Rozdział 7

226 22 22
                                    

W nozdrza uderzył mnie zapach siana i koni. Skóry i potu. Aż za dobrze znany. Stałam na betonowym parkingu przed małą stajnią w której miał czekać na mnie Fuks. Mój koń. Nadal nie mogłam się otrząsnąć, po tym co się stało tej nocy. Po tym śnie.

 - Idziesz?- Szorstki ton głosu ojca wyrwał mnie z zamyślenia. Jego duża dłoń popchnęła mnie do wejścia do budynku.

 - Mhm - Pruknęłam potakująco i ruszyłam za nim.

Właściwie nie mogłam się doczekać spotkania z wałachem, ale starałam się tego po sobie nie pokazywać. Stwierdziłam że tak będzie lepiej. 

Stajnia składała się z dwudziestu boksów, siodlarni i paszarni. Boksy były przestronne i wyposażone w automatyczne poidła. Na każdych drzwiach wisiała plastikowa tabliczka z imieniem konia, rasą, ewentualnie rodzicami, przepisami na karmienie i ostrzeżeniami, jak na przykład "uwaga gryzie", albo "nie karmić".  

W tej właśnie stajni mieszkała Fuksja... Otrząsnęłam się z tych myśli i ruszyłam dalej, mijając kolejne boksy. Prawie automatycznie zatrzymałam się przy dawnym boksie kasztanki. Teraz stał tam maciupci kucyś używany do hipoterapii. 

Przeżuwał w spokoju porcje siana i gapił się głupawo w ścianę. Czułam się zawiedziona, w głębi duszy wierzyłam że został tu jakiś ślad po klaczy, że jest tu coś w rodzaju znaku... Nic takiego tu nie zobaczyłam. Zobaczyłam tylko opasłego kuca z grzywą do ziemi. Raczej jej nie przypominał, nawet w najmniejszym stopniu. 

Poszłam dalej starając się odegnać smutek. Dopiero w czternastym boksie go zobaczyłam. Wystawił na mój widok swój smukły, szary łeb i zastrzygł z ciekawością uszami. Był dokładnie taki jakim go sobie wyobrażałam. Wesoły i chociaż w nowym dla niego miejscu całkowicie rozluźniony. No dobra przesadziłam. Nie całkowicie, ale prawie zupełnie rozluźniony.Postawione w przód uszy świadczyły o jego zainteresowaniu moją osobą. Wyciągnęłam w jego kierunku rękę, a on połaskotał mnie chrapami.

 Nagle zrobił coś co mnie rozczuliło. Wyciągnął szyję i trącił mnie pyskiem w policzek. Dokładnie jak Fuksja gdy chciała mnie pocieszyć. Jego gigantyczne, brązowe oczy wpatrywały się w moje. Był piękny. Dopiero teraz to zauważyłam. Miał piękny, idealnie wymodelowany pysk i długie, rokujące go na konia skokowego nogi. Jego sierść lśniła zdrowo w świetle lamp. Nie miał ani grama tłuszczu, tylko same mięśnie świadczące o intensywnych, ale zrównoważonych treningach, oraz pracy z ziemi. Na tabliczce wiszącej na jego boksie widniało jego imię, oraz moje imię i nazwisko przy rubryce "właściciel". Danuta Mostowska, właścicielka Fuksa. Długo delektowałam się tym zdaniem, zanim zrozumiałam że tuż obok mnie stoją rodzice. O dziwo Fuks nie był nimi wcale zainteresowany, tylko obwąchiwał mi kieszenie, szukając przysmaków. 

- Jaki masz plan? - Matka spróbowała pogłaskać wałacha, ale on odsunął gwałtownie łeb - Dzisiaj pierwsza jazda? Jeśli tak to powinnaś pójść do siodlarni...

Może ktoś, kto pierwszy raz by ją usłyszał, mógłby uznać jej ton za wesoły i bardzo miły. Ale nie ja. Wiedziałam, że ona w tej właśnie chwili nie była ani wesoła, ani miła. Jej głos jasno wskazywał, że jest zestresowana i spięta.

- Dlaczego? - Zapytałam, starając się, żeby mówić jak najuprzejmiej. Bo tuż obok stal ojciec.

- Kupiłem ci nowy sprzęt. Ten po Róży już do niczego się nie nadawał.

Zacisnęłam zęby, starając się nie wybuchnąć. Nawet po tylu latach, nadal nie pamiętał jak kasztanka miała na imię!

Mogłam się tego spodziewać, ale i tak ogarnął mnie smutek. I nawet trochę złości. Dobrze pamiętałam każdy szczegół siodła i ogłowia kasztanki, te kawałki skóry towarzyszyły nam podczas wszystkich wzlotów i upadków. 

Zawsze NigdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz