Rozdział 34

179 12 8
                                    

Wszystko bolało go tak bardzo, że nie potrafił się ruszyć. Brzuch pulsował tak, jakby został dźgnięty pięćdziesiąt razy, a nie "tylko" jeden.

Nie wiedział, od jakiego czasu nie spał, ale za to zdawał sobie sprawę z jednego: ktoś cały czas obok niego był. Słyszał spokojny oddech, dochodzący z którejś strony, a także czuł, jak raz na jakiś czas ten ktoś dotyka jego włosów. Ba, nawet je głaskał! To Vivienne, czy Tom? Cóż, po ich obu mógł spodziewać się takiego zachowania, choć podświadomie bardziej skłaniał się ku tej drugiej opcji.

Kusiło go, żeby otworzyć oczy, ale nie mógł poradzić na to, że tak wygodnie mu się leżało. Czuł pod sobą miękkość materaca, a gorąca kołdra wcale nie ułatwiała mu wstania z łóżka. Albo chociaż odkrycia tożsamości osoby, która nad nim czuwa. Ba, to byłoby pewnie niemożliwe bez zdradzenia tego, że od dawna nie spał.

Słodkie lenistwo to było teraz coś, czego potrzebował. W głowie prześladowały go obrazy, których tak niedawno był świadkiem. Teraz jednak wszystko zdawało się od niego oddalać, aby stać się tylko jakimiś wspomnieniami.

Uwielbiał mieć w głowie tą dziwną pustkę, której teraz doświadczał. Miał wrażenie, że oddalał się od rzeczywistości, aby móc krążyć po własnym, nieograniczonym umyśle. Tworzyć różne światy, a potem odnajdywać się w nich lepiej, niż w prawdziwej, realnej Ziemi, przy prawdziwych ludziach. Dla kogoś mogłoby być to straszne, a dla niego było piękne.

Poczuł, jak ktoś przykłada dłoń do jego gorącego od wysokiej temperatury czoła. I od razu wiedział, że przy nim wcale nie jest Vivienne.

Jego ciało objęły te cholerne, wręcz przeklęte motylki, a usta mimowolnie chciały wykrzywić się w uśmiech. Ale on nie chciał teraz pokazywać, że się obudził, kiedy Tom tak miło gładził jego czoło, szepcząc przy tym jakieś zaklęcia, aby zbić choć trochę gorączkę.

Riddle się o niego martwił, troszczył... to było piekielnie miłe uczucie, które, o ironio, rozgrzało go jeszcze bardziej.

— Wiem, że nie śpisz. — Parsknął sarkastycznie Tom, ale jednocześnie nie przestawał przekładać między palcami włosów mężczyzny.

— Nie psuj mi nastroju. — Otworzył najpierw jedno oko, a potem drugie, patrząc nieśmiało na tamtą bladą twarz. Tak bardzo nie chciało mu się wstać, a Riddle zdawał się z jakiegoś powodu mocno niecierpliwić. — Chcę spać...

— Spałeś już wystarczająco długo. — Westchnął, ciężko się podnosząc. Wyglądał teraz tak, jak zmęczony życiem staruszek, a nie arystokrata i przecież Czarny Pan we własnej osobie. — Musimy porozmawiać. Plus, jakby tego było mało, nie miałem okazji dać ci prezentu. — Uśmiech wykrzywił jego spokojną twarz, kiedy zobaczył, jak Harry natychmiast się podnosi i próbuje do niego podejść.

— W takim razie możesz dać mi go teraz, a ja pójdę spać. — Spojrzał na Toma błagalnym wzrokiem, bo przecież tak bardzo nie chciało mu się rozmawiać! Jak zwykle, on musiał tu przyjść i zakłócić jego spokój... typowy Voldemort.

— Nie. — Wyszedł z pomieszczenia, nawet się nie obracając. Powiewał za nim czarny płaszcz, który z jakiegoś powodu miał na sobie, choć było stosunkowo ciepło, a już zwłaszcza w rezydencji.

— No dobra, już idę, zaczekaj na mnie! — pokuśtykał jak najszybciej w stronę drzwi, czując jakiś dziwny niepokój. — Jeju, jak zwykle musisz mi przeszkadzać i niszczyć humor...

— Obawiam się, że tak naprawdę wcale nie niszczę ci humoru, a wręcz przeciwnie. A teraz chodź, bo jak zaklęcia przeciwbólowe przestaną działać, to zemdlejesz. — W odpowiedzi dostał tylko sarkastyczno-smutne spojrzenie Harry'ego, które ewidentnie próbowało wywołać w nim wyrzuty sumienia. On naprawdę zachowywał się jak mały szczeniaczek albo niewinnne kociątko... dlatego, kierując się tym dziwnym porównaniem, Czarny Pan mocno wziął go za rękę, szybko schodząc z mężczyzną ze schodów. W końcu nie od dzisiaj było wiadome, że zabawki, czy pociechy właścicieli, potrzebują uwagi, zabawy i głaskania, czy ogólnie dotyku.

Połączeni | TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz