Rozdział 27. "Mustang!"

10.7K 340 35
                                    

Przebudziłam się nagle, czując brak Jeremy'ego obok mnie. Miejsce obok mnie było puste i już troszkę chłodne, a delikatna lampka dobiegająca z korytarza wskazywała, że brunet gdzieś wyszedł. Rozejrzałam się jeszcze po sypialni, starając się zauważyć jeszcze cokolwiek, co pokazało by mi gdzie jest Black. Z lekkim westchnieniem wstałam z łóżka, założyłam kapcie i wyszłam z pomieszczenia. Kierowałam się za odgłosem głośnego kaszlu, który z każdym moim krokiem się nasilał, a usłyszałam go dopiero, gdy wyszłam w pokoju. Dotarłam do kuchni. Jeremy siedział przy wyspie kuchennej, trzęsąc się z zimna.

- Co się dzieje? Dlaczego nie śpisz?- podeszłam do niego bliżej i od razu przyłożyłam mu dłoń do czoła, aby sprawdzić temperaturę.-Źle się czujesz? Jesteś cały rozpalony i masz gorączkę. Czemu mnie nie obudziłeś?

- Nie chciałem cię obudzić. Chyba dopadło mnie jakieś przeziębienie. – wypowiedział, między kolejnym napadem kaszlu.

- Brałeś jakieś leki?

- Nic nie mamy takiego na przeziębienie. Nigdy raczej nie choruję, przecież nie wezmę syropu dla Bruno dla dzieci.

- Zrobię ci herbatę w takim razie z miodem i cytryną, a ty pójdziesz się położyć, bo trzęsiesz się jak galaretka.

- Nie chciałem cię budzić kaszlem. Wolę wypić tutaj.

- Tutaj jest zimniej, a po drugie nie gadaj głupot. Pod kołdrą choć trochę się rozgrzejesz, a ja ci przyniosę do sypialni picie. Zaśniesz, a rano pojadę do apteki i kupię ci leki. No marsz!

- Ale kochanie...

- Powiedziałam, że masz się iść położyć. – pocałowałam go w czubek głowy, a następnie wstawiłam wodę i przygotowałam resztę składników do herbaty. Następnie zgaszając po kolei każde światło w mieszkaniu, wróciłam do pokoju. Jeremy leżał opatulony kołdrą po samą brodę, trzęsąc się z zimna.

- Napij się, póki ciepłe.- podałam mu kubek, który przyjął krzywiąc się. Nie przepada za herbatą. Poszłam do łazienki i zrobiłam zimny okład z ręcznika, który powinien choć trochę pomóc w zbiciu gorączki. Przyłożyłam mu go do czoła, po czym ułożyłam się obok.

- Nie chcę cię zarazić.

- Nie zarazisz mnie. Jestem silną babką przecież.- zaśmiałam się i przesunęłam bliżej mojego bruneta. Objął mnie ręką w pasie i starał się być jak najbliżej mnie, pomimo ręcznika na głowie.

- Teraz mi troszkę cieplej. – wyszeptał i zamknął oczy.

Z samego rana, jeszcze przed pracą, pojechałam po leki na przeziębienie. Gdy wróciłam chłopcy dalej spali. Przygotowałam szybkie kanapki, bo nie powinno się połykać tabletek na pusty żołądek. Postawiłam wszystko na tacce, a następnie zaniosłam ją do sypialni.

-Jeremy, musisz wziąć leki. – powiedziałam, głaskając go lekko po policzku. Gorączka na szczęście już spadła.

- Nie chcę...-wymruczał.

- Ale musisz. Nie zachowuj się jak pięciolatek. – powoli otworzył oczy i usiadł na łóżku.

- Zrobiłaś mi śniadanie?

- Bo musisz wziąć leki. Lepiej się czujesz? Chociaż trochę?

- Chyba tak. Która godzina?

- Dochodzi wpół do ósmej.

- Spóźnię się do pracy.

- Chyba zwariowałeś. Nigdzie nie pójdziesz. Jesteś chory.

- Ale...

- Ja pójdę. Nie martw się. Będę dzisiaj prezesem. Pokaże ci jak się rządzi.- mrugnęłam do niego okiem i zaczęłam wydłubywać tabletki z opakowania.- No, weźmiesz je, pośpisz jeszcze i powinno być lepiej, a jak ci nie przejdzie, to zadzwonię po twoją mamę.

- Tylko nie ona...- wyjąkał.

- Przestań. Po prostu się o ciebie martwi. – pacnęłam go w ramię, śmiejąc się.

- Bruno już wstał?

- Właśnie muszę go uszykować do przedszkola. Ja też się powinnam zacząć. – uświadomiłam sobie właśnie, że jestem w spodniach dresowych w bluzie, bez makijażu.

- To może zostanie dziś ze mną w domu?

- Nie wiem , czy to dobry pomysł. Nie powinien opuszczać dni bez powodu.

- Jeden dzień się nic nie stanie. Zapytamy go. O właśnie nadchodzi.- obydwoje w tym samym czasie spojrzeliśmy na drzwi, przez które wszedł zaspany, rozczochrany Bruno.

- Co robicie?- zapytał wskakując na łóżko i chowając się pod kołdrą.

- Zastanawiamy się, czy masz iść dziś do przedszkola.

- Dziś niedziela?- spytał zdziwiony mój maluszek.

- Czwartek, ale jestem chory, więc w sumie mógłbyś zostać ze mną. Pooglądamy bajki czy pogramy w coś?- zaproponował Bruno.

- Ale super!

- Na pewno nie chcesz iść do przedszkola? Olivier ma chyba dziś urodziny. Przegapisz cukierki.

- Nie! Wolę zostać w tatą w domu!- w tym samym momencie poczułam jakby wszystko zamarło. Bruno powiedział do Jeremy'ego „tato". Spojrzałam za bruneta, który przez moment zastygł, ale po chwili na jego twarzy pojawiło się rozczulenie i chyba radość?– Jestem głodny, mogę kanapkę?

- Jasne, częstuj się. – odchrząknął Jeremy, po czym pogłaskał go po głowie.

Będąc dalej zaskoczoną całą sytuacją, ruszyłam do łazienki, aby przygotować się do pracy. Zrobiłam delikatny makijaż, ubrałam eleganckie spodnie, białą koszulę i czerwoną marynarkę, a następnie rozczesałam włosy. Wyszłam z łazienki. Jeremy z Bruno leżeli rozłożeni na łóżku, jedząc śniadanie i oglądając bajki.

- Ładnie pani wygląda, pani prezes.- zagwizdał Black, a mój mały blondynek zaklaskał w dłonie.

- A dziękuję. Wiesz, co to oznacza? Pani prezes musi jeździć fajnym autem. Gdzie są kluczyki od Mustanga?- mrugnęłam do niego okiem i pocałowałam go szybko.

- Chyba żartujesz.

- A wyglądam? – podniosłam brew do góry.

- A nie wolisz jechać Audi albo Mercedesem? Mustang jest...jest...no... nie umiesz nim jeździć.- wyjąkał przerażony.

- Już ty się nie bój. Auto jak auto. Poradzę sobie. To na razie! Kocham was!- posłałam im buziaka w powietrzu i wyszłam z pomieszczenia, wyciągając przy okazji kluczyki do samochodu ze spodni Jeremy'ego. . Założyłam moje ukochane wysokie szpilki, płaszcz i wyszłam z mieszkania.

Jazda Mustangiem poszła mi oczywiście idealnie i teraz stojąc na strzeżonym parkingu firmy nie ma żadnej ryski. Dumnym krokiem weszłam do firmy i od razu wjechałam na odpowiednie piętro. W recepcji siedziała Eleonor i wypełniała jakieś dokumenty.

- A szefa gdzie masz?

- Jest chory, więc dzisiaj to ja jestem prezesem.- zaśmiałam się.

- Pozwolił ci?

- Nie miał wyboru. Nawet dał mu Mustanga.- podrzuciłam kluczykami do góry, mrugając do niej okiem.

- Dał ci swoją perełkę? On to cię musi kochać...


M.

You are such a fool!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz