Rozdział 33

174 14 1
                                    

Czytał jakąś losową księgę, próbując otrząsnąć się z niszczących, toksycznych przemyśleń. Nie skupiał się na tekście, po prostu udawał, że cokolwiek rozumie, aby móc z czystym sumieniem powiedzieć, że jakkolwiek spędził ten nowy, słoneczny dzień.

Lipiec w tym roku był naprawdę piękny — radosne promienie słońca wpadały przez stare, zakurzone okno, grzejąc jego opuchniętą od łez twarz, a wszechobecna duchota powodowała, że pocił się bardziej niż zwykle.

Wszystkie dni zlewały się w jeden, a nieprzyjemna rutyna zaczęła go przytłaczać; z czasem zaczął zapominać, kim jest i co takiego ma na sumieniu. Czy właśnie tak czuł się Tom? Chociaż... on chyba nigdy nie miał jakichkolwiek wyrzutów po tym, co robił, a twarze jego ofiar pewnie od zawsze były zamazane i zupełnie dla niego niewyraźne. W końcu ci ludzie byli zupełnie niepotrzebni.

O wilku mowa — za oknem zauważył idącego szybkim krokiem Riddle'a, a za nim pędzącą Vivienne. Kobieta w dłoni trzymała jakieś małe pakunki, a Czarny Pan różdżką zrzucał z siebie postać Nicholasa, której używa, gdy tylko oddala się od rezydencji. Właśnie teraz oboje mieli być na jakimś ważnym spotkaniu, przez co Harry został tutaj z zamaskowanym śmierciożercą, który właśnie bardzo smacznie spał na kanapie obok. Merlinie, on był pewien że skądś kojarzy tą sylwetkę i chaotyczną osobowość, ale nie był w stanie przypomnieć sobie skąd. "Tim"... na pewno znał to imię, choć może tylko mu się wydawało, w końcu było bardzo podobne do "Toma".

— Harry. — Do pokoju szorstko weszła Vivienne, podchodząc do niego szybszym krokiem. — Wszystkiego najlepszego. — Objęła go jedną ręką (nie, żeby mogła zrobić to również drugą), ignorując jego niechętny pomruk.

Musiał przyznać, że zapomniał o swoich urodzinach. Właściwie niezbyt chciał je obchodzić, a zwłaszcza w takim towarzystwie. Oczywiście, że mógłby z uśmiechem na twarzy pobyć sam na sam z Tomem, ale nie był pewien, czy Viv razem z tamtym dziwnym smierciożercą nie rozstającym się ze swoją maską, to odpowiednie dla niego osoby.

Chociaż właściwie mógłby to samo powiedzieć o Riddle'u, ale nad tym się nie zastanawiał.

Jakby słysząc jego myśli, w rogu pokoju pojawił się Tom, jak zwykle w ciszy wychodząc z cienia.

— Chodźmy na górę. Vivienne już od kilku dni organizowała... sporo rzeczy — powiedział, patrząc z rosnącym grymasem na chrapiącego mężczyznę. Potter przez sekundę zastanowił się, jak w takim razie wygląda Czarny Pan, gdy śpi. To taka prosta i ludzka czynność, a on zdaje się nią brzydzić. Chociaż Harry był skłonny uwierzyć, że on to wcale nie śpi. W końcu nieśmiertelność powinna na to pozwalać, prawda?

Cała trójka bez zbędnych słów wyszła z pomieszczenia, a ich mały karawan prowadził najwyższy mężczyzna. Vivienne szła ostatnia, z jakiegoś powodu będąc trochę przybita. Czy to przez te całe urodziny? Może myślała o tym, że choć była jego matką, to teraz pierwszy raz widziała swojego syna w ten szczególny dzień...? No cóż, ale mimo wszystko lepiej później niż wcale.

Wchodzili po kamiennych schodach, a nogi Harry'ego powoli zaczynały już protestować. Merlinie, kondycja fizyczna ostatnio zaczęła mu się psuć, a to było najlepszym dowodem. Jednak obejmujące jego ciało podekscytowanie i ciekawość, skutecznie odganiały na drugi plan nieprzyjemny ból w kolanach.

— To jest jedno z moich ulubionych pomieszczeń. — Wkrótce dobiegł ich głos Toma, który zaraz potem pociągnął za klamkę.

Połączeni | TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz