziejnie niska w stosunku do Snape' a. Po przeszukaniu kilku szuflad znalazła biżuterię mamy, którą jej podarowała wiele lat temu. Usatysfakcjonowana wyszła z pokoju i zastała Mistrz Eliksirów z gazetą w ręku, popijającego herbatę. Usiadła na krześle i przywołała lakier do paznokci. Gdy tylko go otworzyła, Snape zacisnął mocniej palce na gazecie i zniżył ją, patrząc na Hermionę jak na wroga.

– Czy musisz tego świństwa używać akurat tu? – warknął.

– Oczywiście, że nie. Chcę porozmawiać.

Mężczyzna zmarszczył nos.

– Na co czekasz? Aż się uduszę od tego smrodu? Mów co tam sobie wymyśliłaś i wyjdź.

Hermiona posłała mu litościwe spojrzenie i uśmiechnęła się delikatnie.

– Ile osób będzie na tym Balu?

– Granger, jeżeli tylko po to przyszłaś to szczerze ci radzę się ulotnić, wraz z tym smrodem!

Dziewczyna zaśmiała się cicho, lecz po chwili spoważniała.

– Pytam poważnie, jest to dla mnie istotna kwestia.

Snape mruczał przez chwilę jakieś wulgaryzmy oraz wspominał coś o kobiecej logice, bądź jej braku.

– Nie znam dokładnej liczby, ale znając Lucjusza i Narcyzę spodziewałbym się co najmniej trzystu osób.

Dziewczyna skinęła głową, jakby nie zrobiło na niej to większego wrażenia. Snape zmrużył oczy.

– Nie wydajesz się zaskoczona.

– Ponieważ nie jestem.

– Więc po jaką cholerę się mnie pytałaś? – syknął.

– Chciałam się po prostu upewnić – rzekła i szybko wyszła z pomieszczenia.

– Kobiety to odrębny gatunek ludzkości. Na Merlina, zero logiki w swym postępowaniu – mruknął cicho Snape i powrócił do artykułu.

***

Snape poprawiał z zniesmaczoną miną chustę pod gardłem. Nienawidził balów i tej cholernej chusty. Chociaż wolał to od muszki bądź krawatu. Miał na sobie czarny surdut nałożony na białą koszulę. Poczuł się prawie jak w szkole. Tylko ta głupia chusta mu ciągle przeszkadzała. Przymknął oczy, przypominając sobie jak kiedyś matka mu tłumaczyła jak to robić. Poczuł delikatne dłonie na swoich i otworzył szybko oczy. Wpatrywał się w orzechowe oczy, będące na jego poziomie.

– Wystarczyło zawołać – mruknęła, a on opuścił ręce.

Po kilku sekundach było po wszystkim. Odsunął się szybko i przyjrzał się Granger. Musiał przyznać, że wyglądała atrakcyjnie. Długa suknia opinała się na miejscach, gdzie spoczywał wzrok każdego mężczyzny. Włosy miała ułożone w misterny kok. Kilka kosmyków włosów okalało jej twarz. W dodatku była wyższa.

– Czyżbyś ukradła mi Szkiele–Wzro? – zakpił.

– Kobiety mają inne sposoby, żeby zmieniać różne rzeczy. Jesteśmy bardziej pomysłowe od mężczyzn.

– Śmiem w to wątpić, ale zaraz się spóźnimy. – Zrobił nieznaczny ruch ręką, kobieta uchwyciła jego ramię. Od razu znaleźli się na wąskiej, nieoświetlonej uliczce. Z jednej strony rosły jeżyny, a z drugiej był nisko ostrzyżony żywopłot. Para szła nieśpieszno w ciszy.

ObietnicaWhere stories live. Discover now