Rozdział 4

260 28 10
                                    


Skrzywiłam się gdy furtka zaskrzypiała. Te zawiasy ojciec już dawno miał naoliwić, jednak jak zwykle tego nie zrobił. Nigdy nie robił tego co mi obiecywał, ani tego co obiecywał mamie. To było wkurzające, chciałam choć raz wrócić do domu wiedząc że cokolwiek zostało zrobione tak jakbym chciała.

Nie chciałam żeby rodzice wiedzieli że wróciłam, było za późno żeby uwierzyli, że przyszłam prosto ze szkoły. Zazwyczaj nie wracałam do domu o dwudziestej i zazwyczaj nie siedziałam w mojej ulubionej kawiarni przez tyle godzin rozmyślając nad moim życiem, moją sytuacją i czekając aż ślad dłoni Pauli zniknie z mojego policzka. Chociaż dobrze wiedziałam, że i tak siniak pozostanie. Zarówno jak i na twarzy jak i na na brzuchu. Już teraz przy każdym kroku, gdy mięśnie pracowały, czułam rozrywający ból w brzuchu. Naszczęście tak miało być tylko dzisiaj. Potem zostanie już tylko siniak i mniejszy ból, a raczej dyskomfort.

Wyjęłam z ubłoconego plecaka klucze do domu. Z trudem powstrzymałam się od łez gdy moje palce odnalazły srebrną zawieszkę w kształcie serduszka zawieszonego przy kluczach .

Na jednej jego stronie wygrawerowany ze wszystkimi szczegółami była sylwetka konia wyciągniętego w galopie, a na drugiej ozdobnym pismem z mnóstwem zawijasów i ozdobników imię Fuksji. Nikt oprócz kasztanki nie wiedział że w czasach gdy klacz jeszcze żyła to serduszko było dla mnie czymś w rodzaju szczęśliwego amuletu, zawsze przed zawodami, gdy zaplatałam grzywę klaczy w gustowne koczki wplatałam w jeden z nich tą właśnie zawieszkę.

Dostałam ją na moje czternaste urodziny, tuż po pierwszej rocznicy kupienia Fuksji. Teraz, przez nią za każdym razem gdy chciałam otworzyć frontowe drzwi od mojego domu przypominałam sobie klacz, jej zwyczaje, tremę przed każdymi zawodami, i to cudowne uczucie podobne do latania... Choć przysparzała mi tyle nie potrzebnego bólu nie miałam serca odczepić jej od breloczka przy którym wisiały klucze.

Przekręciłam klucz w zamku i powoli, modląc się żeby nie wydać zgubnego dla mnie odgłosu wkroczyłam do środka. Zdjęłam buty w ciemnym przedpokoju i na palcach poszłam dalej.

Nagle stanęłam jak wryta. Przede mną widniały otwarte drzwi do jadalni. To zepsuło cały mój plan. Żeby dojść do mojego pokoju musiałabym przemknąć się naprzeciwko nich a potem wejść na górę po schodach, a właśnie z jadalni dobiegały stłumione głosy rozmawiających o czymś rodziców. Trudno. Raz kozie śmierć. Starając się być jak najciszej przebiegłam przed drzwiami do jadalni, modląc się by rodzice mnie nie zauważyli.

- Danka! - Usłyszałam głos mojego ojca.

Zatrzymałam się wpół kroku i mało brakowało a bym zapomniała o oddychaniu, wiedziałam, że mam przerąbane. Powoli obróciłam się i weszłam do jadalni. Przy stojącym na środku drewnianym stole siedzieli moi rodzice. Mama w  jak zwykle powyciąganym, niebieskim swetrze piła coś z czerwonego kubka, raz po raz odgarniając niesforne, kręcone włosy z czoła. Za to ojciec siedział sztywno w swojej eleganckiej koszuli wyprasowanych, nieskazitelnie czystych czarnych spodniach. Wydawało mi się że jego spojrzenie przewierca mnie na wylot. Czekając na wybuch usiadłam na brzegu krzesła jak najdalej od moich rodziców.

- Gdzie byłaś? - W tonie głosu ojca było coś niebezpiecznego. Coś z  drapieżnika szykującego się do skoku.

- Byłam u Zuzki... - Kłamałam. A oni dobrze o tym wiedzieli

W mojej klasie nie było żadnej Zuzki. I zarówno jak ja i oni zdawali sobie z tego sprawę. Jednak strach sprawiał, że plątały mi się słowa i nie umiałam znaleźć dobrej wymówki.

Wiedziałam, że i tak za chwilę ojciec już nie będzie taki spokojny. Zawsze tak było. Na początek, było tak jakby się starał utrzymać się w ryzach, ale potem...

- Dostaliśmy wiadomość od twojego nauczyciela. O tym, że opuściłaś lekcję. - Matka mówiła cicho. Jak zawsze. Jak zawsze też, wpatrywała się w twarz swojego męża, tak jakby tylko czekając na naganę. Jednak ta nienastąpiła

- No, tak... - Właściwie to niewiedziałam co powiedzieć. Głos mi drżał, a ja czułąm jak w gardle rośnie mi wielka gula.

- Wiesz co? - Zapytał pozornie miłym tonem ojciec. - To miała być miła niespodzianka na temat twoich urodzin, a ty wyskakujesz z wagarami. Nie spodziewałem się tego po swojej córce. Myślałem, że masz choć trochę więcej godności.

Miałam ochotę wykrzyczeć mu prosto w twarz, że kłamie. Nigdy nie robili dla mnie żadnyh "niespodzianek" na urodziny. Ostatnio nawet nie dostawałam od nich prezentów. Nie obchodziło ich ile mam aktualnie lat.

Jednak bardziej zraniła mnie jego następna wypowiedź. Szydercza i raniąca prosto w słaby punkt:

- Ale widzę, że już ktoś nauczył cię czego niepowinnaś robić. - Wskazał na mój policzek.

A mnie zamurowało. Jak mógł?! Jako mój rodzic powinien się troszczyćo mnie, opiekować się... Wystarczyło by zwykłe "co się stało ?". Nie on jasno dał mi znać, że nieobchodzi go czy stało mi się coś złego, czy nie.

Czułam jak w oczach powoli zbierają mi się łzy. Spojrzałam na moją matkę, oczekując od niej jakiegoś wsparcia, lub słowa sprzeciwu, ale ona wpatrywała się w swoje dłonie, jakby udając, że nic nie słyszy. No jasne. Przeliczyłam się.

- Myślę, że - Zaczęła bawiąc się palcami - Myślę, żę tydgodniowy szlaban na kociarnie powinien ją utemperować.

Po skończeniu zdania jakby zapadła się w sobie, chowając się w swoim swetrze. Tak, jakby chciała zniknąć.

- Nie, nie  możecie! - Prawie krzyknęłam, zapominając o konsekwencjach.

- My? My czegoś nie możemy? Uważaj co mówisz, bo szlaban może wydłużyć się na dwa tygodnie. - Głos ojca utracił trochę na swoim spokoju. teraz był zimny jak lód i ostry jak brzytwa.

Przychodzenie do tak zwanej kociarni, która tak naprawdę była po prosto schroniskiem zbudowanym przez miasto na wskutek zbyt dużej ilości bezpańskich kotów, było dla mnie tak na prawdę wszystkim.

Potrafiłam tam siedzieć godzinami głaszcząc i bawiąc się z kotami które były jedynymi zwierzętami które potrafiłam znieść. A teraz moi właśni rodzice chcą mi to odebrać? Niewierzyłam w to co się dzieje. Nie chciałam wierzyć

- A wracając do twoich urodzin, zamierzamy cię jutro zabrać na targi. pojedziesz bez gadania. I nie objecuję, że ci się spodoba.

Zawsze NigdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz