Rozdział 21

412 28 8
                                    

Piękny poranek w malowniczej Francji. Otaczały ją łąki pełne kwiatów, które zaczarowane były tak, aby nigdy nie zwiędły. Tak więc w zimę, nawet gdy mocno prószył śnieg, wystawały spod niego róże oraz tulipany, krokusy i niezapominajki.

Chciałoby się położyć na tej trawie i po prostu zapomnieć. Przestać na chwilkę myśleć, by docenić piękno otaczającego świata. Bo przez życie mknie się tak szybko, że nie zwraca się uwagi na proste chwile i momenty, na drażniący nos zapach kwiatów, czy widok rosy zalegającej na roślinach po całej nocy.

Teraz jedynym marzeniem Vivienne było spojrzenie wysoko, gdzieś tam ponad niebo i po prostu myślenie nad tym, co zrobiła nie tak w swoim życiu, co takiego przeoczyła. Gdzie była jej wina w tym, co się stało? Co takiego przez swoją arogancję, nadmierną pewność siebie ominęła? Choć rozmawiała z Sorle, wtedy, kiedy „zemdlała" w barze (cóż, Sorle po prostu widziała, co Vivienne chce zrobić, dlatego ją powstrzymała) to i tak nie poznała odpowiedzi. Voldemort chyba po prostu przemyślał wszystko tak dobrze, że nie mogło być tu mowy o żadnej pomyłce z jej strony — być może tak musiało się stać.

Nienanoszalna rezydencja Reyów zawsze robiła na niej wrażenie. Francja to był jej ulubiony kraj, właściwie każdy Rey go uwielbiał, pewnie stąd takie zaangażowanie w dobre zabezpieczenia budynków należących do jej rodu. Dziwne, że Voldemort skorzystał właśnie z tego. To był dokładnie ten sam budynek, do którego Vivienne przyszła, kiedy chciała do niego dołączyć. Czyżby tamtej chwili się jej spodziewał? Kobieta wcale w to nie wątpiła. Właściwie żadne działania Toma nie były przypadkowe, wszystkie były poparte genialnymi, wielogodzinnymi przemyśleniami i analizami. I to by było piękne, gdyby nie to, jaką osobą był Riddle. Chociaż może przeciwnie, dzięki temu było to jeszcze bardziej wyjątkowe?

Podeszła do mosiężnej bramy, którą bez trudu otworzyła. Jedno proste machnięcie różdżką wystarczyło, by bezszelestnie mogła wejść na teren rezydencji. Nie czuła tej znajomej magii wiszącej w powietrzu, tych barier ochronnych, które zawsze pięknie błyszczały... to tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że Tom doskonale wie o jej obecności.

A zamykająca się za nią ciężka brama niesamowicie chamsko pokazała, że nie ma już odwrotu.

***

Widział ten jeden, dziwny rodzaj światła. To nie było słońce, do którego się przyzwyczaił, a raczej coś w stylu lamp, które świeciły nawet przez jego zamknięte powieki. Nie, świeciły to za mało powiedziane... dosłownie oślepiały go tak bardzo, że zapomniał, jak otwiera się oczy. I to było przez chwilę śmieszne, ale na dłuższą metę jednak nieprzyjemne. Chciał wiedzieć, co się dzieje! A już, zwłaszcza że słyszał jakiś niewyraźny głos wokół siebie. Chociaż bardziej szept. Jakby ktoś próbował się do niego dostać.

A potem poczuł dotyk, którego ciepło mógł poznać wszędzie, dosłownie! Nawet jak nie widział właściciela tych gładkich dłoni, to doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że należą do jego Toma.

Więc otworzył oczy, nagle czując, że jest śpiący. Jak gdyby nie spał przez długie miesiące, a nawet i lata. Nie mógł jednak teraz odpłynąć, kiedy najprawdopodobniej został... naprawiony?

— Twoje oczy są tutaj o wiele piękniejsze niż w tamtej iluzji... — Harry zaśmiał się, odpowiadając tylko tak na zaskakujący, ale przyjemny komplement. Fakt faktem miał wyjątkowe oczy, ale tego się nie spodziewał.

Avada Kedavra — powiedział nawiązując do tamtych słów, mocno wbijając Voldemortowi palec w brzuch. Nie zdziwiło go to, że tamten przewrócił tylko oczami.

Dopiero potem przypomniało mu się, że jest w zupełnie innym miejscu niż zwykle. No ale nie mógł nic poradzić na to, że Tom tak bardzo go odciągał samą swoją obecnością od ważniejszych spraw. Chociaż, czy było coś ważniejsze od niego? Chyba nie.

Połączeni | TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz