Rozdział XXIX

3.2K 348 37
                                    

Cztery miesiące później

Tegoroczna zima okazała się naprawdę sroga. Przyszła niespodziewanie. Jednego dnia cieszyliśmy się jesiennym słońcem. Następnego wszystko pokrywał biały puch.

Teraz śnieg sięgał niemal do kolan. Nasir ściął wiele drzew wokół naszego domu, by zapewnić nam ciepło. Ogień w palenisku płonął nieustannie. Przynajmniej moje dzieci zrezygnowały ze zdejmowania ubrań. Teraz nie musiałem się z nimi wykłócać, by założyli skarpetki.

Nasir miał przez to wszystko sporo pracy. Była jednak i dobra strona medalu. Udało nam się zrobić mały zapas na zimę. Mieliśmy trochę miodu, ziemniaków, kaszy i mąki. A także dużo suszonych ziół i grzybów. Mięso mogliśmy zdobyć w każdej porze roku. Tak samo ryby.

Nie musieliśmy martwić się, że czegoś nam zabraknie. Tak więc przez cały ten czas żyło nam się dobrze. Był już początek lutego, a my wciąż mieliśmy nieco z tych zapasów. Nasir twierdzi, że zima utrzyma się co najmniej do końca marca, a może nawet przeciągnie się na kwiecień.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo się przeciągnęła. Gdy Linadel i Sira się urodzili, wokół panowała wiosna. W tym roku w ich drugie urodziny na zewnątrz wciąż może leżeć śnieg. Tym bardziej cieszyłem się, że nie będziemy głodować. Szkoda tylko, że przez to wszystko jeszcze przez kilka miesięcy nie zjemy świeżych warzyw.

Nie było to jednak takie straszne. Pamiętam zimy, w których trakcie nie jadłem nawet kilka dni. Moje dzieci nie zaznają głodu. Nie zaznają samotności ani biedy. Nie pozwolę na to. Nasir także.

Wyjrzałem przez okno, by zobaczyć, co porabiają. Linadel biegał za Mirrą, który wesoło skakał w śniegu. Sira natomiast robił z Nasirem aniołki w śniegu. Gdy podnieśli się z ziemi, obaj byli oblepieni białym puchem. Dorzuciłem drwa do ognia i otworzyłem drzwi, oznajmiając to, na co wszyscy czekali.

- Obiad!

Jedno słowo a spowodowało, że moje dzieci zaczęły ścigać się do domu. Nasir miał przynajmniej tyle przyzwoitości, że najpierw otrzepał się ze śniegu.

Cała trójka weszła do środka i zaczęła zdejmować grube wierzchnie ubrania. Tutaj było przyjemnie ciepło. Pomogłem Sirze a Nasir Linadelowi. Mieli jeszcze problemy z rozpinaniem guzików.

W końcu wszyscy usiedliśmy do stołu. Przyglądałem się z zadowoleniem, jak obaj malutcy zajadają się sarniną. Potrafili już jeść sami. Co prawda szło im to powoli i nie dało się uniknąć małego bałaganu, ale byli już samodzielni.

- Jak zjecie wszystko, to dostaniecie deser.

To wystarczyło, by jedli z jeszcze większym zapałem. Co prawda Linadel marchew jadł z pewnym oporem jednak myśl o czymś słodkim pomagała mu poradzić sobie z warzywem. Siry nigdy nie trzeba było namawiać, by coś zjadł. Było wręcz przeciwnie. Zazwyczaj musiałem go powstrzymywać by nie jadł pewnych rzeczy.

- Dyara?

- Yhm?

- Dziś na polowaniu... zauważyłem coś ciekawego.

- Co ciekawego zobaczyłeś w lesie, w którym mieszkamy od ponad dwóch lat?

- Yurel będzie miała młode.

- Naprawdę? To... świetnie. Chłopcy będą mieli towarzystwo. Wydaje mi się, że Mirra i Ziego powoli zaczynają być za starzy na takie zabawy. Szczenięta wprowadzą tu nieco więcej... energii. A chłopcy są już na tyle duzi, że będą mogli się z nimi bawić.

- Tak... Nie będziemy musieli się martwić, że powyrywają im ogony.

- Oj nie przesadzaj... Ziego nadal ma swój.

- Ziego ma traumę. Nie odwraca się do nich tyłem.

Zaśmiałem się głośno, czym zwróciłem uwagę maluszków. Linadel przerwał jedzenie i spojrzał na nas ciekawym wzrokiem.

- Zego ma ogon.

- Tak skarbie. Ma.

Chłopiec z powagą pokiwał głową i wrócił do jedzenia.

- Powinniśmy im powiedzieć?

Nasir zamyślił się, po czym skinął delikatnie głową.

- Myślę, że nie zaszkodzi.

- No to czyń powinność.

- Chłopcy.

Dwie pary oczu nagle spoczęły na Nasirze. Sira kręcił się lekko na krześle, a Linadel pozostawał w bezruchu.

- Niedługo będziemy mieli szczeniaki. Malutkie wilczki.

Obaj zrobili wielkie oczy. Spojrzeli na siebie a później na nas. Sira rozłożył ręce i spojrzał na mnie.

- O take?

- Mniejsze.

Chyba trudno mu było wyobrazić sobie mniejsze wilki, gdyż jego niebieskie oczka wyrażały dziecięcy szok i niedowierzanie.

- To będą wilki dzidziusie. Jak wy. Będą malutkie i będziecie musieli się nimi opiekować.

Linadel wyglądał na lekko zdezorientowanego, ale zadowolonego. Sira natomiast ewidentnie podekscytował się tą wizją. Dokończył obiad, podśpiewując pod nosem coś o małych wilkach.

- Wygląda na to, że mimo otaczającego nas śniegu Mirra poczuł wiosnę.

Nasir uśmiechnął się pod nosem i zerknął na mnie.

- Cóż... wiosna się zbliża. Małymi krokami... ale jednak.

- Za dwa dni pełnia prawda?

- Tak.

- ... Myślę, że mogę dostać rui.

- Też mi się tak wydaje. To tylko kwestia czasu. Ostatnia pełnia dość mocno na ciebie oddziaływała. Wydaje mi się, że to znak, że wszystko wraca do normy.

- Mam takie samo wrażenie. To tak jakby... Sam nie wiem. Po prostu czuję, że to już czas. Jeśli nie tej pełni to następnej. I zastanawiam się... jak to będzie. Teraz gdy... no wiesz. Mamy dzieci.

- Zajmę się wszystkim. Spokojnie. Będzie ci ciężej, ale dasz radę.

- A co z... No wiesz... Mamy dwójkę dzieci. Nie wiem, czy... czy teraz jest dobry czas na kolejne.

- ... Tak. Też tak myślę. Dla Dyary poród był bardzo trudny. Nie powinniśmy ryzykować. Dlatego będę ostrożny. Dyara może mi zaufać.

- ... No dobrze. Zresztą... I tak w sumie... nie wydaje mi się, bym był pod tym względem taki jak inne omegi. Chyba trudniej jest mi zajść w ciążę.

- Dyara nie musi się o to martwić. Mamy dwójkę wspaniałych dzieci. A jeśli Dyara na razie nie chce kolejnego, to poczekamy. Kiedyś możemy próbować. Jednak nawet jeśli się nie uda... Nie będziemy nad tym rozpaczać. Mamy już dwa maluszki.

- Tak... Masz rację. Więc... Jeśli jutro coś się wydarzy... Zajmiesz się wszystkim?

- Tak. Gdy matka miała ruję, ojciec wszystkim się zajmował. Mówił, że jest chora.

Spojrzałem na moje maluszki i zorientowałem się, że skończyli już jeść, a teraz patrzą na mnie z wyczekiwaniem. Sira nawet wylizał swój talerz.

- A no tak... deser.

Wataha [ABO]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz