Rozdział XXXVIII

2.9K 359 133
                                    

- Puszczaj mnie!

Próbowałem się wyrwać, ale mężczyzna był silniejszy. Może gdybym był wypoczęty, dałbym radę. Teraz jednak nie zdołałem uniknąć ciosu i dostałem kolbą w twarz, co dość ostro ukróciło moje marne próby poharatania twarzy tego śmiecia.

Gdy leżałem na ziemi, a świat powoli przestawał wirować, mężczyzna obrócił mnie na plecy, wykręcił mi ręce i skuł je.

Sira zaczął płakać. Spojrzałem na moje maleństwa. Przez chwilę nie mogłem skupić wzroku. Wciąż czułem to uderzenia. W końcu jednak ujrzałem ich przerażone twarzyczki. Tulili się do siebie skuleni pod drzewem. Linadel patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, a Sira płakał głośno i szukał wsparcia w starszym bracie.

Mężczyzna puścił mnie i zaczął zbliżać się do nich. Poczułem jak ogrania mnie panika. Tylko nie moje dzieci... Wszytko, tylko nie moje dzieci...

- Zostaw ich! Nie zbliżaj się do nich! Zabiję cię, jeśli ich tkniesz!

Mężczyzn zaśmiał się i złapał Sirę za ramię. Chłopiec zaczął krzyczeć z przerażenia, a na ten dźwięk całym moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. Próbowałem wstać, ale to było ciężkie z rękoma skutymi z tyłu. Potknąłem się i upadłem.

Tymczasem mężczyzna oderwał Sirę od starszego brata, przez co Linadel także zaczął płakać. Ten sukinsyn podniósł moje dziecko, jakby było rzeczą i przyglądał mu się jak zwierzęciu na targu. Jakby oceniał, ile jest wart.

- Zabierz od niego te brudne łapy!

Zerwałem się z ziemi, ale gdy tylko się zbliżyłem, nim zdążyłem coś zrobić, mężczyzna wypuścił Sirę z rąk. Krzyknąłem, najpierw gdy zobaczyłem, jak upada na ziemię, a później drugi raz gdy mężczyzna uderzył mnie pięścią w twarz.

Boleśnie upadłem na ziemię, ale mogłem myśleć tylko o moim płaczącym dziecku. Łowca tymczasem podszedł do mnie i szturchnął butem moją głowę.

- Leżeć. Nie bój się. Nie skrzywdzę tych twoich szczeniaków. Są warte fortunę. Więcej od ciebie. Chociaż... jesteś jeszcze młody. Z ciebie też coś będzie.

Widziałem tylko ten jego drwiący uśmiech. Patrzył na mnie z góry, gdy ja bezbronny leżałem na ziemi.

- Ben!?

Mężczyzna spojrzał za siebie, gdy usłyszał inny męski głos. To musiał być drugi łowca. Ten, którego trafiłem strzałą.

- Chodź tu! Znalazłem tę sukę i jej młode.

Obróciłem się i nie myśląc zbytnio, co robię, ugryzłem go w nogę. Krzyknął głośno, a ja mocniej zacisnąłem zęby. Poczułem krew w ustach. Jej znajomy smak. Był jednak jakiś inny. Wyjątkowo intensywny. Krew nigdy nie miała aż tak bogatego smaku.

Nie puszczałem, mimo że próbował się uwolnić. Dopiero gdy kopnął mnie w brzuch, a ja przez chwilę walczyłem o oddech, udało mu się uwolnić.

- Kurwa! Jebany kundel!

Podniosłem się na kolana i warknąłem. Poczułem drażniący zapach strachu. Mężczyzna nagle chwycił za broń i wycelował we mnie. Chciałem coś wykrzyczeć, ale z moich ust wydobyło się kolejne warknięcie.

- No dalej! Przemień się! Ze skutymi rękami na pewno ci się uda! No dalej kundlu!

Bał się mnie. Byłem skuty i słaby, ale przez chwilę się mnie bał. Czułem, że moje paznokcie zmieniły się w pazury. Kły były jakby dłuższe niż dotąd. A wszystko wokół było bardziej intensywne. Wszystko. Kolory. Dźwięki. Zapachy. Zwłaszcza zapachy. Teraz czułem coś dziwnego. Oprócz znajomej woni moich młodych, lasu i ohydnych zapachów dwójki łowców, wiatr wiejący z północy przyniósł coś jeszcze.

Wataha [ABO]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz