Minęło już osiemnaście godzin, a Profesor wciąż się nie odzywał. Zaklęłam pod nosem, gdy Moskwa odłożył słuchawkę na miejsce.
Po naszej ostatniej radości pozostało już tylko wspomnienie. Siedząc przy stole, zapomnieliśmy o dziecku i o pieniądzach. Coś musiało się stać z Profesorem, a my czuliśmy się jak mysz uwięziona w dziurze, czekająca na atak ze strony kota. Zamiast ostrych pazurów, nasz przeciwnik był uzbrojony w ciężką broń maszynową, którą był gotów użyć w każdej chwili. Niestety, mózg operacji przestał działać.
- Cholera, gdzie on jest? - Wściekły głos Denvera przerwał ciszę. - Co on sobie jaja robi? Siedzimy tu jak zwierzęta zamknięte w klatce!
- Denver, uspokój się - przerwał mu Berlin. - Profesor w dalszym ciągu ma jeszcze sześć godzin na wykonanie telefonu. Musimy być cierpliwi.
- Berlin, Denver ma rację - wtrąciłam się do rozmowy, podnosząc się z krzesła. - Coś musiało się stać, a w każdej chwili może nas zaatakować policja. Mamy tu siedzieć i czekać jak bezbronne dzieci? - Usiadłam na końcu stołu, po czym nachyliłam się nad Berlinem, zniżając głos do ostrego szeptu. - Nie mam zamiaru tu siedzieć i czekać, aż powystrzelają nas jak kaczki - wysyczałam.
- Kochanie, chyba hormony zaczynają ci buzować - parsknął śmiechem, muskając kciukiem mój policzek. - To niby co proponujesz? Ucieczkę?
Oj tak, bardzo chciałam stamtąd uciec. Profesor może i miał te dwadzieścia cztery godziny, ale według mnie mógł sobie wsadzić je w tyłek. On bezpiecznie siedział w kryjówce, i to my byliśmy skazani na największe niebezpieczeństwo. Nawet jeśli Sergio coś się stało i dlatego od nas nie odbierał, nie chciałam tutaj umrzeć.
Jednak, choć nie było to dla mnie łatwe, musiałam przeczekać te durne sześć godzin. Jeżeli do tego momentu Profesor się nie odezwie, wtedy będziemy się zastanawiać, co dalej.
- Bardzo bym tego chciała, ale na razie musimy czekać. Profesor w końcu po coś ustalił te zasady i przynajmniej na razie musimy ich przestrzegać.
- Kiedy tak na nas patrzę, wnioskuję, że i tak już prawie wszystkie zdążyliśmy złamać - żachnęła się Tokio. - Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć reakcję Profesora na to, że jesteś w ciąży! I to jeszcze z kim, z Berlinem! - Roześmiała się szyderczo, a ja cudem powstrzymałam się od walnięcia jej prosto w twarz.
- Masz z tym jakiś problem, Tokio? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, nachylając się nad nią tak, że nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. - Radzę ci się nie wtrącać do nie swoich spraw, Tokio, bo inaczej gorzko tego pożałujesz.
- Grozisz mi, Londyn? - Zmrużyła oczy. - Uważaj, z kim zadzierasz.
- Drogie panie, uspokójcie się obie. - Berlin odciągnął mnie od Tokio, z politowaniem kręcąc głową. - Ciąża ci chyba nie służy, skarbie. - Usiłował pocałować mnie w szyję, ale wywinęłam się z jego objęć.
Wściekłość wręcz rozsadzała mnie od środka. Potrzebowałam się na czymś wyżyć i doskonale wiedziałam, dokąd powinnam się udać.
Bez słowa wyszłam z pokoju i zeszłam po schodach, kierując się do magazynów, gdzie chwilowo przetrzymywaliśmy mojego ulubionego zakładnika.
Arturito na mój widok wzdrygnął się i zapłakał żałośnie, ściskając się za zabandażowaną ranę postrzałową w nodze.
- Arturito, jak się czujesz? - Kucnęłam obok niego, a szeroki uśmiech ani na moment nie schodził mi z twarzy. - Nie musisz się mnie bać, nie przyszłam tutaj po to, żeby zrobić ci krzywdę. - Starałam się zabrzmieć przekonująco, ale chyba mi to nie wyszło.
![](https://img.wattpad.com/cover/219932310-288-k360136.jpg)
CZYTASZ
𝑰 𝒅𝒐𝒏'𝒕 𝒄𝒂𝒓𝒆 𝒂𝒕 𝒂𝒍𝒍 ❥︎𝐿𝑎 𝑐𝑎𝑠𝑎 𝑑𝑒 𝑝𝑎𝑝𝑒𝑙ꨄ︎𝐵𝑒𝑟𝑙𝑖𝑛
FanficJeden profesor, jeden napad, ośmioro szaleńców. A co, gdyby dołączyła do nich pewna przyjaciółka Sergio? Jej zadaniem będzie utrzymanie spokoju, jednak Carla nie przewidziała, że na jej drodze stanie jeden mężczyzna, który być może wszystko zniszc...