Rozdział XXVII

3.7K 365 31
                                    

Pół roku później

Patrzyłem, jak Nasir bawi się z dziećmi i czułem takie przyjemne ciepło w środku. Sira przebierał swoimi małymi nóżkami, gdy Nasir unosił go wysoko. Podrzucił go kilka razy, a mały śmiał się przy tym głośno. Gdy odstawił go na ziemię, wyciągnął rączki, chcąc, by podniósł go jeszcze raz. Teraz jednak przyszła kolej jego brata.

Linadel krzyknął głośno, gdy jego tata wziął go na ręce i uniósł wysoko. Zakręcił się wokół własnej osi, a chłopiec wymachiwał rączkami jak mały pisklak skrzydełkami. Nim Nasir zdążył postawić na ziemi starszego z chłopców, Sira uczepił się jego nogi.

Moje dzieci są już takie... duże. I głośne. Potrafią już chodzić. No... mniej więcej. Na trzy przebyte metry przypada co najmniej jedno plaśnięcie na ziemię. Są jednak bardzo zdeterminowani. Chwytają się, czego mogą i są dość wygadani. Co prawda nie rozumiemy, co mówią, ale ciągle ich słychać.

Nasir spędza z nimi mnóstwo czasu. Kocha to. Teraz rozumiem, dlaczego tak bardzo chciał zostać ojcem. On po prostu został do tego stworzony. Spełnia się w tej roli. Nie muszę go prosić, by mi pomógł. Czasami wręcz trudno jest mi zmusić go, by dał mi się nimi na chwilę zająć. Nie migał się też od tych mniej przyjemnych części.

Gdy Nasir podrzucał Linadela do góry, Sira nie wiedział co ze sobą zrobić i wtedy zobaczył mnie. Uśmiechnąłem się do niego, a ten zaczął dreptać w moją stronę, krzycząc "mama". Przewrócił się, ale już po chwili wstał i ruszył dalej. Wyciągnąłem ręce w jego stronę, a gdy był blisko, pochwyciłem go i uniosłem w górę ku jego wielkiej radości. Wyciągnął do mnie rączki, więc przysunąłem go nieco bliżej, by mógł dotknąć mojej twarzy. Po chwili przytuliłem go leciutko. Moje kochane maleństwo...

Już po chwili Nasir przysiadł się obok mnie z Linadelem na rękach.

- Nasir... Popatrz na niego... Jest taki duży. Jeszcze niedawno byli tacy... Tacy malutcy.

- Gdy trzymałem ich w rękach, myślałem, że niechcący zrobię im krzywdę. Byli tacy drobni. Bałem się wziąć ich na ręce.

- Tak... Leżeli w łóżeczku całe dnie. A teraz wszędzie ich pełno.

- A to dopiero początek.

- Czasem... mam wrażenie, że to... po prostu zbyt piękne. Że to tylko sen.

- Dlaczego? Dyara... wiele już wycierpiałeś. Teraz nadszedł czas, byś zaznał szczęścia.

- Może dlatego to jest takie... nierealne. Zawsze czułem się taki... samotny. A teraz mam ciebie. I... tak bardzo cię kocham. Teraz nie wiem, jak mogłem żyć bez ciebie. Mam wrażenie, że to wszystko wydarzyło się tak dawno temu... A to tylko... nieco ponad dwa lata... spokoju. Ponad trzy odkąd jesteśmy razem. Jeszcze nie tak dawno życie było takie... puste. A teraz mam rodzinę. Prawdziwą rodzinę. Mam ciebie... i nasze dzieci. Kocham ich tak bardzo... że aż się boję. Jeśli kiedykolwiek coś im się stanie... nie przeżyję tego.

- Wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę, by ktokolwiek was skrzywdził. Przysięgam.

- Wiem. Wiem, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, by nas ochronić. Mimo to... boję się. Po prostu... trudno czuć się bezpiecznie, gdy wiesz, że tysiące ludzi bez wahania zabiłoby ciebie i twoją rodzinę z zimną krwią. Gdzieś tam są ludzie, których życie opiera się na polowaniu na takich jak my. Czasem mam koszmary...

- Wiem.

- ... Wszystko wiesz.

- Wszystko, co dotyczy ciebie. Wiem, kiedy budzisz się w nocy z głośno bijącym sercem... i przytulasz się do mnie mocno.

- Nic ci nie umknie.

- Wiedziałem, że Dyara powie mi o wszystkim, gdy będzie chciał.

- To tylko zwykłe koszmary. Zawsze są w nich... ludzie. Nie tylko łowcy. Czasem zwykli ludzie. Ostatnio śniło mi się, że byłem w Norwitch. Po prostu chodziłem po targu. Było tam wielu ludzi. Tak jak zawsze w dzień targowy. Pogoda była piękna. Wszystko było... normalne. Aż nagle ktoś krzyknął... Wilk. Tylko tyle. Wszyscy odsunęli się ode mnie. Patrzyli na mnie, jakbym naprawdę był wściekłym zwierzęciem. Kobiety krzyczały, mężczyźni klęli. Zorientowałem się, że nie mam chusty na głowie. Moje białe włosy były doskonale widoczne. Nie wiedziałem co robić. Nie miałem dokąd uciec. Byli wszędzie wokół. Ktoś rzucił kamieniem. A później wielu poszło w ślady tej osoby. Rzucali we mnie kamieniami i wszystkim tym, co mieli pod ręką. Krzyczeli... Wilk... Morderca... Potwór. A gdy spostrzegli, że się boję, stali się odważniejsi. Mężczyźni zaczęli podchodzić w moją stronę. Z kijami... widłami... Nie wiem, skąd w ogóle mieli widły. Ale to sen. Więc to w sumie nieważne. Bałem się. To było bardzo... realne. Coś takiego mogłoby się wydarzyć. Gdyby ludzie dowiedzieli się, że jestem wilkiem, zlinczowaliby mnie.

- Nikt się nie dowie. A jeśli tak bardzo się martwisz... Odejdźmy stąd.

- Ale... To nasz dom.

- Tak... Jednak w domu powinno czuć się bezpiecznie. Stada przenoszą się głębiej w tundrę. Na północ. Możemy dołączyć do któregoś z nich. To miejsce... to tylko budynek. Dom jest tam, gdzie jesteśmy my. W stadzie na pewno będziemy bezpieczni.

- Ale czy... przyjęliby nas?

- Jakieś stado na pewno.

- To miejsce... to nie tylko budynek. To też wspomnienia.

- One z nami zostaną. Ponadto... stworzymy ich jeszcze wiele. Pomyśl o tym. Do niczego cię nie zmuszam ani do niczego cię nie namawiam. Na razie zostaniemy tutaj. Chłopcy i tak muszą trochę podrosnąć. Podróż byłaby długa. Zbyt długa dla takich maluszków.

- ... Pomyślę o tym. Na razie... chcę się cieszyć tym, co mam.

- Sira śpi.

Spojrzałem na maluszka. Wtulił się w moją pierś... i zdążył obślinić moją koszulę. Był taki słodziutki, gdy spał. Linadel natomiast siedział spokojnie na kolanach Nasira i oglądał otaczający go świat z wielkim zainteresowaniem.

Linadel lubił patrzeć. Jego brat natomiast doświadczać. Dlatego nie można było spuszczać go z oka.

Wczoraj bawili się na podwórku. Sira znalazł żuka. Ledwo zdążyłem wyjąć mu go z ust, zanim go pogryzł. Owad jakoś to wszystko przeżył i leniwie oddalił się gdzieś w las, po tym, jak położyłem go na trawie, z dala od rączek mojego synka.

Z Linadelem nie było aż tyle problemów. Aczkolwiek z czasem zrobił się straszną przylepą. Lubił, gdy poświęcało mu się uwagę. Obaj byli... wspaniali. Po prostu doskonali. Moje maleństwa... Moje kochane dzieci.

Wataha [ABO]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz