Naprawdę nie sądziłam że wyrzucenie z siebie tych emocji mi pomoże. A jednak tak się stało. Nie znikły wszystkie moje żale, i emocje nie znikły, ale stały się jakieś lżejsze, i bardziej znośne. Pierwszy raz stwierdziłam, że psycholog, nie jest nawet taki zły. Ale koń lepszy. O wiele.
Wreszcie, kiedy Tosia przestała się zachwycać już wałachem przyniosłyśmy sprzęt Fuksa, i go osiodłałyśmy. Nie stawiał się. Na szczęście dla mnie najwyraźniej nie kojarzył ze sobą faktów siodłania, i jeźdźca na grzbiecie. Był wręcz szczęśliwy że poświęcamy mu tyle uwagi.
Starałam się nie patrzeć na blizny na jego pysku, i grzbiecie. Nadal się zastanawiałam, jak mogłam ich wcześniej nie zauważyć? Przecież to było tak widoczne. Może po prostu nie chciałam ich widzieć? Może chciałam nadal sobie wmawiać że Fuks jest idealny. Szczerze mogłam śmiało powiedzieć że byłam identyczna jak ci ludzie którzy udają ślepych, i widzą tylko to co chcą widzieć. Byłam jednym z tych ludzi którzy po kupnie konia od razu biorą go na trening, nie poświęcając ani sekundy żeby spokojnie obejrzeć konia cal po calu. Byłam na siebie wściekła że nie zauważyłam tego wcześniej.
Rozległa się wesoła muzyczka, która dochodziła z plecaka Tosi.Szybko wyjęła telefon i zbladła na widok numeru który do niej dzwonił. Wyszeptała w moim kierunku słowo "mama", i odebrała z miną skazańca który widział już przed sobą szubienice.
Oddaliła się o kilka metrów, i zaczęła mówić na tyle cicho, że nic nie słyszałam. Odwróciłam się do konia starając się nie myśląc o tym jaki interes mogła mieć matka Tosi do swojej córki. Miałam nadzieje, że nie dowiedziała się o naszych wagarach, to oznaczałoby problemy i dla mnie, i dla Rudej.
Po kilku minutach Tosia odłożyła telefon z miną nie wróżącą nic dobrego.
- Muszę iść. - Powiedziała nie patrząc mi w oczy.
- Co się stało? Wie o tym że się urwałyśmy? - Zapytałam z niepokojem.
- Nie, chyba nie, ale miałam być już dawno w domu.
- Wrócisz sama? Odprowadzić cię?
- Nie, nie trzeba, dam sobie radę - Uśmiechnęła się lekko. - Pa. Do jutra.
Podeszła do mnie, i przytuliła mnie. Stałam jak kołek wbity w twardą ziemię. Zamurowało mnie. To był zwykły uścisk między przyjaciółkami, a ja czułam że w ten sposób Tosia chciała okazać mi wdzięczność za dzisiejszy dzień.
Zanim się obejrzałam, i zdążyłam coś powiedzieć Tosia już znikła. Słyszałam tylko cichy tupot jej stóp na podjeździe. Znowu odwróciłam się do Fuksa, który cały czas cierpliwie czekał, aż wyprowadzę go z boksu. Odrzuciłam wszystkie inne myśli, i skupiłam się na koniu.
Na rozległym zielonym terenie wokół stajni było kilka szlaków, specjalnie przeznaczonych do jazdy na dworze, wśród nich mój ulubiony, prowadzący przez brzozowy zagajnik. Właśnie tam zamierzałam zabrać wałacha. I właśnie tam zamierzałam zacząć wszystko od początku z moim koniem. Chciałam na nowo pokazać Fuksowi, że może na mnie polegać. Pogładziłam go po pysku, przypatrując się bliznom. Były cienkie, najgrubsze z nich miały mniej więcej milimetr szerokości, ale dość długie. Nie chciałam wiedzieć czym ten facet mu to zrobił, ale nadal wściekłość gotowała się we mnie na samą myśl otyłego, i okrutnego jeźdźca siedzącego na moim koniu.
Chwyciłam go za wodze i delikatnie wyprowadziłam go z boksu, a raczej spróbowałam go wyprowadzić, bo zaparła się przednimi kopytami, i nie chciał się ruszyć. Westchnęłam. Spodziewałam się tego, ale miałam nadzieję że nic takiego się nie stanie. Wiedziałam nawet czym jest spowodowane to zachowanie. Wałach bał się kolejnego treningu. Bał się że go dosiądę. Nie chciałam żeby się tak czuł. Podjęłam szybką decyzję, i rozsiodłałam go. Zamiast ogłowia, i siodła założyłam mu kantar. Zaczepiłam uwiąz o srebrne kółko pod jego brodą, i podrapałam go między uszami.
Kiedyś stary doświadczony jeździec powiedział że czasami lepszą alternatywą do ostrego treningu jest spokojny spacer przy koniu, w ciszy własnych myśli. Do tej rady zamierzałam się dostosować. Fuks, tak jak się spodziewałam, gdy nie miał na sobie ogłowia, i siodła chętnie poszedł za mną, z wesoło postawionymi uszami. Sama przed wyjściem nałożyłam na siebie kurtkę, żeby nie zmarznąć. Jakoś nie uśmiechała mi się myśl o zachorowaniu tuż przed świętami. To niezbyt sensowne.
Wyszliśmy na dwór. Fuks był nadal rozluźniony, i z ciekawością rozglądał się wokół. Cieszyłam się, że nie boi się, ani mnie, ani wychodzenia na dwór. Wtedy mój plan spaliłby na panewce. Ruszyłam ścieżką powoli, tak żeby wałach mógł iść obok mnie spokojnym stępem. Odnosiłam wrażenie, że długo nie wychodził na dwór w ten sposób. Rozglądał się dookoła, i co jakiś czas schylał głowę, żeby się czemuś lepiej przyjrzeć. Najbardziej był zafascynowany trawą.
Przed spacerem sprawdziłam, czy temperatura jest dobra na taki spacer, bo koń mógłby się przeziębić, albo nabawić jakiejś jeszcze gorszej choroby. Nie chciałam mieć chorego konia tuż przed świętami. Jednak mieliśmy szczęście, bo zima w tym roku była wyjątkowo ciepła, i nie było nawet mowy o przeziębieniu. Na wszelki wypadek jednak zarzuciłam na niego wyświechtaną, ogólnodostępną "stajenną" derkę.
Pozwoliłam mu się na chwile zatrzymać, żeby poskubał trawę, ale potem ruszyłam dalej. Wałach szedł obok mnie sprężystym, i wesołym krokiem. Zupełnie nie przypominał tego konia podczas mojego wcześniejszego treningu. Nie bał się, i widocznie spacer sprawiał mu przyjemność. Ogarniało mnie dziwne ciepło, gdy patrzyłam na siedmioletniego wałacha który cieszył się jak mały źrebaczek. Myślałam też o tym na ile śmieszny musi być ten widok. Mała, drobna dziewczynka samotnie prowadząca wysokiego, jabłkowitego konia.
CZYTASZ
Zawsze Nigdy
AdventureNiewiele osób wie jak to jest stracić wszystko w jeden dzień, wszystko co się kochało, i wszystko na czym zależało. Ona wie. Jedna chwila, jedne zawody zmieniły wszystko, całe jej dotychczasowe życie legło w gruzach, w tym jednym straszliwym momenci...