Rozdział 30

207 17 3
                                    

Gładził sam siebie po policzku, próbując otrząsnąć się z balowych wspomnień. Wciąż jeszcze nie skończył żyć tamtym wieczorem, a wręcz przeciwnie. Nic nie mógł poradzić na to, że nadal czuł nacisk jego ust na swoje.

Choć Harry wiedział, że nie był to taki normalny, stuprocentowy pocałunek. Ba, to chyba nawet nie było cmoknięcie. W głowie porównywał to uczucie do co najwyżej muśnięcia przez delikatne, motyle skrzydełka i... tyle. Nic więcej. Ale i tak bez przerwy cofał się w czasie, próbując wydusić z siebie jak najwięcej szczegółów, wspomnień oraz doznań. Merlinie, nie wiedział, jak nazywa się stan, w jakim był, ale za to doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to coś więcej niż samo kochanie drugiej osoby. Z drugiej strony może faktycznie to właśnie na tym polegała prawdziwa miłość? Bo musiał przyznać, że to było najlepsze uczucie na świecie.

Jego myśli krążyły tylko i wyłącznie wokół Toma, jego słodkiego zapachu, tamtego dotyku... ale czy Riddle też o nim myślał? Lubił sobie wmawiać, że tak. Choć właściwie czemu miałby nie myśleć? Sam zainicjował tamten kontakt, także dziwne by było, gdyby totalnie o tym zapomniał. Harry'emu byłoby miło, gdyby kiedykolwiek poruszył ten temat... albo, co lepsze, znowu go pocałował!

Spojrzał ostatni raz w lustro, aby wbrew wszelkiej logice znowu położyć palec na swoich ustach. Błądził nim po tych malinowych wargach, wyobrażając sobie, że to nie jest jego własny kciuk, tylko usta Czarnego Pana. Był ciekawy, jak smakowały; wcześniej nie zdołał tego w ogóle poczuć. Kawą? Herbatą? A może czymś jeszcze innym? Wiedział, że pachniał wtedy intensywnymi różami, ale to pewnie kwestia jakiegoś czaru... Harry nigdy nie zastanawiał się, jaki zapach ma normalnie. Będzie musiał to sprawdzić, bo te myśli nie dawały mu spokoju.

Szybko się odwrócił, próbując opanować swoje rumieńce. Musiał szybko schodzić do sali, w której to właśnie miał odbyć się rytuał — będzie sam na sam z Tomem, który właśnie ma zamiar stać się nieśmiertelnym! To ekscytujące, ale i straszne... bo co ma zrobić, jeśli coś pójdzie nie tak? Oczywiście, mowa o (prawie) nieomylnym Voldemorcie, jednak i tak Harry czuł dreszczyk strachu.

Był ciekaw, jak to będzie wyglądało. Błysk kolorowych świateł, jakiś wylew czarnej magii, czy może zupełnie nic? Cóż, gdyby nic się nie wydarzyło, to byłby raczej zawiedziony, ale z drugiej strony może to lepsze niż coś potencjalnie niebezpiecznego. Już nawet nie chodziło mu o samego siebie — bardziej martwił się o Toma, który nie cofnąłby się przed niczym, zwłaszcza gdy dane czynności były częścią jego szalonego planu. Choć Harry szczerze wątpił w to, aby tamten robił cokolwiek bez pewności, że to go nie zabije. Riddle cenił sobie własne życie...

Dopiero po kilku minutach błądzenia we własnej głowie, zdał sobie sprawę, że stoi jak słup pod właściwymi drzwiami. Tym razem nie był to pokój Riddle'a, czy też znany mu salonik ani inne pomieszczenia, tylko coś zupełnie nowego. Znaczy, nowego jak na standardy tej rezydencji, bo i, tak czy siak, cały pokój na pewno był urządzony w starych, teraz już nudnych dla niego klimatach. Merlinie, czasami chciałoby się spojrzeć na coś innego, nowoczesnego.

Otworzył drewniane drzwi, aby zaraz potem przełknąć głęboko ślinę i żałować tej decyzji.

Na środku sali siedział wygodnie rozłożony Tom, a zaraz naprzeciwko niego znajomy pierścień i mieniący się klejnocik. Mężczyzna nawet nie przejął się przenikliwym wzrokiem Harry'ego, który łapczywie pożerał swoim avadowym spojrzeniem całe jego ciało. Potter w środku modlił się, aby tamte rumieńce już zniknęły i nie pojawiły się na ich miejscu nowe. Chociaż takie oszukiwanie się było raczej bezsensowne. Stety, czy niestety doskonale czuł gorąco, które objęło jego ciało.

— Możesz usiąść obok mnie, a nie stać w miejscu i się patrzeć. — Twarz Riddle'a pokrył zwyczajowy uśmieszek, który poszerzył się, gdy zaszczycił mężczyznę spojrzeniem oraz dostrzegł jego zmieszanie.

Połączeni | TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz