Rozdział XXX

3.4K 356 22
                                    

Okryłem maluchów grubym kocem. Trudno było przekonać ich do snu. Zwłaszcza Linadela. Martwił się tym, że niemal przez cały dzień nie widział Dyary. Ciągle pytał, co się dzieje. Nawet Sira wydawał się nieco przybity. Przestraszył się trochę, gdy wchodziliśmy do pokoju i zamiast ukochanego rodzica zobaczył sylwetkę zwiniętą pod kołdrą.

Chłopcy spali już w łóżeczkach, które dla nich zrobiłem. Oczywiście musiałem je złączyć, gdyż nie chcieli spać oddzielnie. Zawsze wtulali się w siebie.

Gdy się odsunąłem, Yurel wskoczyła na łóżeczka i ułożyła się nisko pod stopami dzieci. Pełniła funkcję ich opiekunki, gdy mnie przy nich nie było. Jeśli się obudzą jej obecność powinna ich uspokoić i zapewne na powrót pójdą spać.

Wyszedłem po cichu z ich pokoju i zadrżałem wchodząc do sypialni. Dyara leżał na łóżku pod kołdrą i kocem. Szczelnie się pod nimi skrył. Nie ruszał się stąd od rana.

To było... ciężkie. Dla mnie i dla niego. Dyara oczywiście cierpiał znacznie gorzej. Wiedziałem, że czuł ból i dyskomfort. Ja jedynie musiałem trzymać na wodzy własne żądze. Ta wilcza część wyczuwała omegę w rui i pragnęła tylko jednego. Dyara natomiast potrzebował teraz mojej opieki i wsparcia.

Usiadłem na brzegu łóżka i pogładziłem miejsce, które chyba było jego ramieniem. Starałem się ignorować przyjemny zapach, który sprawiał, że mój wilk szalał.

- Dyara ukochany... Już jestem. Chłopcy śpią.

Nie usłyszałem odpowiedzi, ale to było zrozumiałe. Możliwe, że Dyara nawet nie rozumie moich słów. Grunt jednak by słyszał mój głos.

Ostrożnie odsunąłem kołdrę i ujrzałem moją omegę. Jego blada twarzyczka była zaróżowiona przez trawiącą go gorączkę, a śnieżnobiałe włosy były zlepione od potu. Oddychał ciężko i co jakiś czas zwijał się z bólu. Nie wydawał się do końca świadomy otoczenia.

Zdjąłem koszulę i buty, po czym wsunąłem się na łóżko obok niego. Przytuliłem go od tyłu, a nasze ciała wydawały się doskonale ze sobą łączyć.

- Już, już... Wiem, że to boli. Jeszcze trochę. Zaraz będzie lepiej.

Poczułem, jak trochę się rozluźnia. Po jakimś czasie powoli odwrócił się w moją stronę. Ten ruch wymagał od niego wiele wysiłku. Wtulił się we mnie mocniej i oddychał głęboko. Wiedziałem, że mój zapach go uspokaja, tak samo jak moja obecność czy nawet ciepło mojego ciała. Głaskałem go po głowie i szeptałem uspokajające słowa.

To był dopiero początek. Pierwszy dzień rui nie jest najtrudniejszy. Prawdziwe wyzwanie przyjdzie jutro a może nawet już dzisiejszej nocy.

Po jakimś czasie moja omega usnęła. To dobrze. Sen przyniesie mu ulgę. Kilka razy budził się na chwilę, jednak szybko na powrót usypiał.

Dopiero na jakąś godzinę przed wschodem słońca obudził się na dłużej. Poczułem, jak wtula się we mnie i delikatnie ociera o moje ciało. To była ta trudniejsza część. Dyara pragnął partnera. Pragnął mnie. A ja pragnąłem jego. Bałem się jednak, że jeśli posunę się za daleko, nie zdołam już tego powstrzymać.

Dlatego na początek odnalazłem w ciemnościach jego usta. Pocałowałem go, a on przylgnął do mnie jeszcze mocniej. Wyczuwałem jego podniecenie i pożądanie. Dyara miał na sobie tylko cieniutką koszulę nocną. Tylko tę marną warstwę tkaniny. Przesunąłem dłonią po jego udzie, na co westchnął cicho.

Ciężko było mi trzymać żądze na wodzy. Gdybym posłuchał tej zwierzęcej części, posiadłbym moją omegę natychmiast. To jednak nie byłoby rozsądne. Nie powinienem ryzykować. Dyara nie jest jeszcze gotowy na kolejne młode, a moja wilcza część nie ma w tym wypadku prawa głosu. Musimy poczekać...

Być może najpierw powinniśmy dołączyć do jakiegoś stada. Nie powinni odrzucić Dyary jako mieszańca. Nie teraz, gdy udowodnił, że jest pełnowartościową omegą, dając mi dwójkę silnych synów. Omegi na pewno go zaakceptują. Z alfami może być problem... jednak większość, nawet jeśli niechętnie, powinna się zgodzić. Niech nasze maleństwa jeszcze nieco podrosną... A gdy znajdziemy nowy, stały dom... Wtedy... Wtedy możemy powiększyć rodzinę.

Z tą myślą jeszcze raz pocałowałem moją omegę. Muszę mu ulżyć w bólu. Chociaż odrobinę. Zignorowałem własne potrzeby i skupiłem się na nim. Pragnął dotyku, bliskości i... mnie. Poruszał się delikatnie, zachęcał mnie, ocierając się o moje ciało i zupełnie się przy tym nie kontrolował. Teraz Dyara był wilkiem. Omegą. Pragnął alfy. Więc dałem mu to, czego pragnął.

Przesunąłem dłonią po jego plecach w dół aż do pośladków. Wygiął się przy tym lekko w łuk. Sam dotyk sprawiał mu przyjemność. Powoli wsunąłem w niego palce, a on jęknął w odpowiedzi. Zacząłem nimi poruszać, dając mu przyjemność. Jednocześnie całowałem go i szeptałem, jak bardzo go kocham. Wiedziałem, że to dla niego niewystarczające, że pragnął czegoś więcej. Byłem jednak pewien, że w momencie, w którym bym w niego wszedł, straciłbym świadomość tego, co robię. Zapewne ocknąłbym się dopiero po kilku godzinach i byłoby już za późno.

Dlatego to musiało wystarczyć. Dotykałem go z tyłu i z przodu. Doszedł kilka razy, a ja pozostawałem głuchy na jego prośby. Zarówno te wypowiedziane na głos, jak i te przekazane mową ciała.

W końcu Dyara stracił resztki sił i usnął. Ja przez ten czas poradziłem sobie jakoś z własnym ciałem. Potem obmyłem Dyarę mokrą ścierką, przebrałem go w coś czystego i położyłem zimny okład na jego czole.

Wiedziałem, że maluchy niedługo wstaną, więc przygotowałem naprędce śniadanie. Nie byłem w tym zbyt dobry. Chłopcy nie przepadali za tym, co gotowałem. Woleli pyszną kuchnię Dyary. Tak samo, jak ja.

Gdy usłyszałem ciche szczeknięcie, udałem się do pokoju dziecięcego. Yurel dawała znak, że chłopcy już nie śpią. Rzeczywiście już siedzieli i głaskali wilczycę leżącą na ich łóżkach.

- Dzień dobry. Jesteście głodni? Tata zrobił wam jajecznicę.

Sira przetarł oczy i z dość zasmuconą miną spojrzał na mnie.

- Mama?

- Mama śpi. Mówiłem, że jest chory. Ale niedługo poczuje się lepiej. Może już jutro zje z nami śniadanko.

Sira patrzył na mnie jeszcze chwilę, po czym tak jak się spodziewałem, zaczął cichutko płakać. Linadel popatrzył na brata, na mnie i znów na brata, po czym dołączył do niego. Yurel próbowała ich pocieszyć i zaczęła zlizywać łzy z policzków Siry. Podszedłem do nich i przykucnąłem przy ich łóżeczkach.

- Hej malutcy... No już nie płaczcie. Jeśli będziecie płakać, Dyara będzie smutny. Musicie być dzielni. Jak będziecie dzielni, na pewno szybciej wyzdrowieje. Chodźcie, dacie mamie buzi.

Sira uspokoił się nieco i mimo że wciąż cichutko łkał, zaczął schodzić z łóżeczka. Linadel starał się być dzielny i przestał płakać. Gdy wstawał z łóżka, był smutny, ale chyba też odrobinę zdeterminowany. Chciał pomóc jak mógł.

Wziąłem ich za ręce i wyprowadziłem z pokoju. Dyara spał przykryty kołdrą. Jego policzki były zarumienione od gorączki, ale spał spokojnie.

Chłopcy podeszli do łóżka trochę przestraszeni i zmartwieni. Sira pierwszy pocałował go w policzek i przytulił, a Linadel natychmiast zrobił to samo. Dyara zawsze, gdy się skaleczą lub coś ich boli, całuje ich i mówi, że dzięki temu ból zniknie. Dlatego zawsze, gdy coś się wydarzy, przybiegają do niego, by pocałował ich w palec, w którego wbili sobie drzazgę, w siniaka na kolanie czy w zdarte po upadku dłonie. Teraz mu się odwdzięczają.

- No dobrze chłopcy. Już na pewno jest lepiej. A teraz dajmy mu troszkę pospać, dobrze?

Sira niechętnie przyszedł do mnie i wziął mnie za rękę. Linadel jeszcze przez chwilę przypatrywał się śpiącemu Dyarze i nim przyszedł do mnie, jeszcze raz pocałował go w policzek i pogłaskał go po włosach, tak jak Dyara zawsze głaszcze ich.

Wataha [ABO]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz