Rozdział LXXIII

3K 377 136
                                    

Krew Nasira trysnęła na piasek. Mój alfa zawył z bólu. Poczułem się, jakby coś rozrywało moje serce. Wilk we mnie zawył głośno z rozpaczy i strachu. Nasir jeszcze żył jednak to była kwestia czasu nim Raven zada śmiertelny cios.

Zabierze mi go. Mój alfa, Ascal, mały Noach, moje dzieci... Skrzywdzi ich wszystkich. Patrzyłem, jak Nasir szarpie się, ale nie może wyrwać swojemu bratu. Spojrzałem na przerażonego Ascala z łzami w sarnich oczach. Pomyślałem o moich dzieciach... o moich maleństwach.

On... Zabije ich... Zabije moje skarby. Rozłupie ich małe główki. Mój malutki Sira... bez życia... Linadel cały we krwi... Te obrazy miałem przed oczami. Moje maleństwa leżące na ziemi jak szmaciane lalki. Raven stojący nad nimi z uśmiechem na twarzy. Moje aniołki leżące w łóżku czerwonym od krwi, gdyby jednak zdecydował się zabić ich podczas snu. Może to by ich nie bolało... może oszczędziły im cierpienia. A może od razu wpadnie do domu i w wilczej postaci rozszarpie ich na strzępy. Czy Sira będzie patrzył na śmierć braciszka? A może będzie odwrotnie?

Moje małe aniołki... Moje dzieciątka... Takie radosne i pełne życia. Wczoraj śmiali się głośno, bawiąc się ze swoim tatą. Byli tacy szczęśliwi. A on chce odebrać im życie. Te uśmiechnięte, rumiane twarzyczki...

Będę musiał ich pochować. Zakopać w ziemi. Ich twarzyczki będą blade a oczęta bez życia... Już nigdy ich nie przytulę. Już nigdy nie usłyszę, jak się śmieją.

Poczułem, jak nogi się pode mną uginają. Usłyszałem szloch, który wyrwał się z moich ust. Łzy sprawiły, że świat stał się niewyraźny. Warren zaśmiał się i chwycił mnie mocniej, abym nie upadł... ale jednocześnie odsunął nieco sztylet. W końcu i tak byłem bezbronny.

Raven zaraz rozszarpie gardło mojego alfy. Odbierze mi miłość mojego życia. Przykuje mnie do swojego łoża i będzie traktował jak zabawkę... Będzie dotykał mnie tymi samymi dłońmi, którymi odbierze życia moich dzieci. Może zrobi to jeszcze z ich krwią na rękach.

Powinienem był go zabić, gdy miałem szansę. Powinienem go zabić... Zabiję go.

Nasir go pokonał... Gdyby tylko zachował resztki honoru... Gdyby postąpił uczciwie. Pokona mojego alfę dzięki oszustwu. Odbierze mi go. Zabije ojca moich dzieci. Zabije moje dzieci. Skrzywdzi moich przyjaciół.

Drżałem, ale już nie ze strachu a z gniewu. Furia wypełniała mnie i wypaliła cały lęk. Poczułem mrowienie w palcach i już wiedziałem co robić. Jestem wilkiem. Ochronię moje dzieci... mojego alfę... moich przyjaciół.

Wbiłem pazury głęboko w jego udo i mocno szarpnąłem w górę, rozrywając skórę i mięśnie. Mężczyzna krzyknął z bólu i stracił równowagę. Wykorzystałem to. Wyrwałem mu się i zaatakowałem na oślep. Nie wiedziałem do końca, co robię, ale to nie miało znaczenia. Trafiłem i rozorałem mu twarz. To było dziwne uczucie. Zatopić pazury w czyim ciele. Nie zastanawiałem się jednak nad tym zbyt głęboko.

Warren przewrócił się, krzycząc i zasłaniając twarz, która obficie krwawiła, ale nie myślałem już o nim, a o moim alfie.

Coś we mnie się szarpało. Próbowało wyjść na wolność... więc po prostu na to pozwoliłem. Czułem, że powinienem.

Miałem wzrok utkwiony w Ravenie, który przyciskał moją bratnią duszę do ziemi. Chciał zatopić zęby w jego ciele. Rozerwać mu gardło. Zabić go. Czułem krew mojego alfy. Jej zapach.

W jednej chwili biegłem, a w następnej moje ciało przeszył ból. Tak ogromny, że wrzasnąłem... ale biegłem dalej. Świat stał się intensywniejszy. Kolory, zapachy, dźwięki...

Ból jeszcze wzrósł i przez krótką chwilę zupełnie nie wiedziałem, co się dzieje. Świat wokół zawirował. To było... Jakby ktoś łamał mnie kołem. Rozrywał moje mięśnie i wyrywał kości ze stawów. Słyszałem dziwne i niepokojące dźwięki. Jakby moje kości pękały i kruszyły się.

A jednak po chwili biegłem jeszcze szybciej... ale wszystko było inne. Obce. To było doskonałe słowo, by to określić. Jakbym nie był w swoim ciele. Zamiast rąk i nóg miałem łapy... Miałem też pysk pełen ostrych zębów. Moje ciało było jakby większe... ale jednocześnie silniejsze i bardziej zwinne.

Rozpędziłem się i skoczyłem, uderzając całym ciałem w wielkiego, brązowego wilka. Był ode mnie niemal dwa razy większy, ale siła rozpędu wystarczyła, by zrzucić go z czarnego wilka.

Uderzyłem w ziemię, co na chwilę mnie ogłuszyło. Trudno było mi się podnieść. W końcu moje ciało było takie inne... Ostatecznie udało mi się to ale z wielkim trudem. Ogromny wilk jednak także się już podniósł.

Wyszczerzył kły, więc odpowiedziałem mu tym samym. Z mojego gardła wyrwał się niski warkot. Stanąłem pewniej, gotowy na jego atak. Wiedziałem, że powali mnie jednym ciosem. Ale byłem gotowy z nim walczyć. Moje zęby i pazury były równie ostre.

Nagle jednak moich uszu dobiegł świst. Znałem ten dźwięk. Był głośniejszy... czy może raczej wyraźniejszy niż zwykle. Słyszałem go wielokrotnie, gdy polowałem lub ćwiczyłem strzelanie z łuku.

Strzała z szarą lotką wbiła się w bok mojego przeciwnika. Ten zawył z bólu, jednak nie miał czasu, by zrobić coś więcej. Czarny wilk rzucił się na niego i jednym ruchem rozerwał mu gardło. Trysnęła krew. Jej zapach był drażniący i niezwykle intensywny.

Gdy jego większy brat przestał się ruszać, czarny zwrócił się w moją stronę. Miał niezwykle złote oczy... Nie mogłem oderwać od nich wzroku.

Nagle jednak zrobiłem się bardzo senny. Uświadomiłem też sobie, jak bardzo boli mnie całe ciało. Może i było obce... ale czułem ból każdego mięśnia.

Opadłem na ziemię i zamknąłem oczy. Ogarnął mnie przyjemny spokój. Przez chwilę słyszałem znajomy głos wypowiadający znajome słowa.

"Dyara". Znałem to słowo. To moje imię. Ktoś krzyczał moje imię... To był taki przyjemny głos... Taki znajomy... To był głos mojego alfy. Tak. To był mój alfa. Moja bratnia dusza. Nasir. To był Nasir.

Wataha [ABO]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz