- CHAPTER 32 (cz. 1) -

1.1K 74 8
                                    

"Chodź na spacer" wyciągnęła go z domu May. Szli przez piękny o ten porze roku Central Park. Potem przechodzili przez ruchliwą ulicę. Od razu przeszli przez pasy - w końcu Peter wyczuwał samochody z bardzo daleka. Przy kolejnych pasach, kilka metrów przed nimi szła kobieta z dwojgiem dzieci. Na oko pięciolatka i siedmiolatek. Gdy zapaliło się zielone światło dla przechodniów, jako pierwsza weszła na pasy. Z drugiego końca ulicy z zawrotną prędkością pędził samochód osobowy. Peter wyczuł go w ostatniej chwili. Na szczęście w pobliżu nie było wiele osób. Odepchnął May i złapał dzieci. Kobietę - nie zdążył. Zginęła na miejscu.

*Tydzień później*
Krople chłodnej wody kapały z włosów Petera, mocząc koszulkę. Stanął przed lustrem i popatrzył w swoje oczy. Uwielbiał je. Jedyna rzecz jaką w sobie lubi. Kto by pomyślał, że - uznany przez Tony'ego za ideał - Spider-Man ma kompleksy? Tak, taka jest prawda. Nie lubił swojego umięśnionego ciała. W ciągu tych kilku lat wciąż nie przyzwyczaił się do tego, że został "bohaterem".
Tyle razy ginęli ludzie. Tyle razy. Przez niego. A nazywali go "bohaterem".
Tyle razy słyszał płacz nad ciałami Bogu ducha winnym mieszkańcom jego miasta. Przyrzekał ich chronić. Chronić, a zamiast tego, pozwolił im ginąć. Gdyby wtedy został w domu i z niego nie wychodził nie ugryzłby go ten cholerny pająk. Wujek Ben by żył, nie zginęli by Ci wszyscy ludzie, których zawiódł, Ci których nie zdołał uratować. Zawsze był za późno.
   Patrzył w swoje oczy, w których eksplodowały emocje. Żal, rozgoryczenie, poczucie winy, bezsilność.
   Tak, to wszystko cały czas siedzi w Peterze. Każdego dnia, każdej nocy. Zwiększało się z każdym dniem, z każdą kolejną śmiercią, z każdym kolejnym słyszanym płaczem. Oddychał szybko, płytko i nierówno, czując wzrastającą w nim nienawiść do samego siebie, do MORDERCY, który chował się za maską bohatera. Zacisnął szczękę, próbując się opanować, pajęczy zmysł pędził jak oszalały, powodując rozsadzający czaszkę ból. Mięśnie Petera mimowolnie napięły się, a na szyi pojawiła się pulsująca żyłka, w której niezmiennie płynęła krew... zabójcy. Tak, tym był. Nie był człowiekiem. Był zmutowanym człowiekiem-pajakiem, który przeżywał wszystkie wypadki, w przeciwieństwie do zwykłych, normalnych ludzi. Nienawidził tego w sobie.
Tego, że serce w jego piersi wciąż biło, a setki innych - już nie. Pragnął dać upust swojej furii. Prawa pięść roztrzaskała lustro na setki drobnych kawałków - tylu, ilu nie uratował. Opuścił głowę, oddychając głośno i nieregularnie, powoli odzyskując nad sobą kontrolę. Wciąż zaciśnięta pięść zwisała przy jego biodrze, z wbitymi odłamkami lustra głęboko w skórę, a krew pokryła jego dłoń.
Kap.
Kap.
Kap.
Stworzyła bordowy wzór na jasnej podłodze.

    19:30. Peter niedawno wrócił od May, spędził z nią siedem dni. Tony szedł właśnie do chłopaka z ważnym dla niego pytaniem. W weekend organizowany jest bankiet, na którym oczywiście miał pojawić się Stark, ale chciał ze sobą kogoś zabrać. Jako osobę towarzyszącą. A tym kimś był właśnie jego mały Pajączek. Jednak tak cholernie się bał. Czego? Że Peter nie będzie chciał mu towarzyszyć, że będzie chciał ukrywać się z ich relacją. Może obawiał się tak odważnego kroku? A może obawiał się opinii publicznej, tych gazet i artykułów z wymownymi nagłówkami. W końcu nie ma nic bardziej interesującego w świecie show-biznesu, niż nowy związek, a szczególnie związek miliardera z 19 lat młodszy od siebie facetem. Właściwie to chłopakiem, jeszcze nawet nie był pełnoletni, jednak mimo to był bardziej odpowiedzialny niż nie jeden dorosły.
   Niepokoiło go to, że chłopak nie kontaktował się z nim przez cały tydzień, a gdy May zadzwoniła do Starka, wyrwał jej słuchawkę. Zdążyła wypowiedzieć tylko "Peter ura...". To wszystko. O tym, że wrócił dowiedział się od Wandy. Nie rozmawiał z nikim od paru godzin, a Clint mówił, że zachowywał się przynajmniej niepokojąco. Nikt nie widział co się wydarzyło.
   Mimo tego Tony porzucił złe myśli, wyszedł z windy i z uśmiechem wszedł do ich sypialni. Przez dolny brzeg drzwi do łazienki przebijało się światło. Zmartwił się, gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Zapukał ponownie. Znów cisza.
- Peter? - zapytał głośno przez drzwi - jesteś tam? - cisza.
- Jarvis, skan - rozkazał SI przeskanować pomieszczenie, przed którego drzwiami stoi.
- Niewielki ruch, porównywalny do oddechu człowieka.
- Otwórz te drzwi - powiedział twardo, a jego myśli pędziły w zawrotną szybkością.
Gdy tylko zamek drzwi puścił, Tony wparował do środka.
Serce mu zamarło.
Tak, to był człowiek. Jego kochany, mały człowiek, który stał teraz odwrócony do niego plecami. Jego ciało się trzęsło. Pierwsze co przykuło uwagę Tony'ego to zbite lustro naznaczone szkarłatną cieczą, tak, jak posadzka. Krew kapała z kurczowo zaciśniętej pięści.
Kap.
Kap.
Kap.
  Bardzo ostrożnie zrobił krok do przodu.
"Kochanie..." zaczął delikatnie. Najbezpieczniej byłoby złapać go za nadgarstki i unieruchomić. Ale nie zawsze to co bezpieczne jest właściwe. Poza tym doskonale wiedział, że w pojedynkę nie da rady - chłopak jest silniejszy.
"Kochanie, już dobrze" poprosił go.
Peter prychnął pod nosem.
"Nic nie jest dobrze" dalej wpatrywał się w umywalkę, do której spływała krew z lustra. "Nie powinienem żyć" powiedział beznamiętnie, a Starkowi stanęła gula w gardle.
"Nie możesz tak mówić" wydusił z siebie. "Masz dla kogo żyć" położył wolno dłoń na ramieniu chłopaka, ale ten niemal natychmiast ja odrzucił, jakby parzyła.
"Miała dwójkę dzieci. Studiowała. Za tydzień miała wziąć ślub" opisywał Starkowi. Tony nie wiedział o co chodzi, ale czuł, że zaraz się dowie. "A ja nie wyczułem auta, przejeżdżającego obok mnie" wściekł się i upadł na kolana. Oparł głowę o kant umywalki. Zaszlochał. "Jestem mordercą!" krzyknął, a Stark w ostatnim momencie zatrzymał jego głowę, przed uderzeniem o kant. Klęknął przy nim i złapał go w mocny uścisk. Starał się ignorować to, że chłopak z całej siły okłada go po plecach. Bolało jak cholera. Ale widok Petera w takim stanie - sto razy bardziej. Chłopak szlochał w jego ramię.
"Jestem mordercą! Ona zginęła! Nie mam prawa żyć!" krzyczał roztrzęsiony i wściekły. "Ta kobieta mogła żyć! "Nie zdążyłem! Nie chce żyć!".
Słuchając tego, serce Starka pękało, co sekundę na kilkaset drobnych kawałków. Niczym to lustro.


Przepraszam za Polsat, ale jestem w szkole :( miłego dnia!
Reszta popołudniu :D
Edit: nie wyrobię :c Przepraszam i obiecuję poprawę!

𝐖𝐞'𝐫𝐞 𝐍𝐨𝐫𝐦𝐚𝐥𝐥𝐲 𝐊𝐢𝐥𝐥𝐞𝐫𝐬 ~ 𝐒𝐭𝐚𝐫𝐤𝐞𝐫Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz