Rozdział 28

117 13 3
                                    

Miałam wrażenie, że zimny metal wręcz parzy mnie w dłonie gdy dotknęłam klamki u drzwi mojego domu. Nie chciałam tam wchodzić. Bałam się. Węzeł strachu w moim brzuchu powoli zaciskał się z każdym oddechem. Prawie trzęsąc się z przerażenia nacisnęłam klamkę i przekroczyłam próg.

Głucha cisza zderzyła się ze mną, wwiercając się w uszy i wypełniając umysł. Przystanęłam mając za sobą otwarte drzwi i rozglądając się po korytarzu. To było co najmniej dziwne, o tej porze moja matka powinna krzątać się w kuchni przygotowując obiad na przyjazd ojca. A tu nic. Cisza.

Każdy mój ruch, przesunięcie  stóp po wykładzinie, skrzypienie parkietu pod moim ciężarem wydawał się okropnie głośny. Zdjęłam buty i położyłam je pod ścianę krzywiąc się na najcichszy dźwięk. Z plecakiem na ramieniu weszłam do kuchni szukając wzrokiem charakterystycznych blond loków mojej matki. Nie było jej.

Wchodząc po schodach do mojego pokoju czułam się bardzo dziwnie. To było coś w rodzaju ciszy przed burzą. A im cichsza cisza tym głośniejsza burza. I gorsze pioruny...

Otrząsając się od złych myśli jak pies po wyjściu z wody nacisnęłam klamkę wchodząc do swojego pokoju i przygotowując się na gwałtowny atak ze strony mojego kota. Ale okazało się, że ten był zajęty. Zajęty przez pewną dobrze mi znaną osobę...

- Mamo?! - Zawołałam stając jak wryta w progu.

Siedziała na moim łóżku bezczelnie głaszcząc Wigora po łbie. Kiedy mnie usłyszała gwałtownie się wzdrygnęła zrzucając kocura z kolan i zrywając się na równe nogi.

- Danka... Myślałam że wrócisz później - Wyrzuciła z siebie.

Wytrzeszczyłam oczy widząc, jak spuszcza głowę bawiąc się swoimi palcami. W tej chwili bardzo przypominała mnie. Zawsze tak robiłam, gdy się stresowałam. Dodatkowym czynnikiem, który jeszcze bardziej spotęgował moje zdziwienie było to, że mi się tłumaczyła. Właściwie to to, że w ogóle ze mną rozmawiała. Nie pamiętałam kiedy ostatnio rozmawiałam z nią twarzą w twarz. Bez stojącego gdzieś z boku ojca, kontrolującego każdy jej ruch. Ciekawa byłam jaka jest naprawdę. Pod tą maską posłusznej żony i surowej matki. Jaka jest bez tej wiecznej gry w idealną rodzinkę.

Położyłam plecak na ziemi i przycupnęłam na łóżku gestem wskazując matce, żeby usiadła obok mnie. Czarny kot wskoczył mi na kolana i umościł się na nich ugniatając materiał dżinsów.

- Nic się nie stało. Rozumiem, że chciałaś go poznać - Mruknęłam do z pozoru znanej mi matki, a tak naprawdę obcej kobiety, gładząc jedwabistą sierść Wigora.

- Jak się nazywa? -  zapytała cicho uśmiechając się blado do kota, który obwąchiwał jej palce.

- Wigor - cały czas przypatrywałam się jej dokładnie, jakby czekając na to kiedy zrzuci z siebie maskę, ukazując prawdziwą Marlenę Mostowską.

- Ładne imię. Sama je wybrałaś? - Pytanie było niewinne, normalne, ale widziałam ile trudu kosztuje ją ta rozmowa.

- Tak - powiedziałam patrząc jej w oczy.

- Masz go z kociarni, prawda? -westchnęła ciężko, wcale nie oczekując odpowiedzi -  Zawsze tam chciałam pójść razem z tobą, wiesz?

- To czemu tego nie zrobiłaś?

Odwróciła wzrok. Włosy zasłoniły jej twarz opadając złotymi falami.

- Ojciec tego nie pochwala...

Westchnęłam wiedząc, że gadka motywacyjna w rodzaju "nie musisz się go słuchać" nie ma w tym przypadku sensu. Ona się bała. Tak samo jak ja. A strach paraliżuje i nie pozwala na ruch. Przez strach zastygamy w miejscu, nie wiedząc co zrobić przez przerażone myśli tratujące się na wzajem w naszych umysłach. Kiwnęłam głową, na znak, że rozumiem. Z jednej strony nie chciałam drążyć tematu, ale z drugiej chciałam z nią szczerze porozmawiać.

Nagle wstałam i ignorując zdziwione spojrzenie matki zbiegłam po schodach. Chwyciłam w dłoń album ze zdjęciami i ślizgając się w skarpetkach na stopniach. Już spokojniej weszłam do mnie do pokoju, po drodze wyciągając z albumu konkretne zdjęcie.

Matka siedziała tak jak ją zostawiłam, ale tym razem z kotem na kolanach. Wigor przymrużył oczy z rozkoszy, gdy długie, blade palce kobiety zanurzyły się w sierści pod jego brodą. Przycupnęłam obok nich i pokazałam zdjęcie.

- To jest moja babcia, prawda?

Na widok obrazka niebieskie oczy matki rozszerzyły się ze zdziwienia. Najwyraźniej nie spodziewała się, że je znajdę. Widać było, że walczy sama ze sobą, próbując coś odpowiedzieć. W końcu wydusiła z siebie nie patrząc mi w oczy.

- Tak...

Chciałam jej zadać jedno pytanie. Tak właściwie to znałam na nie odpowiedź, ale mogło ono skierować temat rozmowy na właściwy tor.

-  Będę mogła ją kiedyś poznać?

Tego pytania też się nie spodziewała. Zamarła przestając na chwilę głaskać Wigora. Kocur wlepił w nią pełne wyrzutu bursztynowe ślepia, oczekując na ciąg dalszy pieszczot.

- Ojciec tego nie pochwala. - Jej głos zmienił się, stał się ostry i zimny. Znowu schowała się za maską.

- Ale teraz nie pytam jego.  - Skrzywiłam się na samą myśl o moim ojcu - Pytam ciebie. - Chciałam się do niej uśmiechnąć, ale wyszedł bardziej grymas. - I chcę usłyszeć twoją odpowiedź, a nie jego.

Ja też zamarłam, gdy te słowa opuściły moje usta. Bałam się, że byłam zbyt śmiała. Bałam się, że matka przekaże wszystko jemu...

Ale siedząca obok mnie kobieta zaczęła mówić. Jej głos był zgorzkniały, pełen bólu, gdy wyrzucała z siebie kolejne słowa.

- Myślę, że po tym co jej zrobiłam nie chce tam widzieć ani mnie ani ciebie.

Nie dopytywałam się. Wiedziałam jakie to musi być dla niej trudne. Ostrożnie położyłam swoją dłoń, na jej palcach, delikatnie je ściskając. Ten mały gest miał jej dodać siły. Pokazać jej, że nie jest sama.

Uniosła głowę i wyprostowała się, kurczowo trzymając się resztek swojej dumnej maski. W końcu zmusiła się, do wypowiedzenia kolejnych słów.

- Powinnaś to wiedzieć już dawno, ale... - Mimowolnie ściszyła głos - Ale Damian nie chciał żebyś wiedziała.

Wytrzeszczyłam na nią oczy. Ona mu się sprzeciwiła! Postawiła się mu! Zacisnęła powieki ukrywając niebieskie oczy przed moim wzrokiem. Widać było, jak wielki trud musi włożyć w to, żeby ciągnąć dalej, co zaczęła.

- Ale ja - Ścisnęła lekko moje palce - Ja zawsze chciałam ci to powiedzieć. Kiedyś, dawno temu mieszkałam na wsi. Razem z moją mamą, a twoją babcią prowadziłyśmy gospodarstwo. Do czasu, aż pojawił się on.  - Westchnęła cicho - Czarujący, dobrze wychowany młodzieniec. Nazywał się Damian Mostowski. Spodobał mi się. Pokochałam go i zaczeliśmy się spotykać. Ale było coś, jedna rzecz... Moja mama go nienawidziła, bała się o mnie, mówiła, że z Damianem jest coś nie tak... Stanęłam przed wyborem. Albo Damian, albo mama. I wybrałam go... Uciekłam z nim i zamieszkałam tutaj. Potem urodziłaś się ty. A w ciągu tych wszystkich lat ani razu się z nią nie widziałam...

Słysząc jej słowa zorientowałam się, że moja babcia miała rację. Z nim zdecydowanie było coś nie tak. Pod wpływem nagłego impulsu przytuliłam się do niej, obejmując ramionami. Zamknęłam oczy czując, jak niepewnie gładzi mnie po plecach. Przez ostatnie lata ani razu nie byłyśmy tak blisko. Dopiero teraz. Gdy przestałyśmy grać i chować się za wymyślnymi maskami.

Zawsze NigdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz