- CHAPTER 17 -

1K 72 12
                                    

   Gdy mijał Central Park zaczął odczuwać lekki ból przy przedniej kieszeni dresów. Domyślał się skąd pochodzi ten dyskomfort, ale huśtał się dalej. Wyjął z kieszeni telefon, który jakimś cudem z niej nie wyleciał i wybrał numer Cioci May. Przełączył się na słuchawkę i mikrofon w masce. Po tak długiej przerwie nie był w stanie huśtać na jednej ręce.
   Trochę obawiał się tego jak May zareaguje na jego telefon - w końcu dwa tygodnie temu wyszedł z domu "do znajomych" i już nie wrócił. Co prawda dzwonił do niej prawie codziennie, ale pewnie będzie zła za to 2-dniowe milczenie.
   Schował telefon spowrotem do kieszeni i nawiązał połączenie. Po kilku sygnałach usłyszał głos Cioci:
- Halo?
- C-czesć Ciociu - zaczął poddenerwowany - Tu Peter, jesteś może w...
   Nie dokończył ponieważ przerwała mu May:
- Peter, dziecko! Dzięki Bogu! - westchnęła z ulgą - Gdzie ty jesteś? Dlaczego się nie odzywałeś?! Nie widziałam gdzie Cię szukać...
- Ciociu, proszę, rozumiem, że jesteś zła, ale wytłumaczę Ci wszystko! - przerwał jej zdecydowanie Peter - Jesteś w domu?
   Słyszał przez chwilę tylko uspokajający się oddech Cioci.
- Jestem w sklepie, Peter - odpowiedziała już opanowana - Będę za 15 minut. Klucz jest pod wycieraczką. A ty gdzie jesteś?
- Minąłem Cent... - urwał, gdy uderzył w ścianę jednego z budynków. Na szczęście nie był on oświetlony. Jego osłabione mięśnie nie utrzymały sieci. Nie ukrywał, że zabolał go cały bok, na szczęście nie po stronie zranionego biodra. Jęknął cicho, ale nie spadł w dół, bo przyczepił się do ściany.
- Peter? Wszystko w porządku? - zapytała zmartwiona Ciocia.
- Tak, tak, przewróciłem się - odpowiedział ruszając w dalszą drogę między ciemnymi uliczkami.
- Ahh tak, a ja nie wiedziałam, że w USA żyją tak wielkie pająki, jak u Ciebie w pokoju - stwierdziła sarkastycznie.
- C-co? - spytał, a pod maską zrobił się blady. Mało brakło, a znów wpadłby w ścianę - o czym ty do cholery mówisz? - wydukał, jąkając się.
   Ciocia tylko zaśmiała się pod nosem i prychnął cicho:
- Pokaźną pajęczynę utkał ten pajączek. A najdziwniejsze jest to, że na suficie były błyszczące pod światłem ślady butów - Peter już naprawdę nie wiedział co odpowiedzieć.
- Chcesz mi o czymś powiedzieć? - zapytała po chwili.
- Emmm nie, wiesz muszę kończyć - skwitował szybko Pete - Do zobaczenia, pa!
   Rozłączył się i przełknął ślinę. Miał wiele myśli w głowie, ale narazie skupi się na tym by nie wpaść w ścianę.
   Ominął duże ulice i ponownie skręcił w ciemne uliczki. Chwilę później jego 'pajęczy dreszczyk' wysłał impuls. Zrobił zwrot i przyczepił się ponownie do ściany. Uchylił się przed kulą, którą pewnie wyciągałby teraz z ramienia, gdyby nie miał szóstego zmysłu. Chociaż czy to na pewno była kula?
   Zobaczył tnącą powietrze przed nim czarną, podłużną, niebywale celną i smukłą strzałę, przez którą przechodziły iskierki prądu. Wszędzie je pozna. Odwrócił głowę w stronę, z której go 'zaatakowano'.
- Ej Legolas, wyłaź! - zawołał w stronę kontenera - Widzę Cię... - wytężył słuch, słysząc spokojny miarowy oddech - ...i słyszę.
   Zza śmietnika wyszedł wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu, z narzuconym na głowę kapturem i zamaskowaną do połowy twarzą. W ręku trzymał łuk, który chwilę później przełożył przez ramię.
   Czarny płaszcz ozdobiony był ciemnozłotymi ornamentami, a kaptur był szeroki, złączony pod szyją. Wyglądał niesamowicie.
   Peter zeskoczył na beton i syknął cicho, gdy rozprostował biodra.
- Daj mi fory - Clint podszedł wolno do chłopaka - Mnie nie użarł radioaktywny pająk - przybili sobie przyjacielską piątkę, a chłopak nie zauważył jak Clint przyczepia do jego nadgarstka maskujące się małe urządzenie.
   Spuścił głowę, dziękując, że ma na sobie maskę.
- Kto Cię przysłał? - zapytał.
- Ha, zgadnij.
- To... - przełknął głośno ślinę, zastanawiając się czy jest w stanie o nim rozmawiać - Stark?
   Clint odsunął delikatnie kaptur, by spojrzeć na chłopaka z współczuciem. Złapał go za ramię i pokrzepiająco ścisnął.
- Gdzie się wybierasz w tym stanie? - zapytał, ale odpowiedziała mu jedynie cisza - I do cholery, zdejmij tą maskę, nie wiem czy na mnie patrzysz, czy mnie zlewasz - rozkazał lekko zirytowany.
   Chłopak zsunął z głowy maskę i włożył do kieszeni dresów.
- Nigdzie - rzucił od niechcenia - nie jestem dzieckiem, Barton.
- Ej, ej, ej młody - zaczął ostrzegawczo Clint - wierz mi, nie chcesz bym zaczął mówić po nazwisku - popatrzył na niewzruszonego Petera - To gdzie tak 'pajączkujesz'?
  Nic tak nie denerwowało Petera jak to słowo. Chyba, że mówił je Tony, wtedy nie miał nic przeciwko, jednak puścił to mimo uszu.
- Mam kilka spraw do załatwienia - powiedział dość ostro chłopak - Prywatnych.
- Ah tak - odpowiedział Clint - Tony chce z Tobą porozmawiać. Nie zabaluj zbyt długo - uśmiechnął się lekko, chociaż chłopak nie odpowiedział mu tym samym. Wciąż miał taki sam niewzruszony wyraz twarzy.
   Nastała trochę niezręczna cisza.
- Martwi się - przerwał ją Clint - I Cię kocha - dodał.
   Chłopak poczuł gulę w gardle, uniemożliwiającą mu mowę. Po dłuższej chwili wydobył w siebie słowa:
- Ja jego też.
- Więc walcz o niego - powiedział mu Clint - Twoje słowa go zraniły.
Chłopak popatrzył na łucznika, zaskoczony jego słowami. Doskonale wiedział, że chodziło o o słowa "Nie możemy być razem". Tak to bolało. Jak cholera bolało.
- C-co? - zająknął się lekko - A Twoim zdaniem CO miałem zrobić? - zaakcentował mocno monosylabę, czując zbierającą się w nim bezsilność - Miałem mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Że możemy się spokojnie kochać, a to, za mogę zarazić go HIV-em to NIC? - z każdym słowem mówił coraz głośniej, aż zaczął krzyczeć - Ta choroba jest NIEULECZALNA, Clint. Nie będę go narażał! Kocham go, chcę by był bezpieczny, rozumiesz?! - wykrzyczał, nie kryjąc bólu - To boli. Boli jak cholera - zrobił krok w tył i oparł się plecami i chłodną, jeszcze wilgotną po deszczu ścianę. Po jego policzkach spłynęły strumieniami gorzkie łzy bólu.
- Pete - zaczął cicho Clint, w którego oczach zebrały się dwie, małe łezki - Pamiętaj, że najpierw musisz przejść badania. Sam słyszałeś Helen. Równie dobrze może to być ta pieprzona trucizna - powiedział szybko i pewniej. Podszedł i położył dłoń na barku chłopaka - Jesteśmy z Tobą.
  Zapadła cisza, słychać było tylko szybki i nierówny oddech Petera, który przymknął oczy, a jego mokre policzki błyszczały w silnym świetle latarni z przeciwległej ulicy.
- Nie mogę wrócić. Nie mogę być z Tony'm.
Clint nie nalegał na chłopaka. Widział, że to dla niego ciężkie. Zabrał rękę i zrobił krok w tył.
- Przemyśl to jeszcze - mruknął cicho - On Cię kocha - powtórzył kolejny już dzisiaj raz Clint i szybkim krokiem zniknął w następnej uliczce.
- Powtarzasz się - mruknął Peter w pustej uliczce.
   W głowie Petera ponownie kotłowały się setki różnych myśli. Przymknął oczy na myśl o tym, że jeszcze dwa dni Tony robił mu masaż, wczoraj obudził się u jego boku,  dzisiaj wszystko się rozsypało. W ciągu godziny.
   Dlaczego ani jeden dzień w jego życiu nie może być normalny?

####################################
   Dodaję przed zajęciami tanecznymi, więc ja idę się połamać, a wam życzę miłego czytania🙋
   P.S. Już prawie skończyłam kolejny rozdzialik 👀♥️

𝐖𝐞'𝐫𝐞 𝐍𝐨𝐫𝐦𝐚𝐥𝐥𝐲 𝐊𝐢𝐥𝐥𝐞𝐫𝐬 ~ 𝐒𝐭𝐚𝐫𝐤𝐞𝐫Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz