Rozdział 5

121 16 19
                                    

     Gdybym nawet nie znała adresu Sama Owena, nietrudno byłoby znaleźć właściwy dom. Wystarczyłoby wsłuchać się w potężne dudnienie basów i podążać za tym dźwiękiem. Z zaskoczeniem stwierdzam, że dojeżdżamy na miejsce bardzo szybko, a spory budynek przede mną znajduje się tylko kilka ulic od mojego domu.

     Szczęście czy pech?

      Wysiadam z samochodu i kieruję się w stronę wejścia. Po drodze mijam ludzi, przewijających się przez ogromny ogród. Wysoka, ruda dziewczyna właśnie daje ujście swojemu gniewowi i krzyczy na nastolatka naprzeciw. Pulchny chłopak z blond kędziorkami jest w trakcie prezentowania swoich kocich ruchów. Tańczy samotnie na środku pola zieleni i najwyraźniej świetnie się bawi.

     Imprezy u Owena są bardzo dobrze znane wśród młodzieży w naszej szkole. Budzą one powszechną ekscytację zwłaszcza wśród pierwszoklasistów, ponieważ to jedyna grupa, która nie ma na nie wstępu. Na przestrzeni lat przewijało się wiele mitów i legend na ich temat, ale odkąd poznałam Olivię Sharp, podchodzę do plotek z dużym dystansem. Nie zmienia to jednak faktu, że w pierwszej klasie postanowiłam trzymać się z dala od tego typu przyjęć i konsekwentnie do tego dążyłam od ponad dwóch lat. Aż do dzisiaj.

     — Terry, kiedyś będziesz musiała przejść przez tę furtkę.

     Do rzeczywistości przywołuje mnie głos Annie, która mija mnie i pewnym krokiem wchodzi w jamę smoka. Biorę głęboki oddech i podążam za nią. Po drodze napotykam spojrzenia znajomych mi twarzy z Queen's School. Słyszę szepty po mojej prawej stronie, kiedy grupka osób, jeszcze przed chwilą pogrążona w rozmowie, mnie rozpoznaje.

     — Hej, Terry! Super, że się pojawiłaś. Jak stoi sytuacja z tegorocznym balem? Mam kilka pomysłów na motyw przewodni. Może wkręciłabyś mnie na spotkanie samorządu?

     — Pomyślę nad tym, Josh. 

     Posyłam pobieżny uśmiech w stronę chłopaka, który za każdym razem, gdy mnie spotyka, wytrwale stara się przemycić kilka swoich pomysłów dotyczących spraw, którymi właśnie zajmuje się samorząd szkolny.

     Wchodzę do domu i obejmuję wzrokiem pomieszczenie, w którym Ann zdążyła już zniknąć mi z zasięgu wzroku. Kanapy odsunięto pod samą ścianę, aby było więcej miejsca do tańca. Koło przeszklonego wyjścia na podwórko ustawiono stół z napojami i klasycznymi, czerwonymi kubeczkami z plastiku. Z głośników rozbrzmiewa klubowa muzyka, a ja nie słyszę własnych myśli. Zebrało się naprawdę dużo ludzi. Większość znajduje się w domu, a inni przesiadują na tyłach ogrodu.

     Z braku innych opcji podchodzę do stolika i staram się znaleźć napój, w którym nie ma procentów. Odwracam się i opieram o drewnianą ławę. Wiele osób jest już wstawionych, mimo że impreza zaczęła się jakąś godzinę temu.

     — Terry!

     Słyszę, jak ktoś mnie woła. Kieruję wzrok w stronę, gdzie, jak mi się wydaje, usłyszałam głos wykrzykujący moje imię. Po sekundzie dostrzegam brązową czuprynę, przepychającą się w tłumie ludzi. Morgan podchodzi do mnie z wielkim uśmiechem na twarzy, trzymając w ręce czerwony kubek.

     — Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jesteś. Uszczypnij mnie albo coś.

     W jednej chwili chlustam go wodą, którą znalazłam jako jedyny napój bezalkoholowy. Chłopak krzywi się i rękawem wyciera oczy. Szczerzę się w łobuzerskim uśmiechu.

     — Wybrałam albo coś.

     — Masz szczęście, że to tylko woda.

     — Mimo wszystko jestem ci wdzięczna. Do tej pory był to jedyny moment na tej imprezie, gdzie czułam, że dobrze się bawię.

PozornieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz