Rozdział 8

127 13 21
                                    

     Zawsze zastanawiałam się, czym w rzeczywistości jest obojętność. Czy to osobne, odmienne uczucie, takie jak gniew czy smutek? A może to ten moment, kiedy nie doświadczasz absolutnie niczego. Twoje wnętrze wypełnia pustka, a ty czujesz, jakbyś był otoczony przez niewidzialną, szklaną bańkę. Kiedy mama przekracza próg domu, ta kwestia wciąż budzi moje wątpliwości, choć to jedyne określenie, które opisuje, co w tym momencie czuję. Albo czego nie czuję.

     Wstaję od stołu, podczas gdy dziadek bierze na swoje barki noszenie bagaży. Reszta rodziny wita się z nieoczekiwanym gościem, a Teddy biegnie prosto w objęcia swojej sezonowej matki. Kobieta śmieje się głośno i odwzajemnia uścisk.

     — Thaddeus, jak ja za tobą tęskniłam. — Odsuwa się od chłopca i lustruje wzrokiem. — Urosłeś, odkąd ostatnio się widzieliśmy.

     Słysząc jej absurdalne słowa, głośno prycham. Odwraca wzrok od syna i jej uśmiech staje się odrobinę słabszy.

     — Theresa, córeczko, nie przywitasz się z matką?

     Z entuzjazmem wyciąga ramiona w moim kierunku, ale moje nogi przykleiły się do parkietu i w najbliższej przyszłości nie zamierzają się odkleić. Na twarzy Jane Martin maluje się tak rzadki u niej wyraz konsternacji i zawstydzenia, że nie potrafię powstrzymać pewnej dozy satysfakcji. W tym momencie interweniuje babcia, przeczuwając ewentualną katastrofę i zduszając jakikolwiek pretekst do niej w zarodku.

     — Jane, nie spodziewaliśmy się ciebie tak prędko. Miło, że udało ci się szybciej przyjechać.

     Petty Martin, wzór taktu i dyplomacji, szybko rozwiewa gęstą atmosferę, która już czaiła się za rogiem, gotowa pozbawić domowników życiodajnego powietrza. Matka z ulgą przyjmuje zmianę tematu i przenosi spojrzenie na babcię.

     — Papierkowa robota zajęła mi mniej czasu, niż przypuszczałam, więc zdecydowałam się przylecieć wcześniejszym lotem. Mam nadzieję, że to nie problem?

     Babcia obejmuje synową i posyła jej pokrzepiający uśmiech. Nawet gdyby niespodziewany przyjazd kobiety nie byłby dla niej korzystny, nigdy nie powiedziałaby jej tego w twarz. Czasami zastanawia mnie ten aspekt jej charakteru. Potrafi ustawić po kątach każdego członka naszej rodziny, ale kiedy w grę wchodzi ugoszczenie kogoś, jest słodka niczym małe kocię.

     — Kochanie, nie wygłupiaj się. Bardzo się cieszę, że pobędziesz tu dłużej. Terry, czy mogłabyś zaparzyć dzbanek herbaty?

     Obie podążają w stronę salonu, nie czekając na moją odpowiedź. Oglądam się wkoło. Tedd, Yvonne i Lara siedzą na podłodze i oglądają nowe prezenty od Jane. Nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że przywożone przez mamę prezenty to jakiś sposób na wynagrodzenie nam tych wszystkich chwil, kiedy jej nie ma. Dlatego nigdy nie otworzyłam żadnej paczki, przeznaczonej dla mnie. Wszystkie leżą na strychu, czekając na moment, gdy ktoś mniej uparty ode mnie zechce się nimi zainteresować.

     Kiedy wchodzę do kuchni, zauważam Amelię, myjącą naczynia po obiedzie. Nuci pod nosem znaną tylko sobie melodię. Bez słowa wypełniam czajnik wodą i czekam, aż się zagotuje.

     — Jane jest w salonie? — pyta ciocia z pozornym spokojem. 

     Odkłada garnek na suszarkę i wyciera ręce o ścierkę. Słyszę dobiegający z drugiego salonu donośny śmiech, który może należeć tylko do mojej rodzicielki. Wywracam oczami i wrzucam saszetkę z herbatą do szklanego naczynia.

     — Nie da się ukryć.

      Zalewam wrzątek i wyciągam z szafki cukierniczkę, ale okazuje się, że jest pusta. Wsypując cukier, zdaję sobie sprawę, że przyjazd mamy miał na mnie większy wpływ, niż próbowałam sobie wmówić. Ręce drżą mi tak mocno, że nie jestem w stanie wcelować do naczynia. Nagle ciepłe, kobiece dłonie delikatnie przejmują ode mnie opakowanie.

PozornieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz