Szybko znalazł się w spokojnej okolicy, w której mieszka od kiedy pamięta. Było tam zawsze cicho, a w mieście, które nigdy nie śpi to nie lada wyzwanie. Niestety przez to majątek mieszkańców był doskonałym celem dla złodziejów, dlatego najbezpieczniej było mieszkać w małych blokach, a każde mieszkanie na tym osiedlu miało wzmocnione drzwi. Przez ostatni rok ilość przestępstw zmniejszyła się radykalnie, więc niektórzy już nawet nie zamykali mieszkań na dodatkowe zamki. Oczywiście stało się tak dzięki Peterowi, który wziął sobie za punkt honoru to, by jego okolica była bezpieczna.
Przyczaił się na świecącej się latarni i obejrzał za potencjalnymi rzezimieszkami. Ale było aż za spokojnie.
Wylądował przed niskim blokiem Cioci i uchylił drzwi do budynku. Wszedł do ciemnego, niezbyt czystego korytarza i wytarł mokrą podeszwę butów o wycieraczkę. Korytarz wejściowy nie był duży. Po prawej stronie znajdowały się schody, wiodące na pierwsze i drugie piętro, a po lewej zejścia do piwnic. Mieszkanie Cioci było na parterze, więc szybko znalazł się przed drzwiami. Zapukał w grube, antywłamaniowe drzwi, ale nie usłyszał odpowiedzi.
Najwyraźniej May jeszcze nie wróciła. Schylił się i odchylił wycieraczkę.
- Tu jesteś - mruknął z uśmiechem pod nosem i wziął przyklejony do wycieraczki kawałkiem taśmy klucz. W sumie to zastanawiał się dlaczego Ciocia zostawia klucz do antywłamaniowych drzwi w tak oczywistym miejscu, jak pod wycieraczką do butów. Wsunął klucz do zamka i przekręcił kilka razy w dolnym i górnym zamku. Nacisnął klamkę.
Wszedł do doskonale znanego mu przedpokoju. Ściany były oklejone tapetą w szerokie biało-zielone pionowe pasy. Pokój był niewielki, ale mieściła się w nim duża szafa z przesuwanymi panelami i lustrem. Po prawej stronie drzwi zaraz przy wejściu stała niska szafka na buty z miękkim siedziskiem, obitym jasnym materiałem. Była dość mała, ale mieściła chłopaka i May, gdy zawsze rano zakładali buty. Po lewej, przy wspomnianej wyżej szafie, były białe, drewniane drzwi prowadzące do większej niż przedpokój łazienki.
Wszedł do dużo większej kuchni połączonej z salonem. Kuchnia była mniejsza niż część wypoczynkowa pokoju. Czarna lodówka była niemal całkowicie zakryta magnesami z różnych miast w USA. Był tam m.in. oczywiście Nowy York ze Statuą Wolności, Londyn z Big Benem i Tower Bridge, albo z Waszyngtonu z Białym Domem. To tylko kilka z wielu, wielu innych. Liliowe ściany idealnie pasowały do czarnych, drewnianych szafek z jasnymi blatami w starodawnym stylu. Kuchenka jak zawsze lśniła czystością. Była dla Cioci jak świątynia. Wszystkie potrawy May powstawały właśnie w niej, a nawet przeżyła już kilka pożarów czajników i patelni.
Wcześniej zdjął buty i założył swoje domowe klapki z Adidasa. Kupił je za pierwsze zarobione 2 lata temu za pomoc w sąsiednim sklepie elektronicznym. Oczywiście były czerwono-niebieskie.
Na małym brzozowym stole przy oknie leżał otwarty zeszyt. Podszedł do niego. Na otwartej stronie widniał przepis na boską lasagne Cioci May. Poczuł mały ruch w żołądku, jak przypomniał sobie ten smak. Robiła ją zawsze na urodziny Petera.
Otworzył szeroko oczy i uderzył się otwartą dłonią w czoło.
Za tydzień ma urodziny - kończy 18 lat. Najwyraźniej spędzi je z Ciocią, ale nie przy boku milionera. Znów boli.
Podszedł do szafki i wyciągnął z niej ciastka, które zawsze robiła May w weekend. Oczywiście bezglutenowe. Nie lubił swojej alergii, bo większość tego kupnego "bezglutenowego" jedzenia smakuje jak karton. Ale na szczęście znajoma Cioci dała jej przepis na te pyszne ciastka.
Położył się na dużej, miękkiej kanapie i przyglądał sufitowi. Ciasteczka leżały na małym stoliku kawowym, obok dużego kwiatka w wiklinowej doniczce.
Zawsze uwielbiał to mieszkanie. Było bardzo przytulne. Mimo niezbyt ciekawej okolicy, czuł się w nim bezpiecznie. Jeszcze gdy był zwykłym chłopakiem, a do tego był... gruby. Tak, był naprawdę pulchny, ale osobiście mu to w żaden sposób nie przeszkadzało. Ale zawsze musi się znaleźć ktoś, kto zajmuje się życiem innych, prawda?
Tak właśnie było w przypadku "kolegów" Petera. Z dnia na dzień odwrócili się od niego, dołączając do szkolnej grupy przygłupów, śmiejących się z 'obciachowych' osób. Wtedy dni w szkole niesamowicie mu się dłużyły i były bardzo ciężkie do przetrwania. Zawsze biegł tak szybko jak tylko mógł przez miasto do domu, by schować się przed tymi okropnymi ludźmi.
Co prawda miał jednego przyjaciela - Harry'ego, ale poznał go dopiero w ostatniej klasie podstawówki. Później Harry przeprowadził się na drugi koniec miasta i zmienił szkołę, ale mimo wszystko nie zakopali swojej przyjaźni. I tak jest do dzisiaj.
Nawet nie zauważył, gdy przymknął oczy. Jedyne czego nie zrobił, to nie zdjął maski.
- Peter? Kochanie, jesteś? - przebudził się gdy usłyszał głos Cioci. Na chwilę zapomniał gdzie jest, więc przewrócił się na zdrowy bok i wtulił w poduszkę.
- Tak, tak - mruknął cicho i wrócił do drzemki.
W tym czasie Tony przemoczył łzami chyba ze 3 koszulki. Siedział na kanapie w najmniejszym salonie, chowając twarz w dłoniach. Łkał cicho, ale nie próbował tego ukryć. Łzy spływały wolno strumieniami po dłoniach, mocząc nadgarstki. Przed nim na stoliku stała butelka whisky. Zerkał na nią co pewien czas przez palce. Naprawdę chciał utopić swój żal, ale bał się powrotu nałogu.
Zapatrzył się na szyjkę gustownej butelki i wytarł kciukiem mokry policzek.
- Tony... - odezwał się cicho Clint, stojąc w drzwiach salonu. Podszedł go Starka i usiadł koło niego.
Stark pociągnął cicho nosem i spojrzał na przyjaciela przekrwionymi, szklanymi wręcz, oczami.
- Znalazłeś go? - szepnął cicho lekko zachrypniętym głosem.
Clint spojrzał na twarz Starka. Miał bordowe wory pod oczami, mokre policzki, a włosy sterczały we wszystkie kierunki.
- Tak.
- G-gdzie jest? - zapytał, jąkając się.
Clint wyjął z kieszeni małe urządzenie z wyświetlaczem. Włączył je i rzucił obraz na monitor na ścianie. Wyświetliła się na nim czarna mapa z białymi ulicami.
Niewątpliwie był to Nowy York. Kilkaset poskręcanych i poprzeplatanych ze sobą ulic. Po prawej stronie mapy tkwił czerwony, pulsujący punkt.
Tony spojrzał na Clinta, marszcząc lekko czoło i unosząc jedną brew w geście zdziwienia.
- I? - zapytał - Co to jest?
- TO, mój drogi - przycisnął kilkukrotnie przycisk na małym urządzeniu. Przybliżając mapę i ograniczył ją do jednego z najmniejszych osiedli po drugiej stronie miasta, gdzie pulsował czerwony punkcik - Jest Twoje Kochanie. Dom jego Ciotki.
Stark uniósł brwi.
- Jak..? - zaczął - zresztą... nieważne - machnął krótko ręką.
Clint zaśmiał się lekko i położył dłoń na ramieniu geniusza.
- Chyba wiem, jak skutecznie go przekonać.¥
1009 słów 🙋 Trochę spóźnione, ale jestem naprawdę zadowolona z tego, że trzeci dzień pod rząd pojawił się nowy rozdział ♥️ Być może to podtrzymam😂 Na szczęście przeżyłam pierwszy trening😆!
P.S. Dzisiaj wbiło 200 wyświetleń pod pierwszym rozdziałem - DZIĘKUJĘ ♥️♥️!
Edit z 3 października: Kochani, rozdział pojawi się najprawdopodobniej jutro albo w sobotę. Przepraszam, ale jestem zawalona całkowicie książkami, a po nocach śni mi się podwójna helisa 😳 Za to jutro mam 9 godzin (tak, na serio) i nie wiem czy dam radę 😕 sorki i do przeczytanie 😉!
CZYTASZ
𝐖𝐞'𝐫𝐞 𝐍𝐨𝐫𝐦𝐚𝐥𝐥𝐲 𝐊𝐢𝐥𝐥𝐞𝐫𝐬 ~ 𝐒𝐭𝐚𝐫𝐤𝐞𝐫
FanfictionMiliarder, człowiek ze stali. Przez wielu uznawany za najbardziej egoistycznego dupka na świecie. Jednak pod żelazem, garniturem i kontrowersyjną osobowością skrywa się ktoś inny. Tak odmienny i ludzki. Po zerwaniu ze Steven'em Rogersem w jego ży...