Rozdział 21

357 15 0
                                        

Hermiona, lądując bezpiecznie na ziemi, podała mu z uśmiechem słoik.

- Mamy wszystko.

- Tak jakby. Został jeszcze Agapant.

- Możemy go zebrać gdzieś indziej! – oburzyła się.

- W sumie mam go trochę w magazynie. To się prześpimy i możemy wracać.

Hermiona posłała mu litościwe spojrzenie.

- Co? A to... Granger, nie wiem co ty sobie myślisz, ale to jest...

- Jakie niby jest? I co?

- Sama dobrze wiesz – mruknął.

- Wydaje mi się, że nie wiem o czym pan mówi.

Snape zniecierpliwiony machnął ręką.

- Spać i nie narzekać! – syknął, wskazując na namiot.

- Dobrze, panie niecierpliwy..

- Granger! – zawołał za nią, gdy już z uśmiechem maszerowała do ogniska. Po chwili dodał. – Ale w sumie jestem głodny. Mogłaby zrobić te kanapki z majonezem, a nie się mądrzyć.

- Słyszałam! Sam sobie zrób!

***

Przed wieczorem spakowani stali na polanie. Snape dogasał ognisko zaklęciem i usuwał wszelkie ślady ich użytkowania na polance. Hermiona, korzystając z chwili odpoczynku, usiadła na wysokiej trawie wśród pięknych, złotych kwiatów. Na jej dłoni siedział uroczy motylek. Od małego lubiły ją motyle. A ona nigdy na to nie narzekała. Zbyt piękne, by nienawidzić i skrzywdzić. Ten akurat miał srebrne, niemal przezroczyste obwódki skrzydełek i zielonkawe plamki ułożone symetryczne do siebie. Było to piękno czystej postaci. Motylek strzygł skrzydełkami, lecz nie odlatywał. Wpatrywał się w twarz dziewczyny niemal inteligentnym wzrokiem. Gryfonka lekko dotknęła skrzydła. Było mięciutkie. Zapewne miało jakiś niewidoczny dla jej oczu puszek. Motyl machnął niespokojnie skrzydełkami.

- Spokojnie malutki. Nie chce ci zrobić krzywdy. Taki malutki, piękniutki i bezbronny. W tak niebezpiecznym miejscu. Tak okropnym miejscu jak ta dżungla. Niczym róża w środku szczerego pola.

Uśmiechnęła się pogodnie i odłożyła maleństwo delikatnie na najbliższym kwiatku. Motyl mimo to wzbił się w powietrze i poszybował w dal. Hermiona odprowadzała go wzrokiem wciąż się uśmiechając.

- Co się szczerzysz? – usłyszała ponury głos – Idziemy!

Hermiona westchnęła ciężko i podniosła się na nogi. Snape stał trzy kroki od niej i czekał wyczekująco, aż łaskawie podejdzie.

- Wrócimy tu jeszcze kiedyś?

- Ja osobiście nie zamierzam.

- Szkoda to naprawdę niesamowite miejsce. Niemal jak Hogwart.

Podeszła jeszcze bliżej. Dzieliło ich kilka centymetrów. Wpatrywała mu się głęboko w oczy, widząc w nich tylko ironię i mrok. Nieświadomie spojrzała na jego mocno zaciśnięte usta. A kiedy przyjdzie pora tak chętnie otwarte. Chwyciła go za dłoń. Natychmiast poczuła to nieprzyjemne szarpnięcie w okolicy pępka. Po chwili stali w ciemnym zaułku londyńskiej dzielnicy. Brudne ciuchy leżały przy przepełnionych śmietnikach. Zapach moczu roznosił się w ciasnym zaułku. Snape wyrwał dłoń i ruszył do przodu.

- Ruchy Granger. Mamy mało czasu, jeżeli mimo wszystko masz przeżyć.

Dziewczyna niechętnie poszła za nim. Londyn o zmierzchu był piękny i upiorny. W ciemnych zaułkach czaili się ludzie, których nigdy nie miała ochoty poznać. Za to zwykłe miasteczkowe uliczki były urocze. Latarnie były już włączone, tworząc piękny nastrój.

ObietnicaWhere stories live. Discover now