Rozdział 33

117 12 13
                                    

Ostatni dzień szkoły. A ja zamiast się cieszyć, chciałabym, żeby trwał jak najdłużej. Żeby się nigdy nie skończył. Miałam dokładnie trzy dni do zawodów. Trzy dni, a ja zamiast trenować konia siedziałam na szkolnej stołówce grzebiąc widelcem w rozgotowanym makaronie z pomidorowym sosem.

Pewnie w normalnych szkołach ostatni dzień przed wigilią był czymś fajnym, z luźniejszymi lekcjami, może jakimś spotkaniem klasowym, lub prezentami. Ale nie u mnie. W mojej szkole było wręcz przeciwnie.

Były to ostatnie lekcje przed feriami, więc nauczyciele podchodzili do tego raczej w ten sposób "muszę przerobić jak najwięcej" niż "dam im trochę luzu". Właśnie, tuż przed przerwą obiadową brałam udział w szczególnie wyczerpujących zajęciach z wychowania fizycznego. Nauczycielka zachowywała się, tak jakby chciała żebyśmy się ruszali na zapas. 

Dźwięk odsuwanego krzesła wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam się na bok i uśmiechnęłam się szeroko na widok Tosi.

- Nie uwierzysz co się stało! - Wykrzyknęła przysuwając krzesło do stołu. Jednak zanim zdążyłam się dopytać ciągnęła dalej - Dostałam się do listy osób zapisanych na zawody!

- Dostałaś się? - Mruknęłam podejrzliwie.

- Nooo... Tata miał na biurku... i ... - Zająknęła się lekko, ale widząc, że żartuje kontynuowała - Ale dość o tym, ważne co było na tej liście!

Wyciągnęła z kieszeni telefon i pokazała mi zdjęcie jakieś kartki z tabelką pełną nieznanych mi nazwisk.

- I co mi to da? Nie znam tych ludzi - Powiedziałam wskazując na listę - A nawet jakbym znała nic by mi to nie dało.

- Tobie nie, ale mi - Żeby dodatkowo podkreślić swoje słowa - TAK. Ci wszyscy ludzie chodzą do naszej stajni. I wszyscy dopiero się uczą skakać! Zawody do których zmusił cię twój ojciec są zawodami dla kompletnych początkujących. Nawet na Fuksie powinnaś dać radę ze swoim doświadczeniem!

Wciągnęłam gwałtownie powietrze na tą wiadomość. Zdecydowanie się tego nie spodziewałam. Uśmiechnęłam się do Tosi. Nagle przyszło mi coś do głowy. Coś związanego z siedzącą stolik dalej Paulą.

Wstałam i nie zważając na zdziwioną minę Rudej ruszyłam do stolika, przy którym siedziały wszystkie członkinie Klubu Gwiazd łącznie z blondynką. Starając się nie zwracać uwagi na ich szepty i nieprzychylne spojrzenia, stanęłam bezpośrednio obok blondynki i lekko drżącym głosem poprosiłam ją na słówko.

Nawet jeśli na to liczyłam, to i tak się zdziwiłam że dziewczyna się zgodziła praktycznie od razu i poszła ze mną pod ścianę. 

- Tak? - Zapytała zimnym tonem - Nie mam dużo czasu, więc się sprężaj.

- A więc - Zaczęłam starając się nie jąkać - W poniedziałek są zawody w skokach w których biorę udział. I chciałam cię na nie zaprosić. Żebyś mogła popatrzeć albo co...

Oczy Pauli lekko się rozszerzyły na moją propozycję, ale już po chwili dziewczyna prychnęła drwiąco.

- To, że za radą psycholog z tobą porozmawiałam - Powiedziała podkreślając pierwsze dwa słowa - Nie znaczy, że jesteśmy teraz przyjaciółkami. A nawet znajomymi. I zapamiętaj to sobie. Ja nadal cię nienawidzę. I nie zamierzam iść na jakieś głupie zawody.

Na odchodnym jeszcze obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem.

A ja zamiast się załamać, przestraszyć lub zamknąć się w sobie uśmiechnęłam się sama do siebie. Bo byłam z siebie dumna. Bo jeszcze kilka dni temu nie byłabym w stanie tego zrobić...

***

- Dzisiaj wielki dzień - Mruknęłam do Fuksa gładząc sierść na jego szyi. - Dzisiaj pierwszy raz skoczysz. Skoczymy. Razem. I zobaczysz, damy radę.

- Gotowa? - Stojąca na środku Tosia właśnie ustawiała niewielką stacjonatę.

Kiwnęłam głową i zebrałam wodze. Właśnie miała nadejść ta chwila. Chwilą na którą zarówno piekielnie się cieszyłam, jak i bałam.

Fuks zarzucił niecierpliwie łbem, a jego długa grzywa chlasnęła moje palce, zaciśnięte na szorstkim materiale wodzy.

Przez mój umysł przebiegło setki obrazów. Obrazów przedstawiających niezliczoną ilość takich samych sytuacji, tylko że z Fuksją w roli głównej. Jej wyszczotkowana, kasztanowata sierść lśniącą w promieniach słońca, oświetlających plac. Jej brązowe oczy utkwione w stojącej przed nami przeszkodzie. I jej uwaga skupiona tylko na mnie i na moich sygnałach.

Odrzuciłam te myśli i skupiłam się na Fuksie. Zasługiwał na to. Dotknęłam jego boków łydkami. O wiele delikatniej niż bym to zrobiła na innym koniu. Wałach nadal, pomimo wielu treningów był wręcz zbyt czuły na wszystkie wydawane przeze mnie sygnały. Nie bał się. Ale przyzwyczajenia zostały. Bo gdy robił coś dostatecznie szybko mógł uniknąć kary...

Ruszył do przodu energicznym stępem. Na początek był mocno zestresowany i spięty, ale już po jednym okrążeniu się rozluźnił.

Byliśmy już po rozgrzewce z początku treningu, więc już po chwili stępa i kłusa mogłam ruszyć galopem.

Szczerze mogłam powiedzieć, że Fuks miał najprzyjemniejszy i najbardziej płynny galop wśród wszystkich koni, na jakich jeździłam.

Oddychając głęboko i równo pewnym ruchem skierowałam konia na przeszkodę.

Poczułam, że się zawahał, gdy zrozumiał czego od niego oczekuje. Ale biegł dalej. Skierował uszy w moją stronę, starając się znaleźć we mnie oparcie gdy spokojnym, wręcz powolnym galopem zmierzaliśmy do celu.

Wyprostowałam się i poprawiłam ręce na wodzy. Wiedziałam, że nie mogę popełnić błędów. Mógł być to punkt przełomowy w treningach zarówno dobrym i złym sensie. Jeden mój błąd mógł kosztować mnie aż dwa życia. Więc nie mogłam go popełnić.

Zbliżaliśmy się. Z każdym krokiem byliśmy coraz bliżej.

Jeden... Dwa... Trzy! Uniosła się w siodle do pół siadu jednocześnie dodając łydkę. A on skoczył.

Kiedy kopyta Fuksa wylądowały po drugiej strony przeszkody byłam tak szczęśliwa, że nawet nie skrzywiłam się na odgłos spadającej poprzeczki.

Bo nie chodziło, żeby skoczyć idealnie. Nie. Chodziło o to żeby skoczyć. I to właśnie się udało. I byłam dumna z Fuksa.

Zawsze NigdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz