Rozdział 2

202 23 4
                                    

     Kiedy do moich uszu docierają pierwsze dźwięki ulubionego boysbandu Aileen, przez moment mam ochotę wejść pod łóżko, zakopać się pod warstwą kołdry i nigdy stamtąd nie wyjść. Jak powiedziałam, to był moment. Ponieważ, kiedy wygrzebuję się z łóżka i spoglądam za zegarek, całe moje ciało przeszywa panika.

     7:32

     Mój wzrok wędruje do Aileen, która ze stoickim spokojem wybudza się ze snu i wyłącza budzik. Jakim cudem mój nie zadzwonił?! Sprawdzam telefon i okazuje się, że jest rozładowany.

     Cholera.

     Zaspałam i mam jakieś 10 minut, żeby przygotować się do szkoły. Podbiegam do szafy i wyciągam pierwszą z wierzchu rzecz, która nie wygląda na wygniecioną. Szybko wkładam na siebie czyste ubrania i w tym samym czasie biegnę do łazienki.

     — Terry? Myślałam, że jesteś już na nogach. Wiesz, która jest godzina? Przecież nie zdążysz!

     — No popatrz? Dzięki, że mówisz. — Zaciskam dłoń w pięść, otwierając drzwi do łazienki. — Masz zamiar pójść do szkoły w piżamie?

     — Oh, zaczynam lekcje dopiero o dziewiątej. Mam dużo czasu. — Patrzy na mnie i wykrzywia twarz. — Lepiej zrób makijaż. Nie wyglądasz najlep... — Zatrzaskuję jej drzwi przed nosem.

     Kiedy spoglądam w lustro, doznaję szoku. Z burzą ciemnych kołtunów na głowie wyglądam, jakby przed chwilą kopnął mnie piorun. Moje oczy są podkrążone, a na domiar złego na środku czoła wyskoczył mi pryszcz. Łapię za szczotkę i szamoczę się z włosami, próbując je okiełznać. Ani drgną. Daję za wygraną i wyciągam z szafki korektor, starając się zamaskować cienie pod oczami i czerwonego pryszcza.

     — Theresa! — woła dziadek z parteru. — Twoi znajomi czekają. Pośpiesz się!

     Ostatni raz patrzę bezsilnie w lustro i wybiegam, porywając po drodze czerwoną bejsbolówkę i plecak. Kiedy otwieram drzwi, by wyjść z domu, rozlega się głos:

     — Theresa, nie zjadłaś śniada...

     Oglądam się za siebie i widzę babcię oraz mojego brata lustrujących mnie wzrokiem ze zdziwieniem. Nie wiem, co dostrzegli na mojej twarzy, ale więcej się nie odzywają. Przewracam oczami. Wbrew mojej woli czuję irytację. Nie wyspałam się, telefon mi nawalił, a do tego wyglądam jak lump.

     Nienawidzę, kiedy coś mi nie wychodzi.

     — Żegnam. 

     Truchtem podbiegam do czekającego na podjeździe samochodu i szybko gramolę się do środka.

     — Zgadnij, co udało mi się zdobyć dla moich najwspanialszych przyjaciół!

     Anne odwraca się do mnie z fotela pasażera z wielkim uśmiechem na ustach. Na szczęście nie dostrzega, jak źle się prezentuję. Trzyma w dłoniach papierową torbę z nazwą pobliskiej cukierni, więc łatwo domyślić się, co znajduje się w środku.

     — Zgaduję, że nie bilety na Fidżi.

     Niezrażona moimi słowami wyciąga z opakowania wielkiego pączka polanego grubą warstwą lukru. Podaje mi go z takim namaszczeniem, jakby co najmniej powierzała komuś najcenniejszy brylant.

     — Dbaj o moje maleństwo, bo nie ma takiego drugiego na świecie.

     — Nie martw się, Anne. Zapewnię mu najlepszą możliwą opiekę — mówię, a później biorę wielkiego gryza. Lukier kruszy się i ląduje na mojej ciemnej bluzie. Morgan spogląda na mnie w lusterku z rozbawieniem i puszcza mi oczko.

PozornieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz