Rozdział XLVIII

2.9K 339 118
                                    

Odkąd odwiedziłem Anne, sporo się zmieniło. Minęło pięć dni. Sira i Linadel zaczęli wypytywać o Nasira, a ja za każdym razem byłem blisko zalania się łzami. Zamiast tego przywoływałem na usta uśmiech i mówiłem, że na pewno niedługo do nas dołączy. Robiłem wszystko co w mojej mocy by odciągnąć ich uwagę. Szczenięta Yurel nieco mi to wszystko ułatwiały. W końcu chłopcy byli nimi oczarowani. Mimo to było bardzo ciężko.

Nie wiem, czy dałbym radę bez wsparcia ludzi wokół mnie. Moi nowi... przyjaciele... tak myślę... starali się mnie wspierać. Noe robił to najczęściej. On bowiem najlepiej mnie rozumiał. To z nim dzieliłem sekrety. Lilla i inne omegi natomiast próbowali bardziej się do mnie zbliżyć i byli po prostu... sympatyczni.

Za każdym razem jak wychodziłem z mojego tymczasowego domu, kończyłem zaczepiony i wkręcony w rozmowę lub wciskano mi jakiś drobny upominek. Anna ciągle dawała mi ciasta i ciasteczka. Jaspar lubił szyć i podarował mi już dwie piękne chusty. Sarah miała ogród i często dawała mi kwiaty. Mia dała mi pewnego dnia kozi ser. A Ysaac przyniósł mi kilka swoich ubrań. Mieliśmy podobną budowę ciała, więc pasowały. Nie przyjmował też odmowy, więc musiałem je przyjąć.

Inni członkowie stada też czasem ze mną rozmawiali. Witali mnie i posyłali uśmiechy. To było takie... obce. W Trevtown ludzie patrzyli na mnie spode łba, szeptali za moimi plecami i nie pomogliby mi, nawet gdybym umierał na środku ulicy. Raczej wyklinaliby mnie za to, że zagradzam drogę. Tutaj było inaczej.

Sira i Linadel bardzo lubili bawić się z innymi dziećmi. Nie tylko tymi omeg, ale też z tymi bet. Byłem też zapraszamy do domów moich nowych znajomych. Poznałem Adriena alfę Ysaaca, a także Yurę alfę Jaspara. A także wybranka Mii i Anny. Okazało się, że Anna ma też dwóch starszych synów. Jeden z nich miał czternaście a drugi piętnaście lat. Obaj byli bardzo mili.

Andrea natomiast tak jak zapowiedziała, zaczęła mnie uczyć. Wilkołaki nie używały pieniędzy w handlu między sobą. Dlatego w zamian za pracę dostawałem różne wyroby. Wilkołaki lubią się między sobą dzielić. Jeśli masz czegoś dużo, a ktoś inny tego potrzebuje, naturalne jest dla nich, że się tym podzielisz. W zamian zawsze dostaniesz coś innego. Andrea dawała od siebie leki i swoje usługi. W zamian dostawała jedzenie, tkaniny, futra i skóry. Czasem nawet biżuterię. Od czasu do czasu, gdy stwierdzała, że czegoś nie potrzebuje, oddawał to mi. Spędzałem u niej kilka godzin, podczas których moje maluchy były pod opieką Noego lub jego siostry.

Mimo że moje życie z pozoru zaczęło przyjmować spokojny rytm, ja nie byłem w stanie się z tego cieszyć. Słabo spałem, nie miałem apetytu. Tęskniłem za Nasirem. Ciągle myślałem, co mogę dla niego zrobić, jak mogę pomóc. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy. To sprawiało, że czułem się bezużyteczny... A przede wszystkim miałem wrażenie, że zawiodłem mojego alfę.

Jednocześnie jednak czułem lekką ulgę, że nie muszę martwić się o moje dzieci. Przynajmniej udało mi się zapewnić im bezpieczeństwo. Wszytko, miało szansę jakoś się ułożyć. Zamiast tego zaczęło się komplikować.

Chciałem unikać brata Nasira. On jednak ewidentnie nie zamierzał unikać mnie. Kilkakrotnie napotkałem go przypadkiem, a on inicjował rozmowę, którą ja kończyłem jak najszybciej, ale tak by nie było to oczywiste. W końcu jednak znalazłem się w sytuacji bez wyjścia. Złapał mnie, gdy wracałem od Andrei.

- Dyara!

- Ravenie... witaj.

- Miło mi cię widzieć.

- Mi ciebie również.

- Promieniejesz. Widzę, że życie w stadzie ci służy.

- Naprawdę? Cóż... dziękuję.

- Mam nadzieję, że niczego ci nie brakuje.

- Nie... Wszyscy mi pomagają.

- Cieszy mnie to. Zauważyłem, że zdążyłeś już się zaaklimatyzować. Znalazłeś przyjaciół?

- Tak. Miło, że pytasz.

- A co z twoimi synami? Sarą i Lucienem?

- Sirą. Lubią bawić się z innymi dziećmi. Ale tęsknią za ojcem.

- Oczywiście. Dzieci potrzebują ojca.

- Tak... Dlatego zastanawiam się...

- Na pewno wkrótce poczują się lepiej. Chciałem cię o coś zapytać.

- ... W takim razie pytaj.

- Czy zechcesz ponownie zjeść ze mną obiad? Może jutro?

- Jutro... Oczywiście.

To przecież nie tak, że mam jakoś wybór.

- Świetnie. Mam tylko małą prośbę. Mam nadzieję, że to nie będzie problem. Lepiej byś przyszedł bez dzieci. Chciałbym porozmawiać o poważniejszych sprawach a dzieci... może lepiej by nie słuchały o łowcach.

- Tak... Może lepiej by tego nie słuchały.

- Będziesz tylko ty i ja... No i oczywiście Sena.

- Oczywiście. W końcu to twoja partnerka.

- W takim razie jutro. O tej samej porze. Do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

Udało mi się zachować spokój, aż dotarłem do mojej tymczasowej sypialni. Sira i Linadel drzemali w łóżku. Ja tymczasem usiadłem na krześle i schowałem twarz w dłoniach.

Musiałem się uspokoić. Ten mężczyzna... Przyprawiał mnie o mdłości. Miałem ochotę przywalić mu, gdy tylko widziałem jego twarz. A jednak muszę jutro zjeść z nim cholerny obiad. Nie podobało mi się to, że będziemy tam tylko we trójkę... ale może to i lepiej, że chłopców tam nie będzie. Boją się Ravena. Nie dziwię się im. Sam też się go obawiam.

Mam jednak nadzieję, że z tego wszystkiego wyniknie coś dobrego. Powiedział, że chce porozmawiać o łowcach. To może być odpowiedni moment, by jeszcze raz poruszyć temat Nasira. A przynajmniej spróbować namówić go by pomógł mi odnaleźć mojego alfę... i jakoś mu pomóc. To... ryzykowne. W końcu muszę namówić go do uratowania Nasira, nie wyjaśniając jednocześnie, że to właśnie jego trzeba uratować.

Bolała mnie już od tego wszystkiego głowa. Coraz częściej miewałem migreny. To przez te koszmary, które nie dają mi spać. I przez tę cholerną tęsknotę, która powoli rwie moje serce na kawałeczki. Gdyby nie moje dwa skarby nie dałbym rady. Robię to wszystko dla nich.

Zwrócę im ojca. Jakoś to zrobię. Jeśli będzie trzeba, padnę przed tym zadufanym w sobie dupkiem na kolana i będę go błagać. Zrobię wszystko, co w mojej mocy.

Wataha [ABO]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz