Prolog

624 51 38
                                    


Kasztanka wybiła się i poszybowała nad błękitną stacjonatą, podwijając przednie nogi pod brzuch. Kiedy lądowała jej kopyta wzbiły obłoczki kurzu. Pochyliłam się nad jej szyją zachęcając do szybszego biegu. Klacz parsknęła i wyciągnęła się w szybszym galopie. Uwielbiałam to. Wiatr wichrzył mi starannie związane włosy i wyciskał łzy z oczu. Wtedy czułam, że naprawdę żyję i tworzę jedność z niesamoitym stworzeniem.

Fuksja pokonała szereg złożony z trzech stacjonat. Miałam wrażenie jakbym szybowała w powietrzu. Klacz pokonywała kolejne przeszkody z minimalną pomocą z mojej strony. Widać po niej było że długie godziny spędzone na rozciąganiu jej mięśni i ich wzmacnianiu nie poszły na marne. Dla tej chwili warto było poświęcić łzy wypłakane po nie udanych treningach i chwilowe, przemijające chwile pełne ulotnego szczęścia.

Ostatnia przeszkoda. Kopyta mojej klaczy dudniły na ubitym podłożu. Czerwono białe poprzeczki mocno kontrastowały z jasno żółtymi stojakami mając zdezorientować i wybić z równowagi konia. Jednak Fuksja galopowała pewnie i rytmicznie. Ścięłyśmy zakręt zaoszczędzając kilka sekund. Teraz okser był tuż przed nami.

I wtedy wszystko zepsuł pies. Najwyraźniej coś go podekscytowało, bo wyrwał się swojej właścicielce donośnie szczekając. Natychmiast przylgnęłam do szyji konia wiedząc co się zaraz stanie.

Psy były jedynymi stworzeniami mogącymi wzbudzić panikę u mojej klaczy. Fuksja zarżała i stanęła dęba. Pochyliłam się w przód tak jak uczyła mnie moja trenerka. Klacz opadła na ziemie i ruszyła panicznym galopem. To nie był już ten sam koń z którym przyjechałam na zawody. Jej ruchy były przerywane i nie równe. Nie reagowała na żadne sygnały z mojej strony po których normalnie natychmiast korygowała swoje błędy. Zbliżałyśmy się w stronę przeszkody... Nie mogłam na to pozwolić!

Dobrze zdawałam sobie sprawę, że jechałyśmy zbyt szybko żeby klacz zdążyła się wybić. Rozpaczliwym gestem szarpnęłam za wodze próbując ją zatrzymać, ale Fuksja tylko przyspieszyła. Wbrew moim obawom i oczekiwaniom klacz nie skoczyła. Tuż przed przeszkodą zahamowała ryjąc kopytami w ziemii i prawie siadając na tylnych nogach. Wyleciałam z siodła i gruchnęłam o przeszkodę. Zamroczyło mnie z bólu. Osunęłam się na dół po przeszkodzie próbując złapać oddech. Bolały mnie plecy, ale ten ból był niczym w porównaniu ze strachu o Fuksję. Pomimo zawrotów głowy próbowałam wstać ale znów upadłam na ziemie tym razem na twarz.  Nie miałam siły się podnieść. Przerażone rżenie Fuksji wwiercało mi się w czaszkę.

Ktoś dotknął mojego ramienia. Ogromnym wysiłkiem przewróciłam się na plecy. Nade mną nachylał się ratownik w jaskrawym stroju.

- Czy pani mnie słyszy? - Zapytał potrząsając mną lekko.

- Tak - Miałam zaschnięte gardło. Niewiele myśląc, ponownie niudolnie spróbowałam wstać, zadałając jedyne pytanie, które w tej chwili mnie obchodziło.  - Gdzie mój koń?

- Niech pani się nie rusza. - Jego głos był spokojny i bardzo profesjonalny, ale w tej chwili miałam wrażenie jakby ze mnie kpił.

- GDZIE MÓJ KOŃ?! - Wrzasnęłam starając się podnieść chociaż na łokciach. Nie miałam nawet siły odgarnąć włosów które powłaziły mi do oczu i ust.

Ratownik nie zwrócił na mnie uwagi i zawołał odwracając do tyłu głowę.

- Przynieście nosze! Możliwy uraz kręgosłupa!

Koło mnie przegalopował koń. Fuksja! Przeklęty pies nadal szczekał. Klacz musiała odchodzić od zmysłów. Ignorując ratownika wstałam, próbując utrzymać się na galaretowatych nogach. To co zobaczyłam, o mało nie sprawiło, żebym znowu się wywróciła.

Klacz miotała się po placu niebezpiecznie przyspieszając. Ludzie byli przerażeni. Biegali dookoła starając się zatrzymać klacz, ale to tylko wzmagało strach klaczy.

Nagle stało się coś, co zmieniło moje życie na zawsze. Jak w zwolnionym tępie patrzyłam jak wodze zsuwają się z szyi klaczy i plączą się jej pod nogami. Gdy Fuksja weszła w zakręt piasek osunął się pod jej kopytami, a ona sama rozpaczliwie próbując złapać utraconą równowagę wyrzuciła nogi do przodu. I niespowodowało to by nic poważnego gdy by nie wąski pasek wodzy na który idealnie nadepnęła.

Gdy zarzuciła łbem do góry starając się nie wywrócić wodze zacisnęły się na jej stawie skokowym jak lasso sparwiając, że w pełnym galopie zwaliła się przez łeb na ziemię.

Krzyknęłam z przerażenia widząc to i niesamowitym wysiłkiem ruszyłam do przodu na trzęsących się nogach. Odtrąciłam próbującego mnie zatrzymać ratownika i podbiegłam do klaczy starając się nie paść twarzą w piach.

Niechciałam tego do siebie dopuścić, ale już wtedy, kiedy biegłam miałam bardzo złe przeczucie. Cholernie złe.

Opadłam na kolana, krzywijąc się z bólu pleców, tuż przy dziwnie wygiętym łbie klaczy. Część mnie nadal chciało wieżyć, że nic się nie stało i właśnie dlatego niesprawdziłam jej pulsu...

- Już dobrze, wszystko będzie dobrze - Wyszeptałam do kasztanowego ucha Fuksji.

Gładziłam ją delikatnie po szyi i klatce piersiowej. Nagle zamarłam czując coś dziwnego. Musiałam się skupić, by wreczcie zrozumieć co mi nie pasowało. Czując jak moje palce stają się niewyobrażalnie ciężkie jeszcze raz przyłłożyłam dłoń do jej klatki piersiowej. Serce nie biło. Wszystko zaczęło układać mi się w straszną całość. Potknięcie, upadek i dziwna poza klaczy.

Załkałam, a łzy spłynęły mi po policzkach mocząc kołnieżyk niegdyś białej i eleganckiej koszuli, która teraz całą byłą brązowo szara od piasku.

Kiedyś, kilka lat wcześniej rzuciło mi się w oczy zdjęcie przyozdabiające makabryczny artykół o tragedii podczas wyścigów konnych. Na zdjęciu był mały, drobny kary koń z skręconym karkiem. Tego nie dało się z niczym pomylić. I tak było tym razem, z kasztanką...

Krzyknęłam. W tym krzyku było wszystko. Rozpacz, strach, złość i przerażający zawód na samej sobie. Może gdybym wtedy dała rade, zatrzymała klacz TO by się nie stało. Nie byłam wstanie powiedzieć że Fuksja nie żyje.

- Fuksja wstawaj, obudź się! - Zawołałam przez płacz z naiwnością małego dziecka.

Kątem oka zauważyłam, że zbliżały się do mnie rozmazane sylwetki rodziców.

- Wstawaj Danka - Szorstki ton głosu Ojca podziałał tak, jakbym dostała od kogoś z pięści w brzuch - Kupimy ci kolejnego konia.

Nie wierzyłam że to mówi, że rani mnie w już zranione serce. Zamiast wstać przylgnęłam do sztywnej szyi klaczy.

Przez moją głowę przepływały setki obrazów z kasztanką w roli głównej. Jęknęłam i zacisnęłam drżące dłonie na grzywie klaczy.

Nie wierzyłam w to co się dzieje. Fuksja. Mój pierwszy koń. W dniu zakupu przyciągnęła moją uwagę niezwykłą energią i wiarą w życie. Teraz leżała sztywna i nieruchoma na placu...

- Nie chcę innego konia. Chcę Fuksje

Zawsze NigdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz