Gdybym nawet nie znała adresu Sama Owena, nietrudno byłoby znaleźć właściwy dom. Wystarczyłoby wsłuchać się w potężne dudnienie basów i podążać za tym dźwiękiem. Z zaskoczeniem stwierdzam, że dojeżdżamy na miejsce bardzo szybko, a spory budynek przede mną znajduje się tylko kilka ulic od mojego domu.
Szczęście czy pech?
Wysiadam z samochodu i kieruję się w stronę wejścia. Po drodze mijam ludzi, przewijających się przez ogromny ogród. Wysoka, ruda dziewczyna właśnie daje ujście swojemu gniewowi i krzyczy na nastolatka naprzeciw. Pulchny chłopak z blond kędziorkami jest w trakcie prezentowania swoich kocich ruchów. Tańczy samotnie na środku pola zieleni i najwyraźniej świetnie się bawi.
Imprezy u Owena są bardzo dobrze znane wśród młodzieży w naszej szkole. Budzą one powszechną ekscytację zwłaszcza wśród pierwszoklasistów, ponieważ to jedyna grupa, która nie ma na nie wstępu. Na przestrzeni lat przewijało się wiele mitów i legend na ich temat, ale odkąd poznałam Olivię Sharp, podchodzę do plotek z dużym dystansem. Nie zmienia to jednak faktu, że w pierwszej klasie postanowiłam trzymać się z dala od tego typu przyjęć i konsekwentnie do tego dążyłam od ponad dwóch lat. Aż do dzisiaj.
— Terry, kiedyś będziesz musiała przejść przez tę furtkę.
Do rzeczywistości przywołuje mnie głos Annie, która mija mnie i pewnym krokiem wchodzi w jamę smoka. Biorę głęboki oddech i podążam za nią. Po drodze napotykam spojrzenia znajomych mi twarzy z Queen's School. Słyszę szepty po mojej prawej stronie, kiedy grupka osób, jeszcze przed chwilą pogrążona w rozmowie, mnie rozpoznaje.
— Hej, Terry! Super, że się pojawiłaś. Jak stoi sytuacja z tegorocznym balem? Mam kilka pomysłów na motyw przewodni. Może wkręciłabyś mnie na spotkanie samorządu?
— Pomyślę nad tym, Josh.
Posyłam pobieżny uśmiech w stronę chłopaka, który za każdym razem, gdy mnie spotyka, wytrwale stara się przemycić kilka swoich pomysłów dotyczących spraw, którymi właśnie zajmuje się samorząd szkolny.
Wchodzę do domu i obejmuję wzrokiem pomieszczenie, w którym Ann zdążyła już zniknąć mi z zasięgu wzroku. Kanapy odsunięto pod samą ścianę, aby było więcej miejsca do tańca. Koło przeszklonego wyjścia na podwórko ustawiono stół z napojami i klasycznymi, czerwonymi kubeczkami z plastiku. Z głośników rozbrzmiewa klubowa muzyka, a ja nie słyszę własnych myśli. Zebrało się naprawdę dużo ludzi. Większość znajduje się w domu, a inni przesiadują na tyłach ogrodu.
Z braku innych opcji podchodzę do stolika i staram się znaleźć napój, w którym nie ma procentów. Odwracam się i opieram o drewnianą ławę. Wiele osób jest już wstawionych, mimo że impreza zaczęła się jakąś godzinę temu.
— Terry!
Słyszę, jak ktoś mnie woła. Kieruję wzrok w stronę, gdzie, jak mi się wydaje, usłyszałam głos wykrzykujący moje imię. Po sekundzie dostrzegam brązową czuprynę, przepychającą się w tłumie ludzi. Morgan podchodzi do mnie z wielkim uśmiechem na twarzy, trzymając w ręce czerwony kubek.
— Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jesteś. Uszczypnij mnie albo coś.
W jednej chwili chlustam go wodą, którą znalazłam jako jedyny napój bezalkoholowy. Chłopak krzywi się i rękawem wyciera oczy. Szczerzę się w łobuzerskim uśmiechu.
— Wybrałam albo coś.
— Masz szczęście, że to tylko woda.
— Mimo wszystko jestem ci wdzięczna. Do tej pory był to jedyny moment na tej imprezie, gdzie czułam, że dobrze się bawię.
CZYTASZ
Pozornie
Roman pour AdolescentsTheresa nienawidzi, kiedy się ją do czegoś zmusza. Zwłaszcza gdy jest to przebywanie w gronie osób, które nieszczególnie darzy sympatią. Dlatego kiedy niespodziewanie przypada jej w udziale zrobienie projektu na temat szkolnego klubu sportowego, lek...