Nareszcie spokój i cisza. Błogie dryfowanie w nieświadomości, bez bólu oraz natrętnych myśli. Przeraźliwy chłód paraliżował mnie coraz bardziej, aż w końcu poczułam, że spadam w dół. Nieubłagana nicość, z której nie ma już odwrotu. Śmierć witała mnie z otwartymi ramionami, ale ja nie chciałam umrzeć. Nie w taki sposób, przecież to głupie. Po tym wszystkim jedna kula miałaby mi odebrać wszystkie marzenia, plany, nadzieje?
Nie mogę się poddać. Muszę walczyć.
Nagle w mojej klatce piersiowej zapłonął istny ogień. Ból był tak niewyobrażalny, tak niespodziewany, że w ciągu zaledwie ułamka sekundy z powrotem zaczęły do mnie docierać wszystkie bodźce. Nagle ciemność ustąpiła miejsca oślepiającym lampom, które swoim blaskiem wręcz wypalały mi oczy. Lodowata woda zniknęła, a zamiast niej pojawił się twardy, zimny stół. Płuca zapiekły mnie ostro, brakowała mi powietrza. Ostrożnie wciągnęłam tlen przez nos, a tym samym dotarł do mnie metaliczny odór krwi.
No właśnie, krew była dosłownie wszędzie. Na moim ubraniu, rękach, dekolcie, a także na rękach kilku osób, które pochylały się nade mną. Otwierali usta i najwidoczniej coś krzyczeli, ale ja nic nie słyszałam. Dopiero po chwili rozpoznałam twarz Nairobi i Berlina. Gładzili mnie po włosach, a także ściskali mocno moje dłonie. Tokio i Helsinki podpinali jakieś kabelki do mojego ciała: kroplówkę, elektrody i inne ustrojstwa.
Słuch powrócił do mnie najpóźniej ze wszystkich zmysłów. Szum w uszach przeistoczył się w odległe pikanie, które z każdą upływającą sekundą było coraz bliżej. Zaskoczona uświadomiłam sobie, że to tak naprawdę bicie mojego serca. Maszyna pikała jak oszalała... Czy z takim tętnem nie powinnam już dawno nie żyć?
- Londyn, wytrzymaj. Zaraz wszystko będzie dobrze. - Wśród tego całego chaosu rozpoznałam głos Berlina.
Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Jego twarz była mokra od łez, w zaszklonych oczach błyszczał nieopisanie wielki ból i cierpienie. Powtarzał w kółko jedno słowo, kurczowo ściskając przy tym moją dłoń.
- Przeprasza, przepraszam, przepraszam... - Tylko jedno słowo. Jedna prośba, jedno błaganie.
Śmierć zmienia wszystko. Sprawia, że ludzie stają się inni pod wpływem chwili. Pokazują się od najsłabszej strony, wystawiają na ciosy, stając się bezbronnymi, zagubionymi istotami. Płaczą, krzyczą, przeklinają, tracą rozum. Mówią rzeczy, które w normalnych okolicznościach nigdy nie opuściłyby ich ust. Świadomość nadchodzącej śmierci działa prawie jak alkohol - podsuwa najgłębiej skrywane myśli i uczucia, ale też ogłupia i powoduje, że nie wiemy, co się z nami dzieje.
Berlin nigdy wcześniej nie wyznał mi swoich uczuć. Jego oczy były dla mnie jak otwarta księga, ale nigdy nie powiedział tych dwóch słów, bo przyznanie się do miłości osłabia, tak samo jak śmierć. Berlin bał się tego osłabienia. Zasłaniał się ironią, pewnością siebie i szerokim uśmiechem, jednak oblicze śmierci zniszczyło jego tarczę w drobny mak.
Zamiast radosnych iskierek, w jego oczach zapłonął ogień cierpienia, strachu oraz żalu. Zamiast wydawania rozkazów błagał o litość i o przebaczenie. Zamiast cierpkich komentarzy, po raz pierwszy wyznał mi jego prawdziwe uczucia. Obok mnie nie klęczał Berlin, tylko Andres. Mężczyzna, który jak każdy człowiek popełnił błąd. Mężczyzna, który zasłużył na przebaczenie. Mężczyzna, którego kocham pomimo jego błędów.
- Też cię kocham... - wydusiłam z siebie, powoli układając myśli w słowa - Andres.
Nachylił się nade mną, a po chwili poczułam jego usta na moich spierzchniętych wargach. Ten pocałunek wyrażał wszystkie targające nim emocje: ból, bezradność, zwątpienie, wściekłość, ale także i miłość. Łzy zmieszały się z krwią, miłość zwalczyła nienawiść, a ja za nic w świecie nie chciałam przerywać tej chwili.
CZYTASZ
𝑰 𝒅𝒐𝒏'𝒕 𝒄𝒂𝒓𝒆 𝒂𝒕 𝒂𝒍𝒍 ❥︎𝐿𝑎 𝑐𝑎𝑠𝑎 𝑑𝑒 𝑝𝑎𝑝𝑒𝑙ꨄ︎𝐵𝑒𝑟𝑙𝑖𝑛
FanfictionJeden profesor, jeden napad, ośmioro szaleńców. A co, gdyby dołączyła do nich pewna przyjaciółka Sergio? Jej zadaniem będzie utrzymanie spokoju, jednak Carla nie przewidziała, że na jej drodze stanie jeden mężczyzna, który być może wszystko zniszc...