Rozdział 31

177 13 1
                                    

Leżał w łóżku, co chwila, budząc się, zasypiając... i tak w kółko. Był cały obolały, a jakby tego było mało, to jeszcze w cholerę przerażony samym sobą.

Wspomnienie sprzed kilku dni było zamazane i niewyraźne, zresztą dokładnie tak, jak po prostu cały on. Był wściekły na siebie, ba, wręcz wkurwiony — nie miał nawet za bardzo siły, żeby wstać, a znając Toma, to od razu założył pierścień i stał się nieśmiertelny na oczach wszystkich, tylko nie jego.

To było frustrujące. W końcu to on pomógł mężczyźnie w zdobyciu tej pieprzonej błyskotki! Zasługiwał na zobaczenie tamtego widowiska, ale jego magia zrobiła go w konia.

Bał się, bo Tom powiedział, że Potter jest wyczerpany magicznie. Bał się, bo udało mu się wyciągnąć z siebie całe pokłady mocy, kierować nimi wedle swojej woli i... i to z pewnością nie było normalne. Co jeszcze mógł zrobić ze swoją magią, na co jeszcze było go stać?

Poczuł, jak nieprzyjemnie ściska go pęcherz, co wiązało się ze wstaniem. A wstawanie z łóżka to były męczarnie. I chciałby powiedzieć, że to jest taki ogromny problem przez swoje lenistwo, ale niestety nie.

Z głębokim, a może nawet i ogromnym ziewnięciem, powoli zszedł z wygodnego, ciepłego łóżka. Jaśminowa pościel sama się poskładała i pięknie ułożyła, a wszystkie zgniecenia zniknęły. Trzeba było przyznać, że magia to jednak piękna rzecz.

— Merlinie... — szepnął, kiedy dorwał go gwałtowny ból głowy. Niezbyt wiedział, co dokładnie znaczyło to „wyczerpanie magiczne". No bo niby użył swojej magii, ale potem do niego wróciła w tej samej formie, co wcześniej wylazła. Owszem, praktykowanie zbyt potężnych dla siebie czarów skutkuje chwilowymi zawrotami, a w krytycznych przypadkach może nawet straceniem przytomności, ale żeby aż tak źle się czuć?! Tego nie miał na aurorskich kursach. Chociaż faktycznie stracił wprawę, od kiedy postanowił zwolnić się z pracy i przejść na troszeczkę wcześniejszą „emeryturę".

Po tych debatach musiał przyznać, że myśli to było coś wspaniałego. Tak wkręcił się w dyskusje sam ze sobą i różne teorie, że chwilowo zapomniał o bólu.

Czasem jednak ta cudowna rzecz płata niezbyt przyjemne figle — przez takie „rozmowy" Harry przekonał się, że nie potrafił skupić się na otoczeniu. Wtedy wyłączał się całkowicie, wchodząc do własnego, małego świata we własnej głowie.

Więc kiedy wyszedł z łazienki, niesamowicie zdziwił się (i przestraszył), gdy zobaczył siedzącego w fotelu Toma. Choć, gdyby tak się zastanowić, to ciężko jest usłyszeć Riddle'a, który potrafi być cichy, ale zabójczy jak najprawdziwszy, żywy cień.

— Jak się czujesz? — zapytał, kładąc na drewnianym stoliku buteleczkę z zielonym eliksirem. Potter mógł sobie wyobrazić ten smród i smak, który sprawia, że zbiera się na wymioty... Aż poczuł, jak wokół kręgosłupa przechodzą go dreszcze.

— Delikatnie spanikowany. Przestraszyłeś mnie. — Powoli, wręcz mozolnie schował się z powrotem pod błogosławioną kołdrę, czując coraz większe zimno. Nie wiedział, czy to przez bliską obecność bijącego chłodem Czarnego Pana, czy może przez coś innego. — Ale jest coraz lepiej... — Próbował powstrzymać kaszel, ale nie dał rady. Rwące płuca uczucie nim tak wstrząsnęło, że nie potrafił normalnie rozmawiać, czy oddychać.

— Ach, byłeś spanikowany... To słowo kojarzy się raczej z negatywnymi sytuacjami i uczuciami, takimi jak na przykład strach, prawda? — Pomachał palcem, na którym, jak można było się spodziewać, zwodniczo błyszczał pierścień. Dla kogoś postronnego wydawałby się pewno zwykłą, bogato zdobioną biżuterią, ale teraz było inaczej. — Obecnie jednak panika to nasza przepustka do wygranej. To bardzo duże uczucie, niby z pozoru dość płytkie i żałosne, a jednak skrywające w sobie coś o wiele więcej.

Połączeni | TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz