Rozdział LXIII

3.4K 342 19
                                    


Miesiąc wcześniej

Czułem się, jakby ktoś uderzył mnie w głowę kamieniem. Wielokrotnie. Nie czułem kończyn. Wiedziałem, że jestem w wilczej postaci. A jednak zmysły mnie zawodziły. Słyszałem niewyraźne dźwięki, nie potrafiłem jednak ich rozróżnić. Zapachy były intensywne jak zawsze, nie mogłem jednak ich rozpoznać. Właściwie... nie mogłem w ogóle skupić myśli. Nic na dłużej nie zostawało w mojej głowie. Czułem w niej silny, pulsujący ból, który pochłaniał moją całą uwagę. Nie miałem nawet sił, by otworzyć oczy. Moje powieki były niewyobrażalnie ciężkie.

Nie wiem, ile czasu minęło, gdy zacząłem rozumieć, co działo się wokół mnie. Na początku zacząłem oddzielać od siebie dźwięki i rozpoznawać je. Pierwsze były te znajome. Słyszałem szelest drzew, ptaki i inne zwierzęta. Następne były głosy. Wyraźne i męskie, ale nieznane. Jeden dźwięk był dla mnie zagadką, w końcu jednak zrozumiałem, czym był. To koła. Wóz poruszający się w stałym tempie.

W końcu udało mi się unieść powieki. Nie zobaczyłem wiele. Ciemność. Nie wiedziałem już, czy to jawa, czy może tylko koszmar.

***

Obudziłem się nagle. Tym razem świadomy tego, co działo się wokół mnie. Ta dziwna mgła, która oplątała mój umysł, niemal całkowicie się rozwiała. Nadal ciężko było mi się poruszać. Moje ciało było ciężkie i nieporadne, a gdy ruszyłem łapą, rozległ się metaliczny dźwięk.

Byłem skuty. Miałem metalowe obręcze na wszystkich łapach. Były ciasne i ciężkie. Czułem też jedną na mojej szyi. Utrudniała nieco oddychanie. Nie mogłem się przemienić. Gdybym teraz to zrobił, mógłbym zrobić sobie poważną krzywdę. Nie wiedziałem, czy w ogóle znalazłbym w sobie siłę, by to zrobić, niemniej nie zamierzałem ryzykować.

Wspomnienia powoli do mnie wracały. Najpierw poczułem ten cierpki zapach... i nie czułem już nic innego. Nie czułem nawet łowców kryjących się w pobliżu. Ten ohydny smród zamaskował ich zapach. Nie wiem, co to było. Nigdy nic takiego nie czułem. Etal także miał trudności. Ta woń go drażniła.

Nagle poczułem ból w barku. To nie była strzała, ale coś podobnego. Było małe, więc rana nie była poważna. Tak właściwie... to było tylko draśnięcie.

Zobaczyłem tego, który ukrywał się na drzewie. Usłyszałem go, gdy strzelił. Zrozumiałem, że to zasadzka nim jednak zdążyłem wykonać pierwszy ruch, zaatakowali. Było ich sześciu... a może siedmiu. Nie wiem. To działo się tak szybko. Jeden z nich rzucił w moją stronę sieć, ale udało mi się jej uniknąć.

Zaatakowałem jednego z nich... Padły strzały... Etal zginął a ja... Wtedy... Zakręciło mi się w głowie. Wiem, że walczyłem. Chyba kilku zabiłem... a przynajmniej zraniłem. Moje ciało jednak powoli przestawało mnie słuchać aż w końcu... Powalili mnie. Pamiętam, że szarpałem się i próbowałem uwolnić, ale coś pętało moje łapy. A później... ciemność.

Teraz tkwiłem w skrzyni. Nie... Nie w skrzyni. W wozie. Poruszał się. Nie było tu okien. Tylko ciężkie, drewniane drzwi, przez które przenikała cieniutka linia światła. Stąd widziałem, że jest dzień. Jednak jak długo byłem nieprzytomny?

Dyara... Dzieci... Co się im stało? Ogarnął mnie lęk. Nigdy... Nigdy w całym moim życiu nie czułem takiego przerażenia. Przez sekundę czy dwie ogarnęła mnie panika. Jak wtedy gdy usłyszałem strzał... Jak wtedy gdy rozszarpałem łowców i przypadłem do Dyary i wziąłem jego drobne ciało w ramiona, a życie z niego uciekało. Myślałem wtedy, że go straciłem. A teraz poczułem to samo...

Było jednak gorzej. Przed oczami stanął mi obraz Dyary trzymających w ramionach nasze dzieci... wszędzie krew. To było... nie do opisania.

W końcu jednak panika nieco ustąpiła. Uświadomiłem sobie, że czuję... Czuję naszą więź. Wiedziałbym, gdyby Dyara odszedł... Nie mam wątpliwości. Wiedziałabym. Dyara żyje... Moja omega... Moja bratnia dusza. On żyje... ale nasze dzieci... moi mali chłopcy... Tego nie wiedziałem. Nie wiedziałem, czy są cali i zdrowi.

Jednak Dyara nie pozwoliłby, aby zginęli. Ta myśl dała mi nadzieję. Dyara zginąłby, chroniąc nasze dzieci. Jeśli Dyara żył chłopcy też. Wierzyłem w to z całych sił. Mój omega jest silny. Gdyby coś groziło naszym dzieciom, walczyłby do ostatniego tchu. Ochroniłby ich własnym ciałem. Trzymałem się tej myśli. Dzięki niej nie oszalałem ze strachu i rozpaczy. Zamiast tego udało mi się opanować emocje.

Zacząłem słuchać. Po prostu słuchać. Łowcy bowiem rozmawiali między sobą. Byłem cierpliwy. Czas mijał, ale w końcu usłyszałem wystarczająco wiele by nadzieja stała się silniejsza. Dowiedziałem się, że wysłano kogoś za Dyarą i dziećmi, a także że najwyraźniej kilku łowców zginęło, próbując go pochwycić. A więc Dyarze udało się uciec... ale ktoś ich ścigał. Mogłem mieć jedynie nadzieję, że uda im się zgubić pościg.

Dyara jest bystry, silny i zdeterminowany. Jednak... nie są przygotowani na podróż. Ponadto Dyara ucieka z dwójką małych dzieci. Chłopcy są dzielni, mądrzy i silni... tak jak ich mama, ale to tylko dzieci. Dyara może i wyruszył wcześniej, ale łowcy będą poruszać się znacznie szybciej. Dogonią ich. A gdy to zrobią... Chyba... Chyba ich nie zabiją. Pojmą ich tak jak mnie. Rozmawiali o targu. O pieniądzach. Przez długi czas nie rozumiałem. W końcu jednak przypomniałem sobie opowieści Dyary. Pytałem go o jego kraj, a on opowiadał piękne, jak i okropne historie.

Niewolnictwo. Sprzedawanie ludzi jak rzeczy. Jeśli mnie nie zabili... zapewne chcieli mnie sprzedać. To wiele wyjaśniało. Dodało mi też sił. Nie będą chcieli ich zabić tylko pojmać żywych. Mieli szanse... Nie zabiją ich... Jednak jaki los ich czeka, jeśli łowcy ich dopadną?

Wataha [ABO]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz