Rozdział 11. " Czymś się muszę bronić."

13.1K 359 5
                                    

- Szybko pan podjął decyzję. W takim razie proszę wyznaczyć datę, bo będę musiała poprzekładać wszystkie spotkania w tym czasie. – zaczęłam planować, a on tylko potakiwał. – Będę mogła sobie porządzić w firmie podczas pana nieobecności.- zaśmiałam się.

- Chyba się nie zrozumieliśmy, Anastasio. Jedziesz tam razem ze mną.

- Chwila. Jak to?

- Jesteś moją asystentką. Znasz całą sprawę i tak samo jak ja, masz wątpliwości.

- Ale ja mam małe dziecko i nie mam go z kim zostawić. Jak pan sobie to wyobraża?

- Na pewno kogoś znajdziesz. Dziadkowie?

- Nie mogę im zrzucić Bruno na głowę na tyle czasu.

- To tylko dwa dni, góra trzy.

- To i tak długo.

- Będziesz musiała coś wymyślić. Jesteś jedyną osobą wtajemniczoną w firmie. Nikt inny nie wie o całej sprawie.

- A prawnicy, ludzie od jakości?

- Ta firma to tylko propozycja. Najpierw sam muszę to sprawdzić, żeby móc im w razie co przedstawić. Nie będę im mówił o czymś, czego nie jestem pewien.

- Nie lepiej po prostu odrzucić tą firmę? Jak nie ta to inna.

- Mają ciekawą ofertę, ale muszę to sam sprawdzić. Jedziesz ze mną i to jest polecenie służbowe.

- Znowu jest pan dupkiem.

- Staram się, a ty mi się sprzeciwiasz. Jeśli dziadkowie się nie zgodzą, jestem w stanie załatwić małemu nianię na te dni.

- Chyba pan teraz oszalał.

- Po prostu szukam dobrego rozwiązania. – wzruszył ramionami.- To jak?

- Porozmawiam z nimi. – westchnęłam zrezygnowana.- Kiedy miałby być ten wyjazd?

- Za dwa tygodnie tak mniej więcej? Trzeba jeszcze pozamykać parę spraw i uporządkować wszystko przed wylotem.- pokiwałam tylko głową. Nie miałam ochoty w ogóle na ten wyjazd. – Odwieźć cię do domu, bo już wpół do czwartej?

- Nie, nie... pod firmę. Muszę zabrać auto.- mężczyzna odwiózł mnie, a następnie sam odjechał. Od razu przesiadłam się do mojego samochodu, a następnie odebrałam Bruno. Zrobiliśmy jeszcze po drodze szybkie zakupy spożywcze i wróciliśmy do domu. Podczas wieczornej rozmowy z Megan i Kate, gdy opowiedziałam im całą historię z delegacją, zgodnie stwierdziły, że zabiorą Bruno do siebie. Byłam przerażona ich pomysłem, bo jednak tak nie owijając w bawełnę, są lekko szalone. Jednak jak mój synek usłyszał, że może spędzić z nimi trochę czasu, nie miałam nic do gadania. Dziewczyny postanowiły, że to one do mnie przylecą, ponieważ jest to łatwiejsze do zrobienia. Wystarczy, że przylecą do Nowego Jorku, a ja musiałabym najpierw do Detroit, potem do Nowego Jorku i znowu do Brazylii. Za dużo roboty z tym by było i zbyt duże koszty.

Od razu kolejnego dnia, przy pierwszej lepszej okazji poinformowałam mojego szefa, że udało mi się załatwić opiekę dla Bruno. On za to od razu podał mi bilety lotnicze i plan delegacji. Szybki jest.

- Czyli uda się wszystko załatwić w dwa dni?

- Myślę, że tak. Ale trzeba doliczyć do tego prawie dziesięć godzin lotu.

- Ile!?- wykrzyknęłam.

- Sam nie myślałem, że aż tyle. Byłaś kiedyś w Rio?

- Nie miałam okazji.

- Ja też nie.

- Jak ja wytrzymam z panem tyle godzin w jednym samolocie?- wyrzuciłam ręce z bezradności.- Będzie pan musiał się jakoś zachowywać, bo jak nie to zakleję panu buzię taśmą.

- Są też inne sposoby na milczenie. Na pewno przyjemniejsze.- poruszył zabawnie brwiami. Poczułam jak moje policzki oblewa rumieniec.

- Chyba nie chciałabym ich jednak wypróbować. Taśma jest zdecydowanie lepsza.

- Polemizowałbym, ale dobrze. Masz zrobione te najnowsze statystyki?

- Już panu wysłałam na e-maila. Mam nadzieję, że wszystko będzie się zgadzać. Jednak trochę mnie tu ostatnio nie było, więc nie jestem na bieżąco.

- Okey, sprawdzę to, ale po tym spotkaniu z Robinsonem. Jest już?

- Dzwonił, ze utknął w korku i powinien się spóźnić jakieś piętnaście minut.

- W takim razie proszę do mnie zadzwonić, jak się pojawi.- pokiwałam głową i wyszłam z jego gabinetu.

***

Dzień wyjazdu nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Moje przyjaciółki właśnie przyleciały, a ja w pośpiechu dopakowuję walizkę. Black ma po mnie przyjechać za jakieś dziesięć minut.

- Masz wszystko?- śmiały się ze mnie, gdy nie mogłam zapiąć zamka.

- Chyba tak. Mam nadzieję, że niczego nie zapomniałam.- odpowiedziałam sapiąc. Odetchnęłam głośno, gdy tylko mi się to udało.- Bruno, obiecaj mi, że będziesz grzeczny.

- Spoko mamo. Ciocie są fajne. Będę grzeczny.- mocno przytulałam do siebie mojego maluszka. Gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, szybko założyłam kurtkę i otworzyłam mojemu szefowi. Był ubrany o dziwo, nie w garnitur, tylko w dżinsy i bluzę.

- Gotowa?- spytał od razu przy wejściu.

- O cholera! To jej szef? Ale ciacho.- szepty moich przyjaciółek, który stały za mną. Ich słowa od razu otarły do mnie i Blacka, prawdopodobnie też. Zaśmiał się głośno i wychylił, aby sprawdzić, kto jest właścicielem tych głosów.

- Jeremy Black. – przedstawił się im, a ona już chichotały jak wariatki. Mocno uderzyłam się w dłonią w czoło, będąc naprawdę zażenowaną.

- Możemy już jechać?- warknęłam zniecierpliwiona, gdy ich rozmowa trwała ciut za długo.

- Tak, właściwie to musimy. Miło było was poznać. – pożegnał się i zabrał moja walizkę. – Czy ty tam kamieni naładowałaś?- zapytał męcząc się na schodach.

- Czymś muszę się bronić.- wzruszyłam ramionami.

Na lotnisku znaleźliśmy się po piętnastu minutach. Sprawnie przeszliśmy przed odprawę i wsiedliśmy do samolotu. Zmusiłam Blacka do siedzenia pod oknem, ponieważ naprawdę nie lubiłam patrzeć w dół podczas lotu. Najpierw bawiłam się telefonem, potem czytałam książkę. Nawet chwilę porozmawiałam z Blackiem. Tyle godzin w samolocie to przesada. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam z głową na ramieniu mojego szefa...

M.

You are such a fool!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz