2

118 14 0
                                    

Uchyliłem lekko powieki, a moje oczy natychmiast zaatakowała biel ścian. Chciałem się podnieść, lecz uniemożliwił mi to nagły ból w okolicach klatki piersiowej. Padłem na łóżko, w międzyczasie zaciskając zęby i lekko sycząc z bólu.
-Harry!- do pomieszczenia wbiegł uradowany Ryan, a za nim wszedł wysoki mężczyzna.
-Witaj Harry, jestem Hervey. Uratowałem ci życie i pewnie jak się spodziewasz oczekuje coś w zamian- mężczyzna oparł się o framuge drzwi, a Ryan usiadł obok mnie na łóżku.
-Słucham- odpowiedziałem szybko przez zaciśnięte z bólu zęby.
-Chciałbym, żebyście dołączyli do nas i odeszli od swojego ojca.
-Czemu?- podniosłem się powoli na łokciach i zrobiłem zdziwioną minę.
-Znałem waszą matkę, właściwie całą waszą rodzinę i wiem jak ojciec zaczął was traktować po śmierci Elly.
-Zgadzam się- odparłem po krótkim zastanowieniu. Wszędzie byłoby mi dobrze, nawet pod mostem, byle z dala od ojca.
-No i to mi się podoba. Ryan chodź, daj bratu odpocząć- brunet machnął dłonią i wyszedł zamykając drzwi.
Rozejrzałem się po białym pokoju, który był zupełnie pusty. Oprócz łóżka, na którym obecnie leżałem nie było w nim nic innego.
Po kolejnych nieudanych próbach wstania odpuściłem i poszedłem spać.

Tydzień później...
Po tygodniu spędzonym w łóżku w tym samym białym pokoju, miałem dość i postanowiłem iść do szkoły, ale to tylko tak okazyjnie, proszę się nie przyzwyczajać.
Gdy otworzyłem drewniane drzwi moim oczom ukazał się długi korytarz, po którego obu stronach znajdowały się drzwi. Podpierając się ścianą, doszedłem do salonu, który był połączony z kuchnią.
-Kogo moje oczy widzą? Harry aż tak śpieszy ci się do szkoły?- Hervey siedzący w kuchni dopijał właśnie kawę w towarzystwie Ryan'a.
-Po prostu miałem dość tego koszmarnego pokoju- mężczyzna zaśmiał się po czym wstał i wskazał ręka na drzwi po lewej.
-No to skoro już wstałeś, to zajrzyj do swojego prawdziwego pokoju- za pomocą ściany, udałem się do białych drzwi. Pokój był w szaro-białych kolorach, przez co prezentował się elegancko. Zarzuciłem plecak z lekkim syknięciem i wróciłem do towarzystwa.
-Ryan nie zbierasz się?- rzuciłem, opierając się o ścianę.
-Mam na 9- odpowiedział szczęśliwy blondyn- a tak w ogóle to zaraz się spóźnisz.
-Mam pierwszy WF, a no właśnie. Hervey wypisz mi jakieś miesięczne zwolnienie.
-A twój mecz?
-Kurna, no tak. Pogadam z trenerem, może odpuści mi raz.
Hervey podał mi kartkę, a ja udałem się do szkoły.

Wkroczyłem na salę gimnastyczną i pierwsze co zobaczyłem to wkurzonego wuefiste i uśmiechniętego Nick'a.
-Jones ty to masz tupet. Przychodzisz w połowie lekcji, na dodatek nie przebrany.
-Mam zwolnienie- wyjąłem pogniecioną kartkę i pomachałem nią przed oczami mężczyzny.
-Dobra siadaj- przewrócił oczami, a ja udałem się w stronę ławek.

Czasami lubię nauczycieli, szczególnie wtedy gdy są chorzy. Tak jak dzisiaj, ostatnia lekcja i do domu. Jeszcze gdyby to nie była matma... Dzwonek, weszliśmy do sali, a po odczekaniu pięciu minut wyszłem do toalety.
Zamknąłem się w kabinie i wyjałem telefon, po chwili drzwi się otworzyły i usłyszałem śmiech, który miałem przyjemność już kiedyś słyszeć. Wyszedłem z kabiny i ujrzałem chłopaka, któremu zawdzięczam tydzień wolnego od szkoły.
-Uuu kogo my tu mamy. Nasz bohater- powiedział drwiąco podchodząc do mnie powoli.
-Uuuuu kogo my tu mamy? Nasz wielki oprawca Trzech 18-latków na jednego 16-latka, żałosne- zaśmiałem się przedrzeźniając bruneta, a chłopak momentalnie zmienił podejście. Złapał mnie za koszulke przypierając do ściany, a gdy jego ręka miała się spotkać z moją twarzą, do toalety weszła pani Hoove.
-Co tu się dzieje? Już do klasy!
Wróciłem do sali, zabrałem plecak i zauważając, że pani Hoove jeszcze nie wróciła, otworzyłem okno i wspiąłem się na parapet.
-Nie wiem jak wy lamusy, ale ja spadam- powiedziałem do mojej klasy wyskakując przez okno na parterze.

-O Harry, mam dla ciebie zadanie- zaczął Hervey- masz tu pieniądze i idź do dilera po działke.
Podał mi rulon banknotów, a ja odłożyłem plecak i obróciłem się na pięcie.

Poszedłem w wybrane miejsce, w międzyczasie wypalając papierosa. Przy drzewie czekał niski chłopak z opuszczoną głową.
-Ja od Hervey'a- powiedziałem cicho, robiąc krok w przód.
Chłopak wystawił rękę, na którą położyłem pieniądze, a on podał mi czarny plecak, leżący koło niego.

Zaniosłem plecak do domu i udałem się do ojca.
Gdy wszedłem do domu, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to bałagan, porozrzucane puszki i butelki po napojach wysoko procentowych.
Usłyszałem hałasy dobiegające z sypialni ojca.
Powoli udałem się po schodach i zobaczyłem kolejną laske mężczyzny.
-Ty chyba musisz już iść- złapałem dziewczynę za łokieć i wyrzuciłem z pokoju.
-Co ty robisz? Taką dziewczynę mi wyrzucasz!- czuć było od niego alkohol. Popchnął mnie na ścianę, wydałem z siebie syk ze względu na ranę. Zamachnął się i pięść wymierzył w prawe oko, a następnie drugi cios prosto w brzuch, na którym znajdowała się rana.
Ojciec odszedł, a ja nie mogłem złapać oddechu.
Po kilku minutach, udało mi się wstać, za pomocą barjerek przy schodach. Udałem się powoli do starego lasu nie daleko domu. Po śmierci mamy zawsze tam uciekałem, gdy ojciec był pijany.

Usiadłem na pieńku i odetchnąłem z ulgą. Odpaliłem papierosa i nagle usłyszałem kroki.
Obróciłem się, a moim oczom ukazał się wysoki brunet i dwóch nieznajomych mężczyzn.
-Znowu się spotykamy. Może doķończymy to co nie udało nam się w toalecie- poruszył sugestywnie brwiami, a ja przewróciłem od niechcenia oczami.
-Co chcesz?- wyrzuciłem w połowie wypalonego papierosa na ziemię i zdeptałem go stopą.
-Chcę zadać ci pytanie i masz mi odpowiedzieć- zrobił krok w moją stronę i podniósł lekko moją brodę- zależy ci na rodzinie?
Na początku nie zrozumiałem pytanie, ale po chwili odepchnąłem jego rękę, która wciąż trzymała moją brodę.
-O co ci chodzi?
-O to, że chyba nie chcesz stracić braciszka- musnął wierzchem dłoni mój policzek. Rochyliłem lekko usta, a on kontynuował- jeśli nie chcesz stracić Ryan'a albo Teo, zabij Hervey'a.
-Nie- odpowiedziałem bez chwili namysłu i odrazu pożałowałem. Jedno wystarczająco silne zamachnięcie wystarczało by zwalić mnie z peńka na błoto. 
-Kotek, nie chcę cie skrzywdzić, dlatego lepiej mnie słuchaj-  kucnął przy mnie i podniósł moją głowę tak bym patrzał na niego. Musnął wargami moje usta, a ja odepchnąłem go na miarę moich możliwości, co nic nie poskudkowało. Chłopak zaśmiał się i wstając szepnął mi do ucha- tak w ogóle jestem Ben.
Odszedł śmiejąc się, a ja leżałem cały obolały na twardej ziemi otoczny błotem.

Life Is Cruel Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz