Rozdział 8

213 21 24
                                    

Od szczotkowania sierść Fuksa lśniła w świetle lamp. Szczotki, chociaż stare i wyświechtane nadal dobrze zbierały martwy podszerstek i rozdzielały sklejone włosy. Przejechałam jeszcze mu kilka razy po grzbiecie miękką szczotką żeby usunąć kurz i pył i cofnęłam się żeby podziwiać swoje dzieło.

 Dopiero teraz, gdy byłam tuż obok niego mogłam w pełni docenić jak wygląda. Już wcześniej zauważyłam jego piękno, ale teraz mogłam to w pełni docenić. Prezentował się tak jakby właśnie wrócił z pokazu piękności. Na moje oko miał idealne proporcje, chociaż fachowiec na pewno by tak nie powiedział. 

Ale jaki właściciel nie faworyzuje własnego konia...? Włożyłam szczotki z powrotem do skrzynki i zatrzasnęłam ją, starając się nie patrzeć na przyklejone taśmą klejącą wypłowiałe zdjęcie kasztanki przyklejone na jednej z ścianek. Znalazło się tam w pierwszych tygodniach naszej znajomości.

Podczas całego szczotkowania wałach zachowywał się jakby był w siódmym niebie. Jednym słowem był takim koniem o którym marzyła każda mała dziewczynka, stał spokojnie, obracał się tam gdzie chciałam oraz podnosił nogi gdy się go o to poprosiło.

Teraz, stojąc i gładząc wałacha po pysku myślałam o jego przeszłości. Jakiego miał właściciela? Jakie miał życie? Jakie tam były warunki? Wyglądał na zadbanego, miał dobrze rozwinięte mięśnie, i błyszczącą sierść, ale słyszałam dużo opowieści o sprzedawcach którzy w ten sposób przygotowywali konie, że w dzień sprzedaży wyglądały na idealny zakup. Często aż za idealny. Potem okazywało się że taki koń ma liczne wady postawy, lub tym gorzej jest nawet nie zajeżdżony, a przecież jego dawny właściciel zaklinał się że koń ma na koncie wiele zwycięstw na zawodach.

Osiodłałam wałacha z przyjemnością patrząc jak ciemna skóra idealnie komponuje się z szarą sierścią Fuksa, a siodło perfekcyjnie leżały na grzbiecie mojego konia. Aż żal było pomyśleć że te piękne rzeczy niedługo staną się brudne i z użyte. Jak każde "końskie" rzeczy które nawet w najmniejszym stopniu są używane zgodnie ze swoją powinnością.

Sprawdziłam jeszcze raz czy ochraniacze są dobrze zapięte i wyprowadziłam wałacha z boksu. Te ochraniacze już od początku mojej jeździeckiej przygody były czymś w rodzaju bezsensownej fobii, za każdym razem gdy siodłałam konia bałam się że ochraniacze są źle założone, że odepną się podczas jazdy i koń się o nie potknie. Takie moje małe dziwactwo.

Ciężkie krople deszczu zaczęły bębnić w dach stajni. Cieszyłam się że żeby przejść do hali nie trzeba było wychodzić na dwór, bo była bezpośrednio połączona ze stajnią. Wystarczyło po prostu przesunąć w bok drzwi i już był się w środku. 

Nagle, gdy już otworzyłam drzwi na halę, żeby wprowadzić tam Fuksa, ten stanął jak wryty przed progiem i położył po sobie uszy, jakby coś go przestraszyło, albo zezłościło. Rozejrzałam się po hali, żeby sprawdzić co mogło go tak wystraszyć, ale oprócz moich rodziców nie było tam nikogo.

Ojciec znalazł gdzieś plastikowe, ogrodowe krzesło,a  teraz siedział na nim na środku placu. O krześle dla matki najwyraźniej nie pomyślał, bo stała obok co jakiś czas zerkając na niego z dziwną miną. Może nawet trochę przestraszoną...

Fuks nadal nie chciał nawet zrobić kroku. Cmoknęłam kilka razy żeby go zachęcić ale on tylko tupnął z zdenerwowania nogą i spróbował się cofnąć. Zerknęłam na rodziców. Wałach raczej nie zapunktował tym zachowaniem w ich oczach, a przecież nie o to chodziło! Już zaczynałam go lubić i nie wiem jak bym zniosła jego zniknięcie. Miałam nie jasne wrażenie że on jest moją ostatnią szansą na powrót do świata jeździeckiego.

Westchnęłam cicho. Nie lubiłam zmuszać koni do czegokolwiek, ale sytuacja nagliła. Stanęłam przy lewej łopatce wałacha i chwyciłam wodze tuż przy jego pysku. Cmokając ruszyłam do przodu nie pozwalając mu się zatrzymać. 

Westchnęłam z ulgą gdy stanęliśmy razem na piasku. Miałam wrażenie że ten koń który obok mnie stał nie jest tym samym koniem nad którym zachwycałam się w boksie. Był spięty, nerwowy i drobił w miejscu nie reagując na moje słowa.

 Z trudem doprowadziłam go do drewnianych schodków, podpięłam popręg, zrobiłam strzemiona i wskoczyłam na siodło. Już w tym momencie o mało nie spadłam, bo Fuks odskoczył w bok, jakby próbował nie dopuścić do tego żebym na nim usiadła.

- Zrób kilka kółek stępem, przejdź do kłusa i ...

- Mamo, potrafię rozgrzać konia, wiesz? - Przerwałam jej.

Kolejna chamska odzywka na koncie. Dyskretnie przewróciłam oczami, tak żeby rodzice tego nie zobaczyli. Wtedy to już nigdy bym nie poszła do kociarni. Oni nadal uważali że nie znam kolejnych punktów do zrobienia podczas jazdy, a mnie już od dawna krew zalewała gdy słyszałam historie jak to "Wskoczyła na konia i skoczyła niebotycznie wysoką przeszkodę". 

Najlepsze było to że te osoby wręcz się tym chełpiły, a nie był w tym nic chwalebnego, przeciwnie, w ten sposób te "amazonki" mogły narazić siebie i swojego konia na stałe kalectwo, lub nawet na śmierć. Zwłaszcza, że one zazwyczaj jeździły na koniach szkółkowych, które i tak są dostatecznie pospinane i potrzebują porządnej rozgrzewki, żeby skoczyć cokolwiek.

Musnęłam łydkami boki wałacha mając nadzieje że to wystarczy żeby ruszył. Wystarczyło aż nadto. Fuks wystrzelił do przodu jakby ktoś poraził go prądem.

- Prrr - wymruczałam, jednocześnie robiąc serie pół parad żeby zwolnił i się uspokoił. - Spokojnie, spokojnie...

Nie raz jeździłam na trudnych koniach, ale to było coś innego. Tamte często były albo leniwe, albo nie dobrze prowadzone przez właścicieli, ale Fuks zachowywał się jakby cały czas się czegoś bał. 

Uszy miał położone po sobie, pędził i ciągnął za wodze. Odskakiwał w bok za każdym razem gdy wydało mu się że coś się poruszyło. Zachowywał się jak fanatyk który wszędzie widzi zagrożenie.

Gdy w końcu udał mi się go jako tako uspokoić w stępie, musiałam ruszyć kłusem, i wtedy cała robota poszła na marne. Biegł tak szybko że nie jeden kłusak mógłby się od niego uczyć. Ale nie był to przyjemny kłus. 

Chód miał nierówny i co chwila próbował skracać do środka. Nie trzymał rytmu, i jeszcze do tego albo zwalniał co chwilę, albo próbował ruszyć galopem. Palce bolały mnie od przytrzymywania go w bezpiecznym tępię. Czułam że coś tu nie pasuje. Że coś jest z nim nie tak.

Zawsze NigdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz