Rozdział 36

169 10 7
                                    

Czasem miał tak, że nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu. Właśnie teraz również występował jeden z tych przeklętych momentów — emocje co sekundę wybuchały w całym jego ciele, przez co nerwowo kręcił się na krześle, pstrykał palcami, a potem patrzył na swój czarny, kieszonkowy zegarek.

Emocje Harry'ego nie były jednak pozytywne i bynajmniej nie zapowiadało się na to, aby coś się w tej kwestii zmieniło. Stresował się, bał, a w tym wszystkim tkwiło jeszcze niezdrowe, obrzydliwe podekscytowanie. W środku niego krążyła adrenalina, która nakazywała mu czekać z niecierpliwością na kolejne wydarzenia. Czuł na języku metaliczny smak nadchodzących zdarzeń, a jego myśli krążyły wokół wizji i tego, co ostatnio się dowiedział.

Nie mógł jednak nic poradzić na to, że chciał zobaczyć, jak wszystko się potoczy. Czy udało mu się cokolwiek zmienić w nadchodzącej przyszłości, czy może jednak wszystko będzie tak samo, a on już niedługo najpewniej trafi do Azkabanu? Pamiętał, jak w tej wizji aurorka mówiła mu, że jest poszukiwanym mordercą. A teraz był mordercą, ale nie poszukiwanym. Ten szczegół może zmienić wszystko! Albo nie zmieni niczego... to było takie straszne, że aż podniecające.

W takich chwilach miał wrażenie, że powoli zamienia się w Czarnego Pana.

— Wszystko dobrze, Harry? — Vivienne spojrzała na niego znad książki, nawet nie kryjąc się ze swoim pustym, obojętnym wzrokiem. Ostatnio odnosił coraz większe wrażenie, że kobieta zaczyna się nim denerwować. Już wcześniej zauważył, że z dnia na dzień staje się jakoś bardziej wyprana z emocji, prawie jak lalka... ale nigdy nie była dla niego tak oschła, jak teraz. Nie zauważył, aby odczuwał jakiś większy ból z tym związany, ale zaskoczenie już tak.

— Tak tak, po prostu czekam na Toma — odpowiedział krótko, kolejny raz wyciągając swój zegarek.

— Ale ty wiesz, że on ma być dopiero za jakieś pół godziny...? Ma sprawy w Ministerstwie. Słyszałeś, że chce załatwić sobie spotkanie z mugolem?! — Zegarek wyleciał mu z rąk i gdyby nie to, że wykonany był z dość solidnych materiałów i magii, to z jego przezroczystej szybki szybko zrobiłaby się pajęczyna.

— Mugolem? On... on zawsze był szalony, ale żeby aż tak...! — Zaśmiał się, ale tak naprawdę czuł, jakby świat się kończył. Ledwo oddychał, na myśl, że Tom, jego Tom, ma zamiar bratać się z mugolem! — Kim on w ogóle jest? — W jego wizji, wtedy, czekał na kogoś. Na mężczyznę, który spóźniał się niemiłosiernie, co go zezłościło... a potem na miejscu pojawił się Zakon. Do tej pory był przekonany, że ten facet to jakiś znany czarodziej, ale teraz... czy to możliwe, że dostanie od Riddle'a rozkaz zabicia tego mugola?

To by miało sens, a on miał wrażenie, że zaraz pęknie ze śmiechu. Absurd tej sytuacji był rozbrajający!

— Nie wiem, kim on dokładnie jest, ale wiem, że niedługo poznamy wszystkie szczegóły. A wtedy dopiero zacznie się piekło. — Jak gdyby nigdy nic wsadziła sobie kawałek ciasta do ust, krusząc na książkę. Widok ten tak frustrował Harry'ego, że nie potrafił odwrócić wzroku od stron powoli pokrywających się czekoladą.

— Piekło... zależy dla kogo — stwierdził oschle, wkładając zegarek do bezpiecznej kieszeni. — Tom pokieruje wszystkim tak, żeby wyszło na naszą korzyść, mówię ci.

— Na jego korzyść. Nie naszą. — Uśmiechnęła się, ukazując szereg białych zębów. Nie wydawała się jakkolwiek przejąć swoimi słowami, raczej chciała tylko stwierdzić proste fakty, których Harry nie rozumiał. Choć być może, gdzieś tam w środku faktycznie miał świadomość, że Riddle nie ma i nie będzie mieć dobrych intencji w stosunku do innych ludzi.

— To w takim razie korzyść moją i Toma. Wiesz, przecież jesteśmy w tym razem. — Poczuł jakieś dziwne ukłucie w sercu, które spotęgowało się, gdy tylko spojrzał w sceptyczną twarz Vivienne. Nie potrafił pojąć, czemu jego matka jest tak źle nastawiona do wszystkiego. — Czemu tak się na mnie patrzysz?

— Voldemort jest sam. Ty jesteś tylko umilaczem jego czasu, musisz w końcu przejrzeć na oczy. — Nawet nie mrugnęła okiem, kiedy machnięciem dłoni Harry wyrwał widelczyk z ciasta, aby przyłożyć go do jej szyi. — To gra, którą prowadzi. Ty jesteś jej drobną częścią, która owszem, jest ważna, ale nie na dłuższy czas. Ciesz się tym, jak Tom teraz cię postrzega, bo później skończysz tak, jak zwykły śmierciożerca. — Potter w przypływie bezsilności upuścił widelczyk, a ona jak gdyby nigdy nic, znowu włożyła go do swojego wiśniowego ciasta. Merlinie, ta kobieta była taka dziwna! Cóż, bez ręki i tak nie mogła się w ogóle obronić, ale żeby miała czelność mówić takie rzeczy?! Wiedziała, jak te teksty wpływają na niego, i tak nie bała się bawić jego uczuciami...

— Wierzę w Toma i w to, że nie jestem tylko pionkiem... — Zaczerpnął powietrza, głęboko i naiwnie wierząc w swoje słowa. — A twoje poglądy to inna sprawa. Myśl co chcesz, Vivienne, ale mnie nie zmienisz. Po prostu... dzięki niemu chyba pierwszy raz czuję się tak, jakbym był szczerze kochany. — Pierwszy raz mówił drugiej osobie o tej sprawie, mimo że wiedział, iż nie dostanie żadnego pocieszenia ze strony tej kobiety. Mgła w jej oczach zdradzała, że albo nie interesują ją jego słowa, albo nie rozumie, co Harry widzi w Czarnym Panie.

— Miłość to coś, na co nie stać Voldemorta. — Zrzuciła z kolan książkę wraz z pustym talerzykiem od ciasta, wolnym krokiem idąc do siedzącego sztywno mężczyzny. Wyglądała dziwnie, tak bez jednej ręki, bez jakiejkolwiek siły do życia, czy normalnego funkcjonowania. Tak słaba arystokratka, tak krucha bez właściwie żadnego powodu. Chyba że Harry go po prostu nie znał, bo nie potrafił wczuć się w sytuację drugiej osoby. — Nigdy nie pokocha cię tak, jak ty kochasz jego.

Potter poczuł, jak jakiś ciężar obarcza jego ramiona, a serce zaczyna bić w niezdrowo szybkim rytmie. Kiedy zimna dłoń Vivienne objęła jego własną, to nie miał pojęcia czy ma ochotę wyrwać się, a potem wbić jej w szyję ten przeklęty widelczyk, czy może zrobić coś zupełnie innego.

— Pieprzysz bzdu... — Przerwało mu głośne wejście do saloniku, kiedy to zdyszany Tim wpadł na środek pokoju i, nie zważając na zaskoczenie towarzyszy, natychmiast zaczął mówić.

— Naszego Pana... dzisiaj nie będzie... — Złapał się za serce, próbując zaczerpnąć tchu. Harry i Vivienne nie spuszczali z niego ciekawskich spojrzeń, które jednak nie były przyjazne. Cóż, Potter nie przepadał za Timem. Nie widział jego twarzy, a do tego mężczyzna zawsze był typowym lekkoduchem, który niezbyt interesował się jakimikolwiek sytuacjami. Miał zabić? Robił to bez zastanowienia, jakby nie interesowało go życie kogokolwiek. Chociaż z drugiej strony jego obecne przejęcie musiało znaczyć, że dzieje się coś wielkiego. — Zakon Feniksa... on znowu działa!

W tamtym momencie, jedyne co Potter mógł zrobić, to rzucić swoim czarnym, eleganckim zegarkiem o podłogę. 

Połączeni | TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz