Rozdział 4

1.2K 101 73
                                    

Natychmiastowo zerwał się z łóżka, kiedy usłyszał brzęczenie dochodzące z półki. Wystraszony sięgnął po różdżkę i podszedł do źródła nieprzyjemnego dźwięku. Ujrzał srebrną błyskotkę, która cała się trzęsła po tej płaskiej, drewnianej powierzchni.

Wziął ją do ręki, jednocześnie przypominając sobie o tym, do czego owy przedmiot służy. Spanikowany szybko rzucił go na łóżko, nie do końca wiedząc, co powinien zrobić. Złapał się za włosy i mocno je pociągnął, starając się myśleć trzeźwo. Nie słyszał tego alarmu od bardzo dawna, a już zwłaszcza w środku nocy, kiedy każdy normalny człowiek twardo spał.

Szybko podbiegł do szafy, zakładając pierwsze lepsze ubrania, a potem rzucił zaklęcie, które pozwalało mu widzieć wyraźnie, bez potrzeby zakładania okularów.

Wziął ostatni, głęboki wdech, a potem aktywował świstoklik, który miał zaprowadzić go na miejsce ataku.

***

Wylądował w lesie, na pozór cichym i spokojnym, jednak bez powodu nie zostałby tu wezwany. Działo się tu coś złego, bardzo złego. Bardziej wrażliwi aurorzy i ci lepiej wyszkoleni wyraźnie mogli poczuć ostry zapach czarnej magii wiszącej w powietrzu.

— Harry! — Jocelyn podbiegła do niego, mając wyciągniętą różdżkę. — Już się bałam, że cię z nami nie będzie...

— Co się dzieje, gdzie jest reszta? — przerwał jej zniecierpliwiony mężczyzna.

— Tim powinien być gdzieś blisko. Mieliśmy wszyscy się rozdzielić, aby szukać podejrzanych, ale razem z nim postanowiliśmy na ciebie zaczekać. — Ich trójka zawsze walczyła w jednej drużynie. Wszyscy się dopełniali, tworząc niepokonany zespół. Harry był lepszy w ofensywie, Tim w defensywie a Jocelyn zawsze miała z nich najlepszy refleks i skutecznie odwracała uwagę ewentualnych przeciwników. Zawsze działali razem i Potter nie wiedział, co zrobiłby bez nich. Po tym, jak jego kontakt z Hermioną i Ronem się praktycznie do końca urwał, to właśnie w tej dwójce znalazł oparcie i potrzebną pomoc. Był im za to wdzięczny. — Słyszałeś to? — Kobieta odwróciła się w kierunku podejrzanego hałasu, wyrywając Pottera z zamyślenia.

— Spokojnie, na Merlina, to tylko ja. — Tim wyszedł z krzaków z uniesionymi rękoma nad głową. Uśmiechał się szelmowsko, jednak Harry'emu nie było ani trochę do śmiechu. — Sprawdzałem teren wokół, ale nie znalazłem niczego ciekawego, no najwyżej tylko trochę bardziej śmierdziało czarną magią. Żadnych trupów, terrorystów...

— Proszę, zamknij się i chodźmy już jak najszybciej. Jestem zmęczona. — Zdenerwowana Jocelyn poszła przodem, starając się pokazać przyjaciołom swoją dominację. Mężczyzna obok Harry'ego wywrócił oczami, ewidentnie powstrzymując się od głośnego śmiechu.

Trzymali się blisko siebie, byli gotowi do bronienia się wzajemnie. Ciemny las zgęstniał jeszcze bardziej. Harry nie umiał stwierdzić, czy to od pojawienia się jeszcze większej ilości roślinności, czy może od przytłaczającej obecności ogromnej ilości mroku i... potęgi? Jego wyćwiczone zmysły czuły czyjąś mocną i dziwną aurę.

Do tego cały czas miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Jednak nawet mimo wytężania swojego wzroku, mężczyzna nie widział niczego. Nie wiedział więc, czy to była zwykła paranoja, czy może to coś stanowiło realne zagrożenie.

Po kilkunastu minutach marszu zauważył, jak kobieta przed nim mocno się wzdryga i staje sztywno, patrząc na coś przed nią.

— Co się dzieje? — zapytał się i obszedł nieruchomą kobietę. Dopiero teraz poczuł obrzydliwy smród, który na pewno nie był tylko i wyłącznie czarną magią. Jocelyn upadła na kolana, wymiotując.

Połączeni | TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz