Rozdział 25

27 5 6
                                    

     — A więc?

     — A więc co?

     Krzyżuję ręce na piersi i odwracam głowę w stronę Petera. Napięcie wręcz promienieje z jego ciała. Knykcie zbielały mu od zbyt mocnego zaciskania kierownicy, a mięśnie na jego ramionach są napięte jak struna. Ciężko nie dostrzec, że jest zdenerwowany i ledwie powstrzymuje się od gwałtownej reakcji.

     — Mam uwierzyć, że przez przypadek przejeżdżałeś drogą, która prowadzi do mojego domu, a później przez przypadek natknąłeś się na mnie?

     Nie odpowiada. Wpatruje się w przednią szybę, usilnie unikając mojego wzroku. Ta lodowata fasada zaczyna silnie oddziaływać na moje nerwy.

     — Wspaniale — rzucam sucho. — Nie odpowiadaj. Powiedz mi tylko, co ty tak właściwie sobie myślałeś, kiedy odstawiałeś dzisiaj cholerny pokaz zazdrości?

     Skorupa, pod którą się ukrył, zaczyna pękać, a wtedy posyła mi spojrzenie pełne niedowierzania i gniewu.

     — Ja odstawiłem pokaz zazdrości?! Chyba sobie żartujesz. Twój przyjaciel w kółko mnie prowokował. Perfidnie śmiał mi się prosto w twarz.

     — Nieprawda. To ty rzuciłeś głupim komentarzem, bo wkurzyłeś się, że Blake używa mojego drugiego imienia.

     — Jeśli za cel obrałaś sobie bronienie go, to ta rozmowa nie ma sensu.

     — Nie bronię go, tylko mówię ci, jak to wygląda z obiektywnego punktu widzenia.

     Prycha i kręci głową, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że mam rację. Myślałam, że temat mojej przyjaźni z Blakiem już dawno został przez nas omówiony i przepracowany. Od naszej ostatniej rozmowy na ten temat minęły dwa tygodnie i nic nie wskazywało na to, że ta sprawa wciąż zadręcza umysł chłopaka.

     — Wiesz, nie ma powodu, żebyś się dalej męczyła — odzywa się po minutowej ciszy. — Jeśli Blake ci się podoba, po prostu to przyznaj i nie róbmy cyrku.

    — Nie róbmy cyrku? — podnoszę głos, gdy moje emocje zaczynają brać górę nad zdrową oceną sytuacji. Mocno zaciskam pięści i rzucam Peterowi piorunujące spojrzenie. — Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że między mną a Blakiem nic nie ma? Tak, jesteśmy blisko, bo to mój przyjaciel. A ty zachowujesz się idiotycznie, rzucając te głupie insynuacje przed całą grupą ludzi.

     — Czyli to wszystko moja wina?

     — Tak — rzucam bez ogródek, przewracając oczami. — Tak. Cieszę się, że w końcu do tego doszedłeś.

     Odwracam wzrok i przyglądam się mijanym przez nas budynkom w bocznej szybie. Przejeżdżamy obok małego, opustoszałego sklepu spożywczego, obok którego dostrzegam grupę uczniów rzucających się w oczy dzięki kolorowym i jaskrawym plecakom. Im głębiej zapuszczamy się w uliczkę, im bardziej zbliżamy się do szkoły Teddy'ego, tym więcej dzieci pojawia się na horyzoncie.

     Czuję na sobie spojrzenie Petera, ale uparcie go unikam. Moja chęć rozmowy z nim wyczerpała się, a naprawdę nie chciałabym stracić kontroli i powiedzieć czegoś, czego będę później żałować. Z drugiej strony nie mam zamiaru zbytnio się przed nim tłumaczyć. Nie czuję się winna tej całej sytuacji, a jego urojenia nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

     — Dlaczego nie powiedziałaś mi, że masz problemy z nauką? — Słyszę jego głos. Brzmi odrobinę łagodniej niż jeszcze chwilę temu. — Wygląda na to, że tylko ja nic o tym nie wiedziałem. Czułem się jak idiota.

PozornieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz