Rozdział 29

114 14 23
                                    

Ojciec wrócił. Słyszałam jak krząta się w przedpokoju, zdejmując płaszcz i buty. Byłam u siebie w pokoju, a i tak słyszałam jak pyta się o obiad moją mamę. Właśnie, "mamę". Zauważyłam ostatnio, że łatwo o kimś mówić "ojciec" albo "matka", ale na słowa "mama" i "tata" trzeba zasłużyć. 

Marlena Mostowska właśnie to zrobiła otwierając się przede mną i wyjawiając mi coś bardzo dla siebie bolesnego. To jeszcze nie było zaufanie, ani więź mamy z córką, to raczej były jej pierwsze nici - coś co łatwo zerwać, ale też można wzmocnić wplatając kolejne emocje, spotkania i wyjawione tajemnice.

Wiedziałam, że za chwilę będę musiała tam zejść i zjeść obiad w towarzystwie człowieka uważającego się za mojego ojca. 

- Danka obiad! - Zawołała mama stojąc u stóp schodów.

Zwlekłam się z łóżka na odchodne głaszcząc śpiącego kota i czując jak w moim żołądku zaciska się zimny węzeł strachu zbiegłam na dół. Ze spuszczoną głową odsunęłam krzesło i usiadłam na przeciwko ojca. Popatrzyłam na stojący przede mną talerz i skrzywiłam się widząc pierogi. Nie lubiłam ich. Kiedyś może i bym to powiedziała, albo zaprotestowała, ale teraz wolałam nie wszczynać niepotrzebnej kłótni. Bałam się kolejnego wybuchu gniewu.

Czując na sobie wzrok ojca podniosłam głowę patrząc w jego stalowoszare oczy. Może to przez ostatnie wydarzenie, ale zauważyłam, że jego twarz w pewnym sensie promieniuje dominacją i okrucieństwem. Surowe, twarde rysy przywodziły na myśl bardziej kamienną maskę, niż ciało człowieka. Prosty nos i mocno zarysowana szczęka w połączeniu z zimnym spojrzeniem sprawiały, że chciałam zniknąć, wtopić się w otoczenie, lub zwyczajnie uciec. 

- Byłaś w szkole? - Jego głos idealnie pasował do oczu. Był tak samo zimny i twardy.

Kiwnęłam lekko głową, bojąc się odezwać. 

- Czekam na odpowiedź - Wysyczał odkładając z brzękiem sztućce na stół.

- Tak, byłam w szkole - wymamrotałam bawiąc się ze zdenerwowania palcami.

Ojciec specjalnie spytał się o to, czy byłam w szkole, a nie o to, jak tam było, wiedząc, że zdarzało mi się opuszczać lekcję, a nawet całe dnie szkolne. 

Nabiłam na widelec pieroga i przekroiłam go na pół. Nie miałam apetytu. Ojciec, jak zawsze dumny i dystyngowany ułożył sztućce na pustym już talerzu. Czułam narastające między nami napięcie. Niewypowiedziane słowa i nieprzegadane kłótnie sprawiały że atmosfera się nieprzyjemnie zagęszczała. Miałam wrażenie, jakby powietrze stało się ciężkie i duszne, jak przed burzą. Odłożyłam widelec z kawałkiem pieroga, czując jak coś przewraca się mi w żołądku ze strachu. Bo im większa cisza tym głośniejsze pioruny... 

Zawsze chciałam mieć nadzieje na lepsze czasy, że to wszystko się zmieni, ale to nie jest takie łatwe gdy codziennie osoby które powinny być dla mnie najważniejsze i okazywać mi wsparcie sprawiają, że boje się wrócić do domu lub zjeść normalny obiad. Ale może gdzieś tam jest jeszcze jakaś drobna część, może jeszcze jest szansa na lepsze czasy i stworzenie normalnej rodziny. Z zamyślenia wyrwał mnie straszny i przybijający wzrok ojca potwierdzając to, że to tylko złudzenie i naiwne myśli niedojrzałej dziewczynki.

- Jak ci idzie trenowanie tego - Uśmiechnął się pogardliwie - Konia...

Zamarłam z rozszerzonymi oczami. Dobrze wiedziałam, że to pytanie nadejdzie, ale to nie zmieniało tego, że się piekielnie go bałam. Nie chciałam na nie odpowiadać. Ale musiałam. 

- Dobrze, dobrze - wymamrotałam wbijając spojrzenie w talerz.

Uniósł brew i wbił we mnie pogardliwe spojrzenie.

- Życzę wam nie powodzenia.

Po tych słowach wstał, nawet nie kłopocząc się, z odkładaniem talerza i sztućców do zmywarki, albo do zlewu i wyszedł z pokoju, kierując się do swojej sypialni. Dźwięk zamykanych drzwi wyrwał mnie z otępienia, wywołanego jego słowami.

Mama, z talerzem obiadu dla siebie usiadła na przeciwko mnie, na tym samym miejscu, gdzie przed chwilą ojciec.

- Ja...  - Zawahała się, rozglądając nerwowo.

Kiwnęłam zachęcająco głową, starając się zachęcić ją do kontynuowania.

- Ja - znowu się zawahała, ale w końcu ciągnęła dalej - Chciałam cię zapytać o to samo co Damian - Jego imię wymówiła wymówiła dziwnym tonem, tak jakby się bała, że ją usłyszy - Jak ci idzie z Fuksem? 

Byłam mile zaskoczona, że pamięta imię mojego konia, chociaż widziała go zaledwie dwa razy w życiu. Powstrzymałam się, przed odpowiedzeniem jej tak samo jak ojcu. To prawda, można było powiedzieć, że idzie "dobrze". Ale nie do końca. Pierwszy trening się udał, ale co z kolejnymi? Nie miałam pojęcia.

- Nie wiem - wydusiłam z siebie, bawiąc się palcami - To wszystko jest niemożliwe. Dziesięć dni... Bardzo mało czasu.

- Rozumiem... - Wymamrotała, po czym zadała kolejne pytanie - A jak trening? Sama to robisz?

-Nie. Z przyjaciółką. Tosią. 

- Bo ja... - Znów się zawahała - Ja kiedyś trenowałam konie. Kilka, w tym jednego mojego. Pocahontas była pięknym i bardzo obiecującym koniem. Ale koniec o tym - wyprostowała się i dalej mówiła już pewniejszym tonem - Chciałam ci coś zaproponować. Pomoc. Pomoc w treningu. Bo chce że byś wygrała. I wygrasz.

Zawsze NigdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz