Rozdział 14

551 45 11
                                    

Jej głośne kroki było słychać w całej, wielkiej rezydencji. Wysokie obcasy stukały po wypolerowanej na błysk podłodze, a ich właścicielka doszła do wniosku, że musi zrobić pewną rzecz.

Dlatego pośpiesznie założyła długi płaszcz i okulary przeciwsłoneczne, starając się ukryć swój wizerunek, zaraz potem wychodząc z domu. Spacerkiem szła przez pola, które ciągnęły się po jednej stronie rezydencji. Miała dużo czasu, choć jednocześnie czuła na sobie ten przytłaczający ciężar nakazujący wykonać obowiązek.

Nie wiedziała, czy dobrze robi, ale wolała wmawiać sobie, że nie ma innej opcji. W dłoni mocno ściskała srebrną, niepozorną kuleczkę, która jednak miała moc, jakiej nikt nie widział. Ba, nawet nikt o niej nie śnił. Jednym słowem pochodzącym od członka rodu Reyów, artefakt mógł robić nieziemskie rzeczy. Nieziemskie, ale brutalne, niemoralne.

Chociaż, czy to właśnie nie było w tym wszystkim najpiękniejsze?

Vivienne sama przed sobą przyznała, że ma spaczony światopogląd i kręgosłup moralny, ale w tej chwili jej to nie obchodziło. W głowie miała tylko swój cel — ostateczną karę, którą stety niestety musi dostać Ginny Weasley.

I och, Vivienne lubiła sobie mówić, że wcale nie chce tego robić. W rzeczywistości jednak nienawidziła tej suki tak bardzo, że chętnie wykona swoją powinność. Mimo wszystko jednak nie robiłaby tego bez powodu.

Powoli schodziła w dół wszechobecnych pól i łąk, jednak nie miała zamiaru się zatrzymywać. Słońce ją piekło, choć powietrze było zaskakująco zimne. Jednak wciąż brnęła w wysokich trawach, chcąc chociaż ten ostatni raz poczuć, że żyje. I, o ironio, wiedziała, że nie umrze. Przewyższała sukę wielokrotnie w umiejętnościach magicznych, potrafiła pokonać ją nawet bezróżdżkowo, a ze sławnymi artefaktami Reyów jest tylko prościej. Vivienne po prostu rozpaczliwie chciała się dowiedzieć, czy aby już nie jest trupem, bez duszy, z samym, pustym ciałem.

A czuła się tak przez klątwę, która zabijała każdy jej skrawek psychiki, ciała. Chociaż wygodnie było się zasłaniać właśnie nią, kiedy tak naprawdę jest się świadomym, inteligentnym człowiekiem, który potrafi podejmować samodzielnie decyzje. Mimo wszystko jednak Vivienne kierowała się zasadą "najpierw zrób, potem myśl nad konsekwencjami", dlatego odpaliła świstoklik, kierując się pod dom Potterów, który bez głównego gospodarza wydawał się być martwy.

Zgrabnie stanęła na nogach, kiedy podróż się skończyła. Spojrzała na dom, który wcale nie był zaniedbany, ale czuć było jakąś przytłaczającą, smutną aurę.

Machnęła dłonią, transmutując kamień w małe lustereczko. Wykonała kilka skomplikowanych ruchów różdżką, zmieniając kolor włosów i oczu. Mimo, że Ginny nie widziała jej na balu, w gazetach pewnie też, to wolała i tak zmienić jeszcze bardziej swoją tożsamość. Tego typu zaklęcia są bardzo obciążające, bo trzeba je podtrzymywać bez przerwy. Gdyby Vivienne choć na chwilę przestała się skupiać, to jej prawdziwy wygląd w sekundę by wrócił.

Głośno westchnęła, powstrzymując rosnącą w jej ciele panikę i adrenalinę. Musiała zachować choć względny spokój. Zapukała do drzwi, macając srebrną kulkę w kieszeni.

Po kilku sekundach drzwi otworzyła jej rudowłosa kobieta. Po jej oczach widać było, że jest zmęczona, wręcz wykończona.

— Biuro aurorów — powiedziała Vivienne-pod-przykrywką, widząc zdezorientowaną minę Ginny. Z kieszeni płaszcza wyciągnęła plakietkę, pokazując ją na szybko kobiecie. — Dostałam nakaz na przeszukanie tego domu, w poszukiwaniu pewnej tajemniczej zakazanej księgi, która ponoć skrywa najgłębsze tajemnice legilimencji. — Uniosła brew, widząc blednącą Weasley. Czyli musiała trafić w sedno.

Połączeni | TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz