Prolog

22.6K 838 865
                                    




Ciepłe promienie słoneczne oświetliły zieloną trawę, spokojne stare drzewo, komin chatki Hagrida i samą chatkę. Przemknęły po błyszczącej tafli jeziora, wspięły się po kamiennych ścianach zamku, wpadły do pustych klas, pustych korytarzy, w których w oddali nadal pobrzmiewał śmiech uczniów. Wspięły się po najwyższych wieżach szkoły, aby w końcu dotrzeć do szkolnych szat, wielką chmarą siedzących na błoniach w cieniu zamczyska. 

Byli tu wszyscy. Uczniowie każdego roku korzystali z pięknego majowego dnia, nauczyciele pod pretekstem nadzorowania zachowań młodzieży również wyszli ze swoich gabinetów i teraz z mniej napiętymi wyrazami twarzy, siedzieli na licznych ławkach. 

Powietrze było soczyste i ciężkie. Można było smakować je na języku, a gdy wzięło się głęboki wdech, jego czystość aż szczypała w pęcherzyki płucne. 

Uczniowie rozbili się na grupki zbliżone do siebie rocznikami bardziej niż domami. Każdy był zajęty zabawą, nie zwracając uwagi na to, czy inni się z niego śmieją czy nie. Ludzie wyglądali na zadowolonych, że mają chwilę wolnego, przed zbliżającymi się egzaminami. 

Kilkoro drugoroczniaków urządziło pojedynek czarodziejów, ale sprawdzić kto jest silniejszy. Rzucali w siebie głównie iskrami, ale i tak przyjemnie było na to popatrzeć. Dlatego właśnie w tym miejscu usiadła Hermiona, rozłożywszy wcześniej koc na chłodnej ziemi. Po obu jej stronach spoczęli jak zawsze Ron i Harry, pogrążeni w dyskusji o Quidditchu. Dziewczyna nie mając zamiaru brać udziału w rozmowie, rozłożyła powieść i między kolejnymi kartkami przyglądała się jak idzie  pojedynek.

A szedł koszmarnie. Dwunastolatkowie głównie uciekali z krzykiem przed zaklęciem przeciwnika, przez co trafiały one w innych, nie biorących udziału w przedstawieniu. Najczęściej były to zaklęcia niegroźne na tyle, że nie odczuło się ich, gdy już uderzyły, ale Hermiona i tak się obawiała o zdrowie reszty szkoły. W końcu zamknęła książkę z trzaskiem i spojrzała na Harry'ego z uśmiechem, sugerującym że ma idealny pomysł.

- Mam się bać? - zapytał chłopak, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć.

- Co ty na to, aby poduczyć ich przynajmniej zaklęcia tarczy?

- Przecież to tylko kilka iskier. - sprzeciwił się Harry.

- Pamiętasz nasz pojedynek na drugim roku? Też każdy myślał, że to będzie kilka iskier, a skończyło się dwoma złamanymi nosami i jednym omdleniem. - zauważyła dziewczyna.

- Nie wspominając o plotkach na twój temat. Malfoy nieźle cię wtedy wrobił.

Jak zawsze na wzmiankę o Ślizgonie, Harry czujnie przeskanował tłum. Blondyn siedział naprzeciwko nich, oddzielony prowizorycznym placem pojedynkowym i rozmawiał o czymś z Pansy. Po chwili Ślizgonka odeszła, a on został sam. Wyciągnął coś z torby i zaczął pisać ze zmarszczoną miną. Nie wyglądało to na pracę domową. 

- I mam iść i ich uczyć? W mój wolny od nauki dzień?

- Świetnie ci to szło, kiedy mieliśmy Gwardię Dumbledore, a tutaj będzie jeszcze prościej. Jesteś bardzo dobry w zaklęciach....

Harry westchnął ciężko, wiedząc, że z nią nie wygra. Kiedy Hermiona się na coś uparła to nie było mocnych. Wstał i podszedł do drugoroczniaków. Jego propozycja spotkała się z entuzjazmem i już po chwili dwunastolatkowie stali naprzeciwko siebie i rzucali Protego. Na początku wyglądało to koszmarnie, ale z każdą kolejną próbą było coraz lepiej i lepiej, aż w pewnym momencie udało się większości stworzyć słabą tarczę. Mógł być z nich dumny. 

- Nauczysz nas jakiegoś zaklęcia atakującego?

- Są zbyt niebezpieczne....

- Prosimy... nie musi być super strasznie niebezpieczne. Wystarczy takie podstawowe.

No więc zaczął uczyć nowych słuchaczy zaklęcia powodującego pękanie toreb, walizek, portfeli i innych rzeczy mogących pęknąć. Starał się im przekazać, że jeśli zaatakuje ich ktoś na ulicy, a oni sprawią, że torebka którą ma przy sobie (o ile takową mieć będzie) się rozpadnie, to ich oprawca na pewno zostawi ich w spokoju.

- Skoro już znacie teorię, to musicie na czymś poćwiczyć. - powiedział po kilkunastu minutach i poszedł po swoją szkolną torbę wypchaną książkami i zeszytami, bo łudził się, że może się pouczy.

Trzymając ją na wyciągnięcie ręki, wyjął z niej kałamarz i kazał każdemu po kolei celować w torbę. Uczniów było dwudziestu, głównie składali się z Krukonów i Gryfonów, ale już połowa z nich próbowała, a z różdżek nie wyskoczył nawet wątły strumień zaklęcia. Zachęcając ich do kolejnych prób, Harry cierpliwie czekał, aż może stanie się cud i okaże się, że ktoś załapał. 

Inni uczniowie zaczęli się zbierać do szkoły, bo zbliżała się pora obiadu i wtedy właśnie jeden z Kukonów, piszcząc przerażony, wykrzyknął zaklęcie. 

Żółta wiązka światła była na tyle silna, że uderzyła w torbę Harry'ego, powodując jej eksplozję, ale także rozwaliła dwie torby przechodzących za nim osób. Obrócił się na pięcie, aby sprawdzić jakie są straty i z niechęcią zauważył, że jedną z osób poszkodowanych był Malfoy. 

To zaraz się zacznie, pomyślał, rzucając się z przeprosinami i zbierając rzeczy do szczątków swojej torby. Drugoklasista wyglądał jakby miał się rozpłakać. Stał nad nimi i łamiącym głosem skomlał, że nie wie co się stało. 

Puchonka z czwartego roku, której torba również ucierpiała, starała się go uspokoić, mówiąc, że to nie jest jego wina, ale do chłopaka nic nie docierało. Jego blada twarz skupiona była na Ślizgonie. Harry szedł sobie obciąć dwie ręce, że drugoklasista oczami wyobraźni widzi jak pan prefekt naczelny odejmuje mu punkty i daje szlaban. To było w jego stylu. Malfoy tylko milcząco zbierał swoje rzeczy i o dziwo, gdy skończył odszedł bez słowa. 

To zaskoczyło Harry'ego bardziej niż jakby zrobił mu awanturę na środku błoni. Regułą było to, że Malfoy korzystał z każdej możliwej okazji, aby zepsuć jakiemuś Gryfonowi humor, a Harry'emu czy reszcie jego paczki szczególnie. Z szeroko otwartymi oczami i ramionami pełnymi swoich rzeczy ruszył do przyjaciół zwijających koc.

-Czemu nie użyjesz Reparo? - zapytała Hermiona.

- W sumie nie wiem.

Ron naprawił za niego torbę, a chłopak wrzucił do niej rzeczy i razem ruszyli do szkoły. 

- Boże, jak były poukładane to było to wszystko lżejsze. - zajęczał brunet co kilka kroków poprawiając pasek na ramieniu.

- Może zabrałeś kilka rzeczy Lilianie? - zapytała Hermiona, mając na myśli młodszą Puchonkę.

- Wątpię. Zauważyłbym. - odpowiedział.

- Idziesz do biblioteki, szukać informacji o horkruksach? - zapytała Hermiona, ściszając głos. Od miesiąca starał się czegoś dowiedzieć o tych przedmiotach, ale równie dobrze mógł próbować teleportować się na Marsa. A Dumbledore wyraźnie zaznaczył, że nie ruszą dalej dopóki Harry nie pozna odpowiedzi.

- Później. Na razie muszę coś zjeść. - odpowiedział, również ciszej, bo mijający ich Zabini wyraźnie się przysłuchiwał. - Z pustym żołądkiem nie będę wcale szybciej szukał.

- Pomożemy ci, prawda Ron? W końcu mimo że jesteś wybrańcem to nie znaczy, że nas nie potrzebujesz.

Rudzielec wyglądał, jakby była to ostatnia rzecz na jaką ma ochotę, ale zrezygnowany pokiwał głową.

Miłego czytania :)
Kolejne części będą się pojawiać raz na tydzień, w niedziele. We wcześniejszym opowiadaniu dawałam je dwa razy na tydzień,ale zbliża się ciężki czas na studiach.
Jeśli napiszę coś w wolnej chwili, wcześniej, to dodam nie czekając na weekend, ale myślę że to będzie bardziej wyjątek niż reguła :) ❤️

Aperacjum #Drarry #Sevimione ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz