Rozdział 31

112 14 14
                                    

Głaszcząc czarnego jak smoła kota z uśmiechem wspominałam dzisiejszy dzień. Wigor, mrucząc głośno umościł się na moim brzuchu, ugniatając materiał kołdry łapkami.

Kiedy mama w czasie treningu dostała wiadomość od Ojca obydwie byłyśmy przerażone. Jak najszybciej tylko mogłyśmy, wróciłyśmy do domu i w panice zaczęłyśmy przygotowywać obiad. I już tam była pierwsza sytuacja wprawiająca mnie w wesoły humor.

Miałyśmy usmażyć kotlety schabowe, a moim zadaniem było obtoczenie kawałków mięsa w bułce tartej. Dawno nie gotowałam, a słoiczki z składnikami były do siebie strasznie podobne. I nie podpisane. Już po tym jak włożyłam ostatniego kotleta na patelnie okazało się, że pomyliłam bułkę tartą z kaszą manną. I obiad był do niczego. A w każdym razie w oczach mojej mamy, bo mi wcale by to nie przeszkadzało.

Jednak zanim zdążyłyśmy przygotować drugą porcję mama dostała drugą wiadomość. Też od Ojca. Okazało się, że w ostatniej chwili coś go zatrzymało w pracy i będzie bardzo późnym wieczorem. To była tak nagła zmiana akcji, że obydwie nie uwierzyłyśmy w to co się stało. Ale to była prawda. Miałyśmy całe popołudnie dla siebie. Bez sylwetki ojca stojącej z boku i kontrolującego każdy nasz ruch.

Mama po dostaniu wiadomości jakby odmłodniała o kilka dobrych lat. Wyprostowała się, a oczy jej błyszczały. Natychmiast zaprzestała robienia posiłku i to co już skończyłyśmy schowała do lodówki, mówiąc że to na jutro. Potem zadzwoniła do najbliższej restauracji i zamówiła sushi. To było pierwsza tego typu potrawa w moim życiu, ale szczerze mogłabym powiedzieć, że się w niej zakochałam. Połączenie surowej ryby z resztą składników dawało niepowtarzalny i egzotyczny smak.

Ale to nie był koniec. W mojej rodzicielce obudził się jakiś wolny duch, bo zrobiła coś, na co nigdy nie odważyła by się w towarzystwie Ojca. Usiadła z opakowaniem jedzenia na kanapie, z nogami podwiniętymi prawie pod brodę i uśmiechając się szeroko włączyła jakąś głupawą komedię na telewizorze przed sobą.

Nie mogłam uwierzyć jaką przemianę przeszłą przez ostatnie kilka dni, spędzonych bliżej mnie. Wcześniej nawet się nie uśmiechała, a teraz potrafiła wybuchnąć gwałtownym i głośnym śmiechem w pierwszej minucie filmu.

Ten dzień zapadł mi głęboko w pamięć, bo pierwszy raz widziałam własną matkę wesołą i rozluźnioną. Teraz siedziałam, a raczej leżałam w swoim łóżku, mile rozgrzana od środka zarówno jak i herbatą którą wypiłam przed snem jak i wspomnieniami. Rzadko się zdarzało, żeby moje myśli były tak wesołe jak w tej właśnie chwili. Zwłaszcza, że tuż obok mnie było moje małe spełnienie marzeń. Kot. Tak, zdecydowanie ten dzień był bardzo udany. Nawet bardziej niż bardzo.

Powoli zamknęłam oczy czując jak robię się senna. Ręka którą głaskałam Wigora znieruchomiałą, gdy odpłynęłam w krainę snów.

Biegłam w stronę domu najwyraźniej czymś ucieszona. Nie pamiętałam dokładnie co zbudziło we mnie tak wesołą reakcję. Prawie nie zdążyłam wyhamować przed drzwiami. Wyjęłam klucze z torby którą trzymałam na ramieniu i z uśmiechem dotknęłam zawieszki w kształcie serduszka. Miałam jakieś dziwne wrażenie, że przed chwilą zrobiłam coś związanego z końmi. A w każdym razie tak pachniałam.

Otworzyłam drzwi, a mina natychmiast mi zrzedła. Coś było bardzo nie tak. Cisza. I bałagan. W przed pokoju w którym normalnie wszystko było schludnie poukładane teraz panował chaos. Buty zmieszane z czapkami i kurtkami były porozrzucane po całej podłodze a szafka leżała wywrócona na boku.

Odłożyłam plecak pod ścianę i zaniepokojona rozejrzałam się dookoła. Chciałam coś krzyknąć, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Wiodąca jakimś dziwnym przeczuciem pobiegłam do kuchni. Widząc to co się tam stało zamarłam na progu, zbyt zaskoczona i przerażona, żeby się poruszyć.

To co się tam działo wyglądało, jakby przeszedł tam istny armagedon. Przy ścianie po mojej lewej stronie leżało krzesło bez jednej nogi. Wyglądało to tak, jakby ktoś rzucił nim o ścianę. Na podłodze leżały szczątki ozdób, skorupy po naczyniach i szklane odłamki które kiedyś były kieliszkami. Stół leżał na boku, a talerze które najwyraźniej wcześniej na nim stały były rozbite w drobny mak na podłodze.

Jednak tym co najbardziej mnie przeraziło była postać skulona na samym środku tego rozgardiaszu. Ramiona lekko jej dygotały gdy ciało było rozrywane cichym szlochem. Twarz miała schowaną w dłoniach, a kolana podciągnięte pod głowę. Tym co zwróciło moją uwagę były jej nadgarstki i bok szyi. Były czerwone i już teraz zaczęły się na nich formować siniaki.

Słysząc mnie kobieta uniosła lekko głowę, ukazując napuchnięte od płaczu oczy i siny ślad na policzku. Jej skóra była blada przez co złote loki i niebieskie oczy mocno odcinały się, tworząc kontrast...

Obudziłam się, gwałtownie otwierając oczy i próbując wymazać twarz ze snu. Twarz mamy.


Zawsze NigdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz