Rozdział 1

339 31 13
                                    

   Spoglądając na zegarek, uświadamiam sobie, że jestem spóźniona dobrych kilka minut. Wygląda na to, że czas nieubłaganie pędzi do przodu. Żwawym krokiem kieruję się w stronę parku, za którym już tylko jedna ulica dzieli mnie od domu.

   Kobieta z psem na smyczy spogląda na mnie zaciekawiona, kiedy z marszu przechodzę w trucht, a książki w moich rękach zaczynają podskakiwać z każdym kolejnym krokiem. Gdy podnoszę głowę ku niebu, dostrzegam piętrzące się nade mną, szare chmury. Czuję pojedyncze krople deszczu spadające na moją głowę.

   W momencie, kiedy mijam ogromny dąb, koło którego bawiłam się w dzieciństwie, przypominam sobie wszystkie chwile, które spędziłam tam na zabawach z kuzynami. Moment, kiedy zdarłam kolano, wspinając się na drzewo. Bójkę, w wyniku której straciłam dwa przednie zęby oraz podkradanie jabłek z ogrodu pana Augusta.

   Nagle spod nóg wyrasta mi gruby korzeń, a duży palec u stopy przeszywa okropny ból. Przez chwilę dreptam, starając się z całych sił złapać równowagę. Niestety część książek wysuwa się z rąk i ląduje w niewielkiej kałuży. Szybkim ruchem wyciągam je z mokrej brei, narzekając pod nosem na moją niezdarność. Niestety papier zdążył po części namoknąć brudną wodą.

     Bibliotekarka nie będzie zadowolona.

   Kiedy moim oczom ukazuje się ceglany dom na rogu ulicy, pioruny trzaskają już na całego, a z mojej kurtki przeciwdeszczowej spływają strumienie wody. Starając się ukryć pod materiałem już i tak poturbowane przez los książki, szybko przebiegam przez ulicę i napieram na klamkę od drzwi.

    Gdy wchodzę do środka, nad moją głową przelatuje jakiś niezidentyfikowany obiekt.

     — Ty grubasie! Oddawaj mi moją lalkę!

    — Ale Yvonne, to jest moje.

   Z kuchni wybiegają bliźniaczki. Przez chwilę patrzę, jak dziewczynka z kręconymi włosami próbuje złapać siostrę, która, nie wiem jakim cudem, zdołała wdrapać się na komodę w salonie. Yvonne podskakując i wyrażając na głos niepochlebne opinie na temat siostry, stara się ściągnąć ją na ziemię. Szybko przemykam do kuchni, gdzie zastaje babcię niespokojnie kręcącą się na krześle.

   Petronilla Lodovica Martin była wysoką i krępą kobietą. Dodając do tego jej wrodzony włoski temperament, roztaczała wokół siebie aurę stanowczości. Mimo to wokół oczu można było dojrzeć zmarszczki śmiechowe, które łagodziły wrażenie poważnej i groźnej kobiety. Teraz na jej twarzy malowało się lekkie zniecierpliwienie, które minęło w mgnieniu oka, kiedy zobaczyła mnie w futrynie drzwi.

    — Przepraszam. — Wyprzedzam jej już czającą się na ustach reprymendę. — Nie zdążyłam na autobus i musiałam biec przez park. Do tego po drodze książki...

     — W porządku, Terry. — Kobieta szybkim ruchem zdejmuje z wieszaka kurtkę i przerzuca ją przez swoje ciało. — To już nieważne. Bez względu na przyczynę jestem spóźniona. Amelia powinna wrócić za jakieś dwie godziny. Zoe śpi. Mam wielką nadzieję, że nie obudzi się przed jej powrotem. Dzwoń, gdyby jednak zaistniała taka sytuacja.

   Patrzy na mnie znaczącym wzrokiem, a ja prycham pod nosem, krzyżując ręce na piersi. Dobrze wiem, co insynuuje.

    — Ostatnim razem to Aileen ją obudziła, kiedy histeryzowała z powodu złamanego paznokcia.

    — Nie próbuję prawić ci kazania, kochanie. Po prostu miej oko na resztę, dobrze?

    — Jasne. — Mimo moich największych wysiłków przewracam oczami na bardzo dyplomatyczną odpowiedź babci. — Idź już, nie masz zbyt wiele czasu.

PozornieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz