Rozdział 11

601 48 36
                                    

— Masz gości? Wyglądasz bosko. — Kobieta patrzyła się na swoją córkę z szerokim uśmiechem na twarzy. — Cieszę się, że w końcu wzięłaś się w garść.

— To dopiero początek mojej psychicznej i fizycznej przemiany. Niemniej jednak dziękuję — odpowiedziała Vivienne, wywracając oczami. Choć musiała przyznać, że była z siebie dumna. Zaczynała nad sobą panować, w miarę kontrolować swoją agresję. Co prawda wciąż wiele jej brakowało do opanowania klątwy, ale wszystko zaczynało się układać. — I tak, mam gościa. Przychodzi do mnie Harry Potter.

— Zapowiada się ciekawie — stwierdziła kobieta z portretu.

— Czy ja wiem? Zwykła, przyjacielska pogawędka. Wiesz zresztą, co próbuję zrobić. — Vivienne poszła do kuchni, ignorując mówiącą coś kobietę. Powoli wykładała potrawy na stół, czując niemałe podekscytowanie. Nie dość, że ostatnio gotowała takie luksusowe jedzenie strasznie dawno, to jeszcze przyjmowała gościa! Nie mogła ukryć tego dreszczyku pozytywnych emocji.

W pewnym momencie, kiedy kończyła wlewać do kieliszków wino, usłyszała huk. Przywołała do siebie różdżkę, powoli wchodząc do sali, z której nadszedł dźwięk. To przecież nie mógł być...

— Harry?! Na Merlina, po pierwsze jesteś pół godziny przed czasem, a po drugie prawie przyprawiłeś mnie o zawał. Już chciałam rzucać klątwę. — Schowała różdżkę do kieszeni, pomagając wstać mężczyźnie. — Co się stało?

— Świstoklik. Nigdy nie umiałem się tym transportować, wybacz. — Zażenowany zgarniał niewidzialny brud ze swoich spodni.

— Masz szczęście, że skończyłam zastawę. Inaczej musiałbyś czekać. — Poszła w stronę jadalni, nie oglądając się za siebie. Harry, uznając to za zaproszenie, pognał szybko za kobietą. Było mu trochę wstyd, bo sam wyglądał jak siedem nieszczęść, a Vivienne... no cóż, była teraz prawdziwą arystokratką.

— O łał — powiedział tylko, kiedy ujrzał wszystkie te potrawy.

— Nie wiedziałam, co lubisz, więc zrobiłam wszystkiego po trochu. Wybacz, że od razu położyłam tu desery, ale nie chciałoby mi się chodzić pięćdziesiąt razy do kuchni i z powrotem. — Kobieta patrzyła wszędzie, tylko nie na Harry'ego.

— Spodziewałem się czegoś prostego, a ja nie znam większości tych potraw. — Uśmiechnął się do koleżanki, zaraz po niej siadając przy stole.

— To może na początek ślimaki po burgundzku? — Czas mijał im szybko, gdy zajadali potrawy i dyskutowali. Vivienne śmiała się tak głośno jak nigdy, a Harry po prostu zapomniał. Zapomniał o wszystkim, co wcześniej nie dawało mu spokoju. Nie myślał o tym, że po powrocie do domu czeka go kolejna sesja zwalczania własnej, dzikiej magii, czy też płaczu przez natłok złych wydarzeń. Ta wizyta była jego światełkiem w tunelu, nadzieją, że ma szansę się podnieść i po prostu iść do przodu.

— No więc, jaki masz plan wyborczy? W końcu koniec końców spotkaliśmy się tu po to, abyś mi wszystko powiedziała — zaczął ciekawy Harry, obserwując natychmiastową zmianę w mimice kobiety. Chyba nie podobał jej się ten temat.

— Na początek nie mam zamiaru wprowadzać wielkich, przełomowych rzeczy... Chciałabym dokończyć to, co zaczął Kingsley. Prowadził dobrą politykę, więc...

— Ale? Zawsze musi być jakieś "ale" — przerwał kobiecie, patrząc na nią niespokojnie. Vivienne z jakiegoś powodu wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć. — Wszystko dobrze? — Zaniepokojony patrzył na pogarszający się stan blondynki.

— Chciałabym wprowadzić do Hogwartu nauczanie mrocznych sztuk — Harry zakrztusił się winem — a także wprowadzić ich legalne używanie. — Spuściła wzrok, czując się jakby była splamiona, popełniła jakieś twarde przestępstwo. — Nie powiem tego, oczywiście, przed zostaniem Ministrem. Dopiero później sama zadbam o to, aby moje plany weszły w życie. — Jej spanikowane spojrzenie omiotło pokój, a Potter miał wrażenie, że chce jej się płakać.

Połączeni | TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz