Rozdział 27

235 20 2
                                    

— Znowu?! — krzyknął z wyrzutem, zrzucając protestujące pionki z planszy. — Dziesięć do jednego. To nie jest sprawiedliwe! — Rzucił się na kanapę, ignorując wzbijający się w powietrze kurz i nieprzyjemny zapach. Wcześniej postanowił, że posprząta w chociaż jednym pomieszczeniu, ale od dnia, w którym przybył tu wraz z Vivienne, minął dobry tydzień, a on się... lenił.

Chociaż przecież lenistwem nie można było nazwać emocjonujących szachowych meczów! Nie dość, że spędzał tyle czasu z Tomem, to jeszcze coraz więcej się dowiadywał. Potter czuł się miło, wiedząc, że mężczyzna poświęca swój czas, żeby nauczyć go potrzebnych umiejętności.

— Wiesz, Harry... — Powoli podchodził w stronę kanapy, a Potter niezbyt rozumiał, czemu jego ciało objęły dreszcze, a wcześniejsze sfrustrowanie poszło w niepamięć.

Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, Tom dosłownie nad nim zawisnął.

Zarumieniony zamknął szybko swoje avadowe oczy, jakby mając wrażenie, że ma nad sobą prawdziwego Lucyfera, upadłego anioła. Najpiękniejszą istotę, jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi i jednocześnie najgorszą; pustą w duszy i sercu.

Przyłapał się na tym, że nie zaprotestował, gdy Riddle mocno zacisnął palce na jego szczęce. Jego paznokcie wbiły się w te miękkie policzki, aby sekundę później przez ogromny ból zmusić ich właściciela do otwarcia oczu.

Ta piękna twarz zdawała się taka, jak zawsze: kamienna maska spokoju nie przepuszczała na światło dzienne niczego innego. I Harry widząc ten chłód, automatycznie wgniótł palce w trzymaną przez siebie poduszkę. Nic nie mógł jednak poradzić na fakt, że tak strasznie podobały mu się te szkarłatne oczy, a pod zwyczajowym, twardym spojrzeniem miękły mu nogi i ciało odmawiało posłuszeństwa.

W jego brzuchu chyba latały tysiące motyli, a dotyk drugiego mężczyzny czuł zdecydowanie zbyt wyraźnie, niż powinien. Jak to możliwe, że proste rzeczy odbierał tak bardzo intensywnie?

Co to było za uczucie, które dosłownie całego go wchłaniało?

Czemu miał wrażenie, że jest pod wpływem jakichś używek, kiedy to wszystko było prawdziwe, realne, ale takie przerażająco niewyraźne?

Tom tylko go dotknął, tylko się na niego patrzył tymi swoimi różanymi oczami, a on czuł się tak, jakby czas stanął w miejscu, a cały świat poza nimi przestał istnieć.

Czy on go...

— ...tak naprawdę wygrałeś ten jeden raz, bo dawałem ci fory — wyszeptał Tom, który nagle znalazł się milimetr od ucha mężczyzny.

I gdy tylko zdumiony Harry otrząsnął się z własnych myśli i zrozumiał, co tamten powiedział, z impetem rzucił w jego twarz twardą poduszką. Oczywiście Riddle zgrabnie się przed tym uchylił, jakby doskonale wiedział, że właśnie z taką reakcją się spotka.

No i pewnie wiedział, bo to w końcu był Tom.

Jego wargi wykrzywił sarkastyczny uśmiech, ale Potter widział w nim cień prawdziwej radości. Bo ta pojawiała się tak rzadko w jego ekspresji, że nauczył się ją wychwytywać, aby móc radować się wraz z nim i delektować się tymi emocjami, z których istnienia pewnie sam Czarny Pan nie zdawał sobie sprawy.

Bo uczucia to był chyba jedyny temat, którego Voldemort nie potrafił pojąć swoim genialnym, acz spaczonym umysłem.

— Okej, gramy ostatni raz. Mecz o honor — zaproponował Harry, który zdeterminowany od nowa poukładał pionki na szachownicy. Właściwie zupełnie zignorował Toma, który poirytowany głośno westchnął.

Połączeni | TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz